Turnus mija, a ja niczyja. Nie w Ciechocinku
"Do mojego pokoju weszła kobieta i rozebrała się. Musiałem ją przeprosić" - opowiada Wirtualnej Polsce jeden z kuracjuszy w Ciechocinku. Przekonaliśmy się, jak wyglądają wczasy w sanatorium.
28.01.2019 | aktual.: 30.01.2019 12:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zameldowałam się w sanatorium w samym sercu miasta. 10 minut spacerem do kultowej restauracji "Kameralna", w pobliżu deptak i park, a dookoła inne uzdrowiska przyozodobione neonami, które mają zachęcić kuracjuszy. "Codziennie od 18:00 zapraszamy na potańcówkę" - wyświetla się na co drugim budynku. Nie brakuje też sklepów z odzieżą dla pań i panów 60+, straganów z magnesami "Pozdrowienia z Ciechocinka" czy oscypków.
Ciechocinek wygląda jak każdy inny kurort w Polsce. Różnica jest zasadnicza. Tutaj seniorzy wyzbywają się wszelkich zahamowań.
Pokój, w którym mieszkam, to tzw. "jedynka". Jednoosobowe łóżko, łazienka z prysznicem, pojemna szafa, balkon i biurko. Jest też telewizor, za który trzeba dodatkowo zapłacić. Koszt to 2 zł za godzinę lub 50 zł za cały turnus. Po szybkim odświeżeniu się, schodzę na dancing do kawiarni, która znajduje się na dole w tym samym budynku.
"Możemy pójść do mojego pokoju"
W lokalu znajduje się kilka stolików przykrytych obrusami i czerwone kanapy. Miejsca jest dość sporo i zaczęłam zastanawiać się, czy kawiarnia w ogóle się zapełni. Całe szczęście, że przyszłam o 18:00, bo pół godziny później próżno szukać miejsca.
Nieśmiało zajęłam miejsce przy samym wejściu i nie widzę nikogo, kto byłby w podobnym wieku do mnie. Jest kilku czterdziestolatków, ale głównie przyszły pobawić się osoby 60+. W rogu na krześle zasiadł pan z harmonią, który grał disco-polo.
Nie minęło pięć minut, a do mojego stolika przysiadł się pan. Na oko miał 45, może 47 lat. Elegancko ubrany, bardzo pewny siebie. Rozpoczyna rozmowę. Początkowo pytania są niewinne: skąd jestem, po co tu przyjechałam, jak długo zostaję. Później prosi do tańca. Odmawiam, ale on uparcie siedzi przy stoliku i dalej zagaduje. Zgadzam się więc na jedną piosenkę. Przy drugiej pan obiecuje, że to już ostatnia i za chwilę mnie wypuści. Przytakuję.
- Mam nadzieję, że uda mi się ciebie dzisiaj poderwać - mówi znienacka w trakcie obrotu.
- Nie sądzę - odpowiadam.
- Dlaczego?
- Bo nie jestem zainteresowana i mam męża - mówię z nadzieją, że odpuści.
- Ja też mam żonę, więc nie widzę problemu. Przyjechałaś bez męża, ja bez żony. Dogadamy się. W którym mieszkasz pokoju?
Nie odpowiadam.
- Ja mieszkam na trzecim piętrze. Możemy tam teraz pójść jak chcesz.
- Nie jestem zainteresowana. Muszę usiąść - zaczęłam odchodzić do stolika.
Kiedy zobaczyłam, że nie ma zamiaru odpuścić, wyszłam z lokalu na korytarz i zadzwoniłam do męża. Po kilku minutach wróciłam do kawiarni, mężczyzna siedział z kolegami przy innym stoliku. Zauważyłam, że na kanapach w międzyczasie usiadła dziewczyna mniej więcej w moim wieku z babcią. Spytałam, czy mogę się do nich dosiąść. Zgodziły się i zaczęłyśmy rozmawiać.
- Trafiłaś akurat na końcówkę turnusu. Ci, którzy są singlami lub udają, że nimi są, dobrali się już w pary - opowiada mi 26-latka.
- Kobiety walczą tu o mężczyzn jak lwice - dopowiada babcia.
Odszykowane jak na bal
Panie rzeczywiście założyły na siebie chyba najlepsze ubrania ze swojej szafy. Eleganckie sukienki, perły, korale, niebotycznie wysokie szpilki. Chcą być najlepszą wersją siebie. Panowie nieco mniej zadbali o wygląd, aczkolwiek wciąż pozostają eleganccy.
Dołączam do kółeczka, które stworzyło się na parkiecie. Tutaj wiek nie ma znaczenia. Wszyscy szaleją w rytm muzyki jakby mieli po 20 lat. Co chwila ktoś podchodzi do baru i zamawia piwo lub drinka. Niektórzy decydują się na schłodzoną wodę. Kiedy wodzirej robi sobie przerwy, zagaduję seniorki. Czy można znaleźć miłość w sanatorium?
- Straciłam męża jakieś 20 lat temu. Wtedy myślałam, że nic dobrego mnie już w życiu nie spotka. Koleżanka namówiła mnie na sanatorium i przeżywam drugą młodość. Randki, rozmowy, mam dla kogo się ładnie ubrać. Ludzie w twoim wieku myślą, że my seniorzy, leżymy już przykuci do łóżka - mówi mi pani Krysia.
Pani Ania z kolei, dzięki sanatorium poznała drugiego męża.
