Oto najlepsze seriale 2021 roku. Bardzo możliwe, że jeszcze o nich nie słyszeliście. Subiektywny ranking
Po roku ubiegłym, w którym z powodu pandemii platformy streamingowe zyskały znaczną przewagę nad kinami, tegoroczne premiery serialowe również nie odstępują kroku produkcjom na wielkim ekranie. Oto wybór 10 seriali z 2021 roku, które warto znać.
30.12.2021 15:32
Cztery najpopularniejsze na świecie platformy streamingowe obecne w Polsce – Netflix, HBO Go, Apple TV+ i Prime Video – pokazały widzom w 2021 r. łącznie 300 nowych seriali. Do tego doliczyć należy jeszcze kilka platform produkujących mniej oryginalnych treści – Canal+, Player, Viaplay czy Ipla – a także tytuły pochodzące z niedostępnych jeszcze w Polsce serwisów Disney+, Hulu i HBO Max. Nikt nie jest w stanie zapoznać się z całą obszerną listą nowości.
Dlatego ten ranking skupia się wyłącznie na serialach fabularnych dostępnych dla polskiego widza i – co pewnie najważniejsze – uwzględnia tylko premierowe produkcje. Oznacza to, że nie znajdziecie w nim kontynuacji takich hitów jak np. "Sukcesja" czy "Master of None". Dlaczego? Uznałem, że kontynuacji serialu nie można oceniać bez odniesienia do poprzednich części.
Mijający rok przyniósł najczęściej oglądany w historii Netfliksa serial, o którym w takim tekście nie można nie wspomnieć: "Squid Game". Jeśli ranking jest więc opinią (czyli "nie lubię tego serialu"), to pozwolę sobie uznać, że w koreańskim hicie mamy wyłącznie bohaterów płaskich, bo profil psychologiczny zostaje zarysowany zaledwie u Gi-hun Seonga, a umieszczone w serialu archetypy są nam znane od wieków.
W "Squid Game" widzimy walkę o lepszy byt, która również w kinie nie jest niczym nowym, choć wielu krytyków podaje to za przykład przełomu (a przecież dążenie do awansu społecznego przy jednoczesnym nieliczeniu się z drugim człowiekiem oglądamy co chwilę np. w "Peaky Blinders" czy "House of Cards"). Jednak trzeba uznać też plusy tej produkcji: bajkowość scenografii i naprawdę wyjątkowo dobre zdjęcia. A fenomen przypisuję realnie interesującej tajemnicy, a także szczodrym obdarzeniem widza przez twórców brutalnością, której dawno na małym ekranie nie było.
Poza rankingiem chciałbym zwrócić uwagę na kilka seriali, które nie do końca zagrały, ale do sięgnięcia po nie gorąco bym zachęcał: "Połączenie oczekujące" (USA), "Oderwij wzdłuż linii" (Włochy), "Klub" (Turcja), "Książęta" (Szwecja), "Sexify" (Polska), "Biały Lotos" (USA) i "Witamy na odludziu" (Norwegia).
Z kolei za rozczarowania roku uznaję dwie pozycje: "Co kryją jej oczy", czyli brytyjską produkcję Netfliksa, która skupia się na trójkącie miłosnym po dwóch stronach psychoterapii. Zawodzi w niej finał, bowiem stara zasada mówi, że jeśli w filmie widzimy zamkniętych w domu dziesięciu bohaterów i spośród nich wybieramy mordercę, to okazać nim nie może się jedenasta osoba pojawiająca się w epilogu.
Drugim rozczarowaniem jest "Sprzątaczka", czyli netflixowy hit o kobiecie uciekającej przed partnerem-oprawcą, co wydaje się być na tyle poważnym tematem, że powinno zasługiwać powinno na porządną fabułę. Tymczasem dostajemy przewidywalny ciąg zdarzeń potraktowany po macoszemu, z obracaniem w żart tragicznych sytuacji. Na osobną kategorię zasługuje też "Kolej podziemna", produkcja oryginalna Prime Video, która – podobnie jak wspomniana "Sprzątaczka" – wykorzystuje szalenie istotny problem podziałów klasowych.
