"Stranger Things". Prawie cztery godziny. Hit Netfliksa wystawia cierpliwość widzów na ciężką próbę

Zakończył się czwarty sezon "Stranger Things". Jeden z największych hitów Netfliksa uraczył nas dwoma odcinkami, które trwają łącznie niemal cztery godziny. Długo trzeba czekać na rozkręcenie się akcji, a gdy już do tego dochodzi, to pozostawia ona pewien niedosyt. Nie wszyscy będą zachwyceni takim obrotem sprawy.

W końcówce czwartego sezonu Eleven znowu pokazuje swoją moc
W końcówce czwartego sezonu Eleven znowu pokazuje swoją moc
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

"Stranger Things" to idealny przykład, jak Netflix potrafi zajechać każdy dobry pomysł. Gdyby gigant streamingowy zakończył swój serial w 2016 r. na pierwszym sezonie, nie miałbym większych pretensji. Ciągle pamiętam go jako naprawdę dobre widowisko, umiejętnie żerujące na nostalgii do lat 80., pełne cytatów z kultowych filmów i książek z tamtego okresu (dzieła Johna Carpentera, Johna Hughesa czy Stephena Kinga). Zresztą nawet taki był zamysł początkowy twórców serialu, braci Duffer. Jeden sezon lub antologia.

To szybko uległo zmianie, gdy nieoczekiwanie ogromny sukces serialu rozochocił Netflix na kontynuację. Efektem był wymęczony i wyprany z pomysłów drugi sezon, którego chyba dziś nikt nie pamięta. Lepiej zrobiło się na wysokości trzeciej odsłony produkcji, gdy do paczki Mike'a Wheelera doszły nowe osoby, które trochę ożywiły materiał.

Jednak trapiły go te same problemy - powtarzanie w kółko schematów, przewidywalne zagrywki w rodzaju ciągłego rozdzielania dzieciaków, by z czasem znowu mogły się ze sobą połączyć. Nie było w tym już żadnej tajemnicy, nie mówiąc o świeżości.

ZOBACZ TEŻ: Zwiastun drugiej części czwartego sezonu "Stranger Things"

Te problemy nie zniknęły, gdy pod koniec maja tego roku na Netfliksa trafił czwarty sezon. Dufferów dopadła do tego jeszcze megalomania, bo nakręcili odcinki trwające średnio po 75 minut. Z tego powodu pierwsza część tej odsłony (siedem odcinków) wydawała się zanadto wydłużona. Twórcom nie udało się też ukryć, że bohaterzy są już trochę za starzy na swoje role - niektórzy z nich dobijają w końcu do trzydziestki.

Mimo wszystko jestem zdania, że obecny sezon wypadł najlepiej od czasu pierwszego. Realizacyjnie nie ma się do czego przyczepić. Za dobry pomysł trzeba uznać położenie większego nacisku na grozę - przemoc nigdy wcześniej w tej serii nie była tak dosadna. Co więcej, wreszcie produkcja doczekała się interesującego złoczyńcy w osobie Vecny, który jest jak krzyżówka Freddy’ego Kruegera z "Koszmaru z ulicy Wiązów" i stworów z "Wysłannika piekieł". Nie można też przemilczeć faktu, że Netflix w ładny sposób przypomniał ludziom Kate Bush, dając jej przy okazji dobrze zarobić.

Mając to wszystko na uwadze, podchodziłem do dwóch ostatnich odcinków czwartego sezonu ze sporymi oczekiwaniami. Tym bardziej że siódmy odcinek kończył się klasycznym cliffhangerem - jedna z postaci znalazła się w trudnej sytuacji. Jednak, gdy 1 lipca o godzinie 9:00 rano odpaliłem przedostatni odcinek, szybko przekonałem się, że po mocnym wstępie muszę uzbroić się w cierpliwość.

Dufferowie otworzyli sobie sporą ilość wątków, więc niemal całą końcówkę poświęcili głównie na dalszym posuwaniu ich do przodu. A czasu znowu dali sobie dużo - ostatnie dwa odcinki trwają odpowiednio 85 i… 142 minuty! To daje łącznie blisko cztery godziny.

Rozumiem, że twórcy zamysł mieli epicki, ale po seansie mogę jedynie stwierdzić, że spokojnie mogli zamknąć swoją historię dużo szybciej bez straty na jakości. Cały ósmy odcinek to jedynie potwornie rozwleczony wstęp do finału. Klimatu w nim niewiele. Jedni próbują wydostać się ze Związku Radzieckiego (zdecydowanie najbardziej zbędny wątek tego sezonu), przygotowując się przy okazji na pojedynek z Demogorgonem, a reszta układa plan, jak pokonać Vecnę. A jest jeszcze przecież cała akcja z Eleven.

Lepiej pod kątem czystej frajdy wypada finał (przynajmniej przez pewien czas). Choć nie uświadczymy w nim niczego tak mocnego dramatycznie jak ucieczka Max przy dźwiękach wspomnianej Kate Bush, to mamy chociażby uroczy teledyskowy montaż, gdy dzieciaki próbują przechytrzyć Vecnę, wykorzystując do tego "Master of Puppets" Metalliki. Pojedynek, na który wszyscy czekali, generalnie nie rozczarowuje.

Rzecz jasna po drodze twórcy odhaczyli wiele obowiązkowych punktów - na niemal każdą postać przypada jakiś bohaterski moment. Nawet tchórzliwy Eddie wtrąca swoje trzy grosze. Nie zabrakło też zwrotów akcji, które mają nami wstrząsnąć emocjonalnie. Inna sprawa, że zawsze wiemy, jak się skończą.

Problem w tym, że po czasie każda scena wydaje się tą kulminacyjną. Przy kilku z nich faktycznie myślałem, że to koniec. Jednak, gdy spojrzałem na czas, okazywało się, że mam jeszcze pół godziny oglądania. Dufferowie wcisnęli za dużo rzeczy naraz. Co gorsza, zabrakło im odwagi, bo wszystkie rozwiązania, jakie zaproponowali, są trochę za bardzo pod fanów.

Ostatecznie rozdęty do granic możliwości finał mnie wymęczył. Owszem, wszyscy od lat jesteśmy przyzwyczajeni do maratońskiego oglądania seriali, ale jednak jest różnica między odcinkiem trwającym maksymalnie godzinę a takim, który trwa tyle samo, co dłuższe widowiska Marvela. "Stranger Things" to zresztą taki serialowy odpowiednik kinowego blockbustera - wszystko jest w nim duże. Szkoda tylko, że Dufferowie boją się cokolwiek zaryzykować - tak jakby za bardzo kochali swoje postacie.

To wszystko sprawia, że "Stranger Things" ogląda się już trochę z przyzwyczajenia, ale kto wie - być może piąty i ostatni sezon skrywa dla nas jakieś niespodzianki. Mogę sobie narzekać do woli, ale i tak go obejrzę.

Ósmy i dziewiąty odcinek czwartego sezonu "Stranger Things" można oglądać na Netfliksie od 1 lipca.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify, w Google Podcasts oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (42)