Kochanek ją dręczył, były mąż zniszczył karierę. Lidia Stanisławska się nie poddała
Długo nie miała szczęścia do mężczyzn, ale w końcu znalazła miłość swego życia. Dziś na swą niełatwą przeszłość patrzy z uśmiechem.
Na jej wizytówce można przeczytać: "Lidia Stanisławska. Pisze, śpiewa, żartuje". Kobieta-orkiestra, co żadnej pracy się nie boi – bo nie może sobie na to pozwolić. A wydawało się, że kogo jak kogo, ale jej praktyczne problemy życiowe raczej nie będą dotyczyć. Była oklaskiwana na najważniejszych festiwalach, a jej głęboki, chropowaty głos miał z niej zrobić polską Piaf. Dlaczego zrezygnowała ze świetnie zapowiadającej się kariery?
"To kariera ze mnie zrezygnowała!" – irytuje się Lidia. "Często spotykam się z zarzutami dlaczego jestem nieobecna. Może nie do mnie należałoby kierować te pretensje. Do audycji i programów telewizyjnych bywa się zapraszanym. Przecież nie siądę z transparentem na ul. Woronicza i nie powiem, że nieźle śpiewam i nadaję się, weźcie mnie proszę".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gwiazdy piszą książki. I to na potęgę
Wszystko przez mężczyzn… i dzięki mężczyznom. Zaczęło się od nieszczęśliwej miłości. Jako nastolatka nie marzyła o karierze piosenkarki, chciała zostać polonistką. Podczas kursów przygotowawczych do egzaminów poznała pewnego operatora telewizyjnego.
"Odbywałam z jego udziałem przyspieszoną lekcję dorosłości – wspomina. – Spacery po plaży nocą, kąpiele w morzu nago, odkrywanie erotyzmu. Pełen amok, zaczadzenie, które nie pozwalało mi dostrzec, że im bardziej mój zachwyt rósł, to jego malał".
Egzaminy oblała i wróciła do rodzinnego Sławna. Razem z marzeniem o studiach pożegnała też ukochanego. "Miałam złamane serce – wspominała. – Przestałam jeść, komunikować się z otoczeniem. Rodzice byli przerażeni moim odrętwieniem". Na szczęście nie trwało ono długo. Nastoletnie serce szybko się goi, tym bardziej, gdy los jest wyraźnie życzliwy.
Sceniczny debiut
Był 1973 rok, gdy zadebiutowała i zwyciężyła na Koszalińskiej Giełdzie Piosenki. Zgłosił się do niej wtedy dziennikarz muzyczny polskiego radia, Andrzej Korman. Namówił, by kształciła głos w Warszawie, gdzie otwarto pomaturalny wydział piosenki. Przyjechała, przyjęto ją, ba!, z miejsca dostała wymarzoną pracę etatowej szansonistki w snobistycznym klubie Na Pięterku w Bristolu. Menadżerem był tam Ludwik Klekow, szycha sopockiego festiwalu. Lidia od razu wpadła mu w oko – bez wzajemności. Gdy po raz kolejny nie uległa jego wdziękom i odmówiła propozycji wspólnego mieszkania, nagle zabrakło dla niej czasu na scenie, dostawała najniższe stawki.
"Dał mi popalić" – podsumowała Stanisławska. Ale znów uśmiechnęło się do niej szczęście. "Odszukał mnie w szkole niewysoki, łysiejący mężczyzna Przedstawił się jako Leszek Bogdanowicz, kompozytor. Okazało się, że jego piosenka ma wystartować w konkursie Grand Prix de Paris i szuka wykonawczyni. Był w Bristolu, słyszał mnie i spodobał mu się ten »groszek« w moim głosie, vibrato charakterystyczne dla francuskiej piosenki" – wspominała.
Na jej obiekcje, że jest przecież tylko nieznaną studentką, machnął tylko ręką. "W Paryżu nikt nie zna wykonawców zza Żelaznej Kurtyny, poza tym to konkurs dla debiutantów" – przekonywał. Czuła zresztą, że "Dzwon znad doliny", który miała zaśpiewać, jest o niej. "Jako dziewczyna z małego miasteczka miałam w pamięci łąki, pola i kościół z dzwonnicą, gdzie chodziło się na pierwsze randki. Nie poznałam nigdy autorki Jadwigi Urbanowicz, ale »poczułam« przesłanie" – na tyle, by w Paryżu zająć 3. miejsce. Do sukcesu przyczyniło się zapewne i to, że p. Lidia, przesiadując godzinami w paryskim hoteliku, z nudów przetłumaczyła trzecią zwrotkę na francuski (w liceum była prymuską) i zaśpiewała ją, jakby od dziecka żywiła się bagietkami. Zwiedzania urokliwych zakątków Paryża odmówiła sobie z prozaicznego powodu – mdłości.
Niespodziewana ciąża i ślub
Była już wtedy w pierwszych miesiącach ciąży. Ojca dziecka, Marka Jefremienko, dziennikarza "Sztandaru Młodych", poznała na ulicy przypadkiem – zaczepiła go, bo wydawało jej się, że to ktoś znajomy. Dziecka nie planowali, ale gdy już się pojawiło, postanowili wziąć ślub. Małżeńskie przysięgi jednak na nic się nie zdały. Marek przy pierwszej okazji wyjechał na stypendium językowe do RFN, Lidia została sama z malutką Justyną. Potem były wzajemne zdrady, a gdy córka miała 6 lat, Lidia postanowiła odejść do innego.