10. "Mare z Easttown" (USA, prod. HBO Max - dostępny w Polsce na HBO GO)
Przede wszystkim to najlepsza serialowa rola Kate Winslet, którą na małym ekranie mogliśmy widzieć po raz ostatni dekadę temu w "Mildred Pierce". Oto w Easttown, dusznym miasteczku w Pensylwanii, rządzi Mare Sheehan, pani detektyw blada niemal tak samo, jak wszystko, co może minąć na ulicy. I nagle pojawia się to, czego Easttown mogło się wręcz domagać: zbrodnia, która poruszy wszystkich. Strzelba Czechowa, która musi wystrzelić.
Ale kryminał jest tu tylko dodatkiem, tłem do skomplikowanej osobowości Mare, która jednocześnie "walczy z" i "zabiega o" córkę, wnuka, byłego męża i własną matkę. Bolesne to studium, pełne rozterek i niedopowiedzeń, wyciągające na powierzchnię właściwie każdą traumę skrywaną w widzach od dzieciństwa.
9. "Dziewięcioro nieznajomych" (USA, prod. Hulu - dostępny w Polsce na Prime Video)
Do ośrodka spa, położonego gdzieś na bliżej nieokreślonym uboczu, trafia dziewięć skrajnie różnych osób, których łączy jedno: trauma z przeszłości. A ponieważ problemy psychiczne nie dają o sobie zapomnieć, Tranquilium – bo tak nazywa się ośrodek odnowy – ma zapewnić wczasowiczom zupełną przemianę duchową, przeprowadzaną przez Maszę, rosyjską imigrantkę.
"Dziewięcioro nieznajomych" to rozgrywka na najwyższym poziomie, ubrana w kolorowy świat, do którego trafiamy in medias res, to doskonała przepychanka aktorska pomiędzy Nicole Kidman (operującą genialnym akcentem moskiewskim), Melissą McCarthy (której nie da się nie kochać i nienawidzić jednocześnie), a także Michaelem Shannonem i Bobbym Cannavalem. Ale ten serial to również czekanie na cud: który nie nadchodzi, którego przyjście wymuszamy oszukując siebie, wreszcie cud, w który bardziej wierzymy, niż który rzeczywiście możemy otrzymać.
8. "AlRawabi School for Girls" (Jordania, prod. Netflix)
Zachód od lat myli sunnizm z szyizmem, mieszając islam krajów Maghrebu i Zatoki Perskiej – tym istotniejszy staje się fakt, że szeroka publiczność mogła w 2021 r. zobaczyć produkcję stworzoną w miejscu stojącym nieco w opozycji do regresywnych rządów Arabii Saudyjskiej czy Afganistanu. "AlRawabi" to serial, który powstał w Jordanii, w której – choć od 2013 r. jest to zakazane – wciąż dochodzi do "zabójstw honorowych", czyli mordów na członku rodziny, który zhańbił nieposzlakowaną opinię o rodzinie.
"AlRawabi" to z pozoru opowieść o uczennicach prestiżowej placówki, które toczą między sobą bój o popularność. Ale żartów tu nie ma, choć oglądamy potajemne palenie papierosów w szkolnych toaletach i intrygi godne nastoletniego umysłu. "AlRawabi" to krzyk kobiet niesiony przez spaloną słońcem pustynię, to próba zerwania hidżabu przy jednoczesnym szacunku do tradycji, to siła płynąca z całej bezsilności muzułmańskiej braci, którą omyłkowo wrzuca się do jednego worka z terrorystami.
7. "Bo to grzech" (Wielka Brytania, prod. HBO GO)
Głębokie lata 80., sam środek Londynu. Tutaj poznajemy bohaterów, których losy wyjaśnią nam dzisiejsze obawy przed środowiskiem LGBTQ+ rozpowszechnione od Zachodu po Wschód w ostatnich dziesięcioleciach. "Bo to grzech" skupia się na walce z AIDS, ale też z propagandą, której dopuścili się możnowładcy wobec osób nieheteronormatywnych.
