Szokujący sezon "Euforii" dobiegł końca. Na taki finał czekały miliony widzów
Przeraża, wzrusza do łez, bawi, obrzydza, fascynuje - wszystko na raz. Oto "Euforia" w jednym zdaniu. Ale ten serial zasługuje na znacznie więcej znaków. Finał tej ostrej jazdy bez trzymanki już za nami.
28.02.2022 | aktual.: 28.02.2022 14:39
Napisać, że "Euforia" to serial o grupie licealistów z problemami, to jak nic nie napisać. Sam Levinson – twórca, reżyser i scenarzysta – absolutnie nie bierze jeńców i serwuje jeden z najmocniejszych seriali, jakie wyprodukowano w ostatnich latach. Pierwszy, obsypany nagrodami sezon, był prawdziwym rollercoasterem wydarzeń i emocji. Cal ujawniony jako pedofil. Toksyczny związek Nate’a i Maddy. Narkotykowe odloty Rue. Kat odkrywająca w skrajny sposób swoją seksualność przed internetowymi kamerkami. Pokazali życie nastolatków wypełnione przemocą, pornografią, przygodnym seksem i używkami.
Oglądając "Euforię" raczej trudno się zrelaksować. Twórcy od początku celowali w obrzydzenie widza, a na pewno sprawili, że czuł się niekomfortowo. I to jak. Nie każdy jest w stanie wytrzymać do końca tego, co serwuje na ekranie Levinson. A w drugim sezonie wszystko to zostało jeszcze spotęgowane. To nie jest urokliwa, niewinna historyjka oblana lukrem.
Rodzicu, oddychaj
Gdy w czerwcu 2019 r. pisaliśmy o pierwszym sezonie "Euforii", na samym początku mogliście przeczytać takie zdanie: "Nietypowy dla letniej ramówki serial, po obejrzeniu którego niejeden rodzic dostanie palpitacji serca". Oj, jak mało wtedy wiedzieliśmy.
Historia stworzona przez Sama Levinsona może nie wywołała zamieszek przed szkołami, czy nawet na internetowych grupach dla rodziców, ale poważnych oskarżeń nie zabrakło. Organizacja D.A.R.E, walcząca z plagą uzależnień wśród młodych ludzi w USA, zarzucała twórcy, że gloryfikuje branie narkotyków.
Punktowali, że Levinson pokazuje uzależnienie w stylu glamour, a nastolatki sprowadza do narkomanów, przemocowców i fanatyków przygodnego seksu. Na oskarżenia te odpowiadała główna aktorka serialu, Zendaya:
- To, co chcieliśmy przede wszystkim osiągnąć poprzez "Euforię", to z nadzieją pomóc innym, by czuli się nieco mniej samotni w swoich doświadczeniach, mniej samotni w bólu, z jakim się stykają (…) I może ktoś poczuje, że nie jest jedyną osobą, która czuje się tak, jak ma to właśnie miejsce.
Levinson natomiast już przy okazji pierwszego sezonu punktował w mediach:
- Jako ktoś, kto borykał się z uzależnieniem od narkotyków i je przezwyciężył, jestem bardzo wyczulony na to, jak pokazuje się ten problem w mediach. Myślę, że nasz serial jest bardzo autentyczny i odpowiedzialny pod tym względem. To nie jest tylko taka opowiastka mająca przestrzec przed narkotykami. Pokazuje, że narkotyki mogą zniszczyć życie, ale też to, że narkotyki wyciszają lęk i złe emocje, ale płaci się za to wielką cenę.
Wydaje się, że w drugim sezonie Levinson posłuchał krytyków. W drugiej odsłonie "Euforii" zaserwował nie tylko sceny, ale całe odcinki, które pokazują piekło uzależnienia. Zaczynając od jednej z pierwszych scen drugiego sezonu, gdy Rue praktycznie doprowadza swój organizm do zapaści, po fenomenalną scenę z 4. odcinka, gdy nastolatka odlatuje w narkotycznym haju i czuje, że przytula swojego zmarłego ojca. Mówi mu, że przeprasza go za to, że go zawiodła.
Prawdziwie upada na samo dno w odcinku 5., który jest najlepszym dowodem na to, że Zendaya za swoją pracę na planie "Euforii" powinna dostać nie tylko Emmy, ale i Oscara dla najlepszej aktorki. Szkoda, że Akademia Filmowa nie nagradza seriali. Dla tego, co Zendaya pokazuje w 5. docinku, zdecydowanie warto byłoby zrewolucjonizować regulamin.
To trwająca ponad 15 minut bez przerw jedna scena, która pokazuje, że Rue doszła do kresu. Jest silnie uzależniona i kilka chwil bez narkotyków spycha ją w otchłań. Wygarnia matce, siostrze i przyjaciołom. Rzuca się do ucieczki przez całe miasto, a jej organizm stopniowo się wyłącza. Rue trafia w końcu do domu Laurie, handlarki narkotyków, gdzie łamie swoją ostatnią zasadę – pozwala sobie wstrzyknąć narkotyki prosto w żyłę. Ostatecznie upada, by 6. odcinek rozpocząć niesamowicie poruszającą sceną, w której próbuje własnymi siłami złapać leżącego na stole… cukierka.
Teledysk, jakiego jeszcze nie widzieliśmy
Osią serialu cały czas jest traumatyczna historia Rue, która próbuje zebrać w sobie nadzieję, że jeszcze pozbiera się po śmierci ojca i będzie miała po co żyć. Ale Levinson znacznie więcej czasu i uwagi poświęca innym bohaterom. Rozwija postać Cala, którego gra Eric Dane. Ten aktor serwuje prawdopodobnie najlepszy występ w całej swojej karierze, a trzeba dodać, że ma tu największe aktorskie doświadczenie z całej obsady.
W czwartym odcinku dostaje swoje własne 10 minut ekranowego czasu i wykorzystuje go w fenomenalny sposób. Serialowy Cal pozbawia swoją rodzinę wszelkich złudzeń. Podczas pijackiego monologu z penisem na wierzchu opowiada zdanie po zdaniu, kim naprawdę jest.
Więcej czasu poświęcono też postaci Lexi (Maude Apatow), która do tej pory pokazywana była jako grzeczna dziewczynka, która nie ma nic wspólnego z patologicznym światem swoich kolegów i