Jakby jutra miało nie być
Wieczór rozpoczęła muzyka F. Chopina – I Koncert fortepianowy, którego licznymi wykonaniami może szczycić się pianista Marcin Koziak. Czy można jeszcze odkryć nowe oblicze twórczości Chopina i tchnąć w nią życie? Wykonanie zasugerowało, że jest to wciąż trudne zadanie. Orkiestra pod czujną ręką dyrektora artystycznego, George’a Tchitchinadze, realizowała akompaniament dość zachowawczo, muzycy nie pozwolili się ponieść romantycznej fantazji. Choć proporcje brzmieniowe w orkiestrze były dobre, brakowało nieraz precyzji rytmicznej w kwintecie smyczkowym i intonacyjnej w grupie dętej drewnianej. Solista współpracował z dyrygentem, choć nie wszystkie zwalniane zakończenia fraz były jednomyślne. Pianista nie przerywał kontaktu dłoni z klawiaturą – przyglądanie się jego grze hipnotyzowało. Dopiero w drugiej części Koziak uzewnętrznił swoją wrażliwość – gęstą pedalizacją, nieprzesadnym rubato oraz zgrabnie wycieniowaną dynamiką.
Autor: fot. Edyta Steć / PFB
Publiczność nie sprzyjała intymnemu nastrojowi, którą zbudowali artyści, robiąc hałas – jeszcze nie brakuje osób, które zapominają o wyłączeniu telefonu! Finałowe Rondo – Vivace wyraziście porwało rytmem krakowiaka i energicznym, skontrastowanym w stosunku do poprzednich części, charakterem. Dopiero w tej części wykonawcy wyswobodzili się z objęć stresu i pełnym brzmieniem pożegnali się z solistą. Marcin Koziak po tym koncercie, wykonał dwa wymagające utwory na bis – publiczności trudno było się z nim rozstać.
Autor: fot. Edyta Steć / PFB
W drugiej połowie koncertu orkiestra wykonała „Symfonię nr 32” W.A. Mozarta, do której dyrygent był wyraźnie przekonany. Artyści wykazali większą inicjatywę, co przekładało się na kreatywne muzykowanie i operowanie pełnym brzmieniem. Tchitchnadze, jak natchniony nową energią – zdecydowanie prowadził zespół, wyzwalając radość. W środkowej części znacznie zwolniło tempo, wszak repryzowy finał przywrócił życie. Prawdziwym jednak finałem koncertu była dziewięcioczęściowa suita J. Sibeliusa „Pelléas i Mélisande”, ponieważ zatrzymała czas. To wykonanie odzwierciedliło perypetie bohaterów, prowadząc słuchaczy przez rozpacz, naiwną radość, melancholię. Każdy szczegół wykonawczy był dopracowany. W drugiej części, zabrzmiało niezapomniane solo, wykonane na rożku angielskim. Każda następna część otwierała coraz większą głębię emocjonalną. Tchitchnadze jest niezrównanym mistrzem kreowania namiętnych kulminacji. Orkiestra grała, jakby jutra miało nie być, zostawiając po zakończeniu utworu bardzo długą chwilę ciszy. To znak, że wykonanie zaparło dech.
Autor: fot. Edyta Steć / PFB
Zastanawiające jest, że w tym zestawie repertuarowym najmniej przekonująco wypadła muzyka polska – czy to oznaka presji wykonawczej związanej z jednym z najbardziej znanych koncertów fortepianowych na świecie? Jednak fenomenalnym uczuciem było śledzenie każdego współbrzmienia orkiestry i solisty – dopóki tworzone są z pasją – uczucie to nigdy się nie znudzi.
Fryderyk Chopin – „I Koncert fortepianowy e-moll” op. 11
Wolfgang Amadeusz Mozart – „Symfonia nr 32 G-dur” KV 318
Jean Sibelius – Suita „Pelléas i Mélisande” op. 46