"Marek przyjął to ze spokojem dojrzałego faceta. Dał mi trzy miesiące na to, aby ochłonąć. Niestety, ochłonęłam dużo później i nic już nie mogło rozpadu rodziny powstrzymać" – pisała w autobiografii.
Po rozwodzie Lidia nie bała się o przyszłość, choć czasem zdarzały się chwile grozy. Gdy pewnego razu jechała pustawym wieczornym pociągiem, do jej przedziału dosiadł się, jak sądzić można po wytatuowanych kropkach pod oczami, były więzień. Bez słowa zaczął się w nią wpatrywać. Przerażona, przesiadła się kilka przedziałów dalej, ale mężczyzna udał się za nią.
"Pani jest ta… Staniszewska?". "Stanisławska!" – odparła. "To pani śpiewa ten kawałek o tych dzwonkach nad tą łąką?" – on na to. "Dzwon znad doliny’ – poprawiła go. "Nie mogę znieść, jak pani beczy!" – powiedział i wyszedł. Biedny więzień musiał naprawdę cierpieć, bo Stanisławską w radio grano wtedy na okrągło. Zgłosiła się do niej i telewizja.
Na występ w popularnym Studio Lato i Studio Gamma przygotowała nową piosenkę "Zawsze możesz powrócić". Napisał ją na emigracji stęskniony za ojczyzną Krzysztof Logan Tomaszewski, jednak nagle piosenka nabrała zupełnie nowego kontekstu. Na stanowisko szefa rozrywki TVP 1 powołano bowiem… Marka Jefremienkę.
Były mąż złamał jej karierę?
Z dnia na dzień telewizja wycofała się ze wszystkich wcześniejszych ustaleń. Ponoć chodziło o tekst piosenki. "Zawsze możesz powrócić, nigdy nie jest za późno, dom bez Ciebie jest pusty, grudzień mija za grudniem. Przecież możesz powrócić, wyślij do mnie telegram, życie ciągle nas uczy…" – brzmiał refren. "To zbyt osobiste!" – orzekł Jefremienko, który wołanie Tomaszewskiego za Polską wziął za tęskny apel byłej żony. "Tłumaczył się, że nie chce, żebyśmy nasze prywatne sprawy roztrząsali publicznie" – mówiła Stanisławska. Jej telefon zamilkł na siedem lat.
To było siedem lat chudych. Zajęła się wychowywaniem córki, przeszła kolejny trudny związek. Nowy partner dręczył ją psychicznie, Justyny ponoć nie znosił. A gdy Lidia zdecydowała się odejść, w kilka godzin ogołocił jej mieszkanie. Zostało tylko pianino, zbyt ciężkie do wyniesienia.
Wydawało jej się, że już nigdy nie pozna mężczyzny dla siebie, i właśnie wtedy go spotkała. Ale i teraz nie było łatwo. Pewnego razu Lidia miała wystąpić z recitalem w warszawskiej hali Gwardii. Wróciła właśnie wykończona z trasy koncertowej i przysypiając na ławce w pobliskim parku marzyła, by mieć już z głowy te trzy zakontraktowane piosenki.
"Nagle z tego odrętwienia wyrwał mnie męski głos. Ciepły, urzekający – wspominała. –Tak mnie ten głos oczarował, że aż podniosłam się z ławki, choć jeszcze przed chwilą wydawało mi się to ponad siły".
Czekała na niego długie lata
Właścicielem czarodziejskiego głosu okazał się Jan, uroczy weterynarz, który na tym samym festynie komentował pokaz tresury psów. Przegadali cały wieczór, ale gdy Stanisławska zapytała, kiedy się znów zobaczą, on odparł, że nie może jej oszukiwać – ma kogoś.
"Mijały miesiące, a ja wciąż nie mogłam o nim zapomnieć. Zaczęłam pisać do niego listy" – mówiła artystka. Dzwoniła raz w roku, na jego imieniny. 13 razy usłyszała suche "Dziękuję", za 14. wreszcie upragnione: "Lidka. Rozstałem się z żoną".
Jan bał się pierwszego spotkania – zdążył przytyć i trochę wyłysiał, za to Stanisławska, której wróżka kazała się dobrze przygotować do nowej miłości, wypiękniała i schudła. Od tamtej pory są nierozłączni. Lidia pomogła Janowi zająć się chorą mamą, on wyleczył ją z traum przeszłości.
Podobno w tym związku to ona podejmuje decyzje, choć mówi, że już wyleczyła się z wiecznego matkowania. "Mam męski umysł" – podkreśla. Gdy telemarketerzy dzwonią, by wcisnąć jej garnki, myli ich jej głęboki głos: "Czy można z żoną?" – pytają. "Jak dzwonią do 12., to mówią proszę pana, po 3. kawie troszkę się przejaśniam" – śmieje się Lidia.
Dalej śpiewa, gra, pisze do gazet, wydała autobiografię i dwa poczytne zbiory anegdot o polskich sławach – zna przecież wszystkich. Kilka lat temu wyszła zwycięsko z walki z chorobą nowotworową. Usłyszawszy diagnozę, przeżyła chwilowe załamanie, ale szybko odzyskała pogodę ducha. "Uwielbiam ludzi pogodnych. Brońmy swojej wesołości jak niepodległości!" – powtarza od lat.