W produkcji HBO wybrzmiewają hity Eltona Johna, Eurythmics i Culture Club, a grający główną rolę Olly Alexander, będący na co dzień wokalistą Years & Years, staje się ucieleśnieniem synthpopowego łączenia tragedii przedmieść z wielkomiejskim szumem stolicy świata. Obserwujemy upojenie młodych emancypacją i jednoczesny wstyd towarzyszący ich konserwatywnym rodzinom. Ale "Bo to grzech" nie jest przedłużeniem "Witaj w klubie" z McConaughey w roli głównej; to upomnienie się o ludzką twarz najmroczniejszej ery dziś liberalnego świata.
6. "Wąż" (Wielka Brytania, prod. Netflix)
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd znacie określenie "Bikini Killer", to spieszę z odpowiedzią, że odnosi się ono do Charlesa Sobhraja, seryjnego mordercy, który w latach 70. zdziesiątkował turystów przybywających do Azji Południowo-Wschodniej. "Wąż" to opowieść o życiu człowieka, który u szczytu swojej działalności zwabiał i podstępem zabijał podróżnych w Tajlandii, by móc samemu prowadzić życie pełne przygód.
Produkcja Netfliksa to klasyczny kryminał stworzony za pomocą solidnych cliffhangerów. To, co nie udało się np. w "Ośmiu częściach prawdy" Pete’a Travisa, tutaj zbudowano z wyjątkowym pietyzmem: oddano głos tak samemu Sobhrajowi, jak i poszukującemu go holenderskiemu dyplomacie Hermanowi Knippenbergowi, ale też ofiarom i przypadkowym świadkom zbrodni.
5. "Klangor" (Polska, prod. Canal+)
Pierwszy polski thriller, który mógłby bez zażenowania zostać położonym na jednej półce z "Mostem nad Sundem" i "The Valhalla Murders". W czasach nikczemnych powieści Katarzyny Bondy to jedna z najlepszych wiadomości ostatniej dekady. Tylko oszałamiająca śmiałość twórców mogła zaprowadzić ten serial do takiego poziomu.
W "Klangorze" widzimy psychologa więziennego, który – wraz ze staraniem o przetrwanie swojego małżeństwa i utrzymanie szacunku w pracy – podejmuje desperacką próbę odnalezienia zaginionej córki. Jakubik – od lat wyprzedzający całą polską elitę aktorską o dwie długości – jest tu chyba najsmaczniejszy od czasu znakomitego "Domu złego". Towarzyszą mu brawurowi Maja Ostaszewska i Wojciech Mecwaldowski, ale też – uwaga na to nazwisko, bo jeszcze powróci z oscarową rolą – Konrad Eleryk. A to wszystko w hipnotyzującej scenerii, zlewającym się w jedną całość głosie przelatujących żurawi, z wpełzającym do ust mrozem świnoujskich mokradeł.
4. "Czas" (Wielka Brytania, prod. BBC - dostępny w Polsce na HBO Go)
Istnieje takie powiedzenie Johannesa Clauberga, że "nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę", a "Czas" wpisuje się w tę zasadę niemalże idealnie. Jest oszczędny, wstrzemięźliwy, a w swojej posępności nie pokusza się o wprowadzanie żadnych dygresji. Jesteśmy tu i teraz, w więzieniu, razem ze skazanym za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym bohaterem (w tej roli olśniewający Sean Bean), który nie kłóci się z wyrokiem, nie ucieka przed odpowiedzialnością, ale też nie rozdrabnia się w poszukiwaniu sensu swojego położenia.
Gdyby z tego serialu uczynić film i nakręcić go na przykład w Iranie, w nadchodzącym rozdaniu zgarnąłby Oscara dla najlepszego obrazu międzynarodowego. W "Czasie", w którym jedyną nadzieją jest zdobycie wiary w samego siebie wbrew wszystkim przeciwnościom, wszystko układa się tak, jak ułożyć się nie powinno – i to właśnie jest siłą tego serialu.