- Poznaliśmy się w sanatorium w Kołobrzegu. Ja przyjechałam sama, Edek też. Od razu jednak zaznaczył, że ma żonę, która została w ich domu. Cały wyjazd jednak spędziliśmy razem, zaiskrzyło. Po zakończeniu turnusu wymieniliśmy się numerami telefonów. Nie liczyłam na to, że on się odezwie, ja też nie miałam zamiaru, jak dowiedziałam się o żonie. Edek po kilku tygodniach sam do mnie napisał. Powiedział, że będzie w moich okolicach i może spotkamy się na kawę. Później coraz częściej bywał w "moich okolicach", aż któregoś razu oznajmił, że bierze rozwód. Sama nie wiem, jak to się stało, że wprowadził się do mnie. Rok temu wzięliśmy ślub.
Zobacz także
Takich historii jest więcej.
- Przyjechałam do sanatorium z koleżanką. W czasie turnusu poznałam przemiłego pana. Był bardzo elegancki, inteligentny, miał poczucie humoru. Na dancingu specjalnie siadałam blisko, żeby tylko mnie zauważył. W końcu sama do niego podeszłam i zaproponowałam taniec. Po tygodniu przestaliśmy chodzić na potańcówki. Wychodziliśmy na spacer, rozmawialiśmy w pokoju... - opowiada pani Zosia.
- W Ciechocinku poznałem jedną panią, z którą miło się rozmawiało. Okazało się, że też jest z Warszawy. Spotykaliśmy się nawet przez pewien czas, ale nie wyszło. Mam wiele miłych wspomnień - dowiaduję się od jednego z mężczyzn.
Żona to nie problem
Nie do końca wierzyłam w to, co słyszałam na temat imprez w sanatoriach. Wiadomo, przy tak dużej grupie osób, zwłaszcza samotnych, istnieje szansa na miłość czy przyjaźń. Nie traktowałam jednak tego jako normę. Natomiast sama przekonałam się, że mężczyźni nie do końca przejmują sie tym, że kogoś mają, a panie bardzo starają się, aby jakiś pan zawiesił na nich oko. W powietrzu czuć rywalizację.
- Raz miałem taką sytuację, że kobieta weszła do mojego pokoju, rozebrała się i w ten sposób dała do zrozumienia, o co jej chodzi. Musiałem ją przeprosić i powiedzieć, że nie jestem zainteresowany - zdradza jeden z kuracjuszy.
Mężczyźni, którzy przyjechali do Ciechocinka pozwalają sobie na drobny flirt. Pomimo, że większość z nich ma żony.
- Wie pani co... Taniec to nie zdrada, albo jakiś drobny przytulas. Jak to sie mówi: "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Wielu z nas ma żony, ale nie każdy ma to wypisane na czole - mówi mi pan w kolorowym sweterku, król parkietu.
W Ciechocinku największe szanse na poderwanie kogoś są właśnie na dancingu. W ciągu dnia kuracjusze mają zaplanowaną niemal każdą godzinę. Najpierw śniadanie, potem ćwiczenia, basen, masaże, rehablitacja, obiad. Wieczorem jest czas na prawdziwy relaks. Panie nie mają dużych wymagań wobec mężczyzn.
- Musi mieć to "coś". W swoim życiu wiele razy przekonałam się, że wygląd nie może być podstawą w relacjach między ludźmi - zdradza pani Zosia.
- Nie lubię głośnych kobiet. Kobieta musi być delikatna, wrażliwa, filigranowa. Fajnie, jakby nosiła sukienki i miała oczy niebieskie - mówi pan Kazik.
Oczekiwania są różne. Jedni chcą się po prostu wyszaleć, jak sami mówią "na stare lata", drudzy potrzebują stablizacji i poczucia bezpieczeństwa.
- Potrzebuję kobiety do tańca i do różańca, jak to się mówi. Musi być ładna, ale też szalona jak ja - opowiada pan Michał.
- A ja po prostu chciałabym miło spędzić czas. Musi nam się dobrze rozmawiać - dodaje kuracjuszka.
Niektórzy z gości sanatorium w Ciechocinku powtarzali mi, że ich dzieci robią kariery za granicą, dlatego ich kontakt jest bardzo rzadki. Najczęściej telefoniczny. Mężowie lub żony zmarli, a najzwyczajniej czują się samotni. Wyjazd do Ciechocinka czy innego miejsca jest dla nich wielką rozrywką, a przede wszystkim możliwością spotkania z innymi ludźmi.
Sanatorium łączy
Nie wszyscy jednak jadą do sanatorium po miłość. Uczucie pojawi się przy okazji. Faktycznie, seniorzy dobierają się w pary, ale nie każdy ma na myśli od razu flirt czy zdradę partnera, który pozostał w domu. Chęć spędzenia z kimś czasu, poznania nowych osób i miłe okoliczności sprawiają, że ludzie szybko nawiązują relacje nie tylko romantyczne.
- Parę lat temu poznałam w Krynicy moją przyjaciółkę. Co prawda mieszkamy na dwóch końcach Polski, ale często do siebie dzwonimy. Opowiadamy sobie o dzieciach, wnukach - mówi jedna z kuracjuszek.
Panowie poznają tutaj innych mężczyzn, z którymi grają w karty czy oglądają mecze. Panie chodzą razem na zakupy, rozmawiają, wymieniają się tytułami ciekawych książek.
Łączy ich jedno: wszyscy potrzebują bliskości i rozmowy.