3. "Oni" (USA, prod. Prime Video)
"Oni" to historia przemocy w dziesięciu aktach, może nieco inna niż "Historia przemocy" z Mortensenem, ale na pewno rozwijająca myśl przewodnią Jordana Peele’a, zapoczątkowaną w "Uciekaj!" i kontynuowaną w "To my". Horror, który wystraszył ponoć samego Stephena Kinga, osadzony jest w realiach beztroskich kalifornijskich przedmieść lat 50., zaś przyczynę grozy należy upatrywać w tym, w czym upatruje się zazwyczaj siłę naszego zachodniego świata: w białych, heteroseksualnych małżeństwach klasy średniej.
Oto śledzimy dziesięć dni z życia afroamerykańskiej rodziny, która w elektryzującej atmosferze ucieka przed rasistowskim światem Karoliny Północnej, by trafić w sam środek źródeł uprzedzeń. "Oni" to pastelowy świat chatek z piernika, gdzie sąsiedzi zapraszają się na wspólne prywatki, psy odwiedzają regularnie gabinety odnowy, ojcowie w wyprasowanych koszulach zmierzają do nabierających tempa we wzroście gospodarczym fabryk, a w wolnych chwilach podpala się domy i morduje ludzi o innym kolorze skóry. Ot, taka niewinna zabawa w powojenny holokaust.
2. "My, ofiary" (Meksyk, prod. Netflix)
W 2011 r. w USA przerwano trwające wiele miesięcy śledztwo, prowadzące do kartelu Zetas, działającego w Meksyku zaledwie kilkadziesiąt minut drogi od Teksasu. Amerykańska agencja rządowa powołana do spraw walki z przestępczością narkotykową popełniła jeden drobny błąd, dopuszczając stronę meksykańską do ściśle poufnych informacji. Skutek? Szalony odwet ze strony gangu. Jednego popołudnia członkowie kartelu, poszukując winnych przecieku o stanie swojego ugrupowania, przeszli przez niewielkie miasteczko Allende jak tsunami, mordując setki osób i podpalając wszystko, co stanęło na ich drodze.
Pełen futurospekcji serial "My, ofiary" to opowieść o wszystkim, co poprzedziło te wydarzenia: o życiu zwykłych rodzin, o szkolnych przepychankach eksperymentujących z seksem nastolatków, o przypadkowym trafianiu do gangsterskich szeregów prostych chłopaków niemających na meksykańskich przedmieściach perspektyw. Serial oddaje głos im wszystkim, pozostawiając w widzu poczucie niesprawiedliwości, nieudolności służb (śledztwo w tej sprawie do dziś nie zostało rzetelnie przeprowadzone), a także unika tego, co w kinie kryminalnym lubimy: głośnych wybuchów, nadmiernej przemocy i niepotrzebnego patetyzmu.
1. "Sceny z życia małżeńskiego" (USA, prod. HBO Max - dostępny w Polsce na HBO Go)
"W sferze uczuć jesteśmy analfabetami" – mówi główna bohaterka "Scen z życia małżeńskiego", dodając jednocześnie, że jej mąż "domaga się posiadania świadka swojego życia". Ten amerykański serial, w którym role swojego życia zagrali zarówno Jessica Chastain, jak i Oscar Isaac, jest nie tyle adaptacją, co wręcz tribute to dla Ingmara Bergmana, który dzieło o tym samym tytule pokazał już światu niemal pół wieku wcześniej.
Głównymi bohaterami "Scen z życia małżeńskiego" są Mira i Jonathan – uwięzieni w sukcesie i jednoczesnej porażce swojego związku czterdziestolatkowie. Rozpad ich relacji to jednak nie wielkie kłótnie i ciągnące się przez wiele odcinków przepychanki rodzicielskie, ale podchody, zaklęte w nieśmiałych dialogach dowody na istnienie, próby ocalenia resztek człowieczeństwa. To taniec Erosa z Tanatosem, to arcydzieło ukryte w małych słowach. Tak, przegadane – dokładnie tak samo, jak nasze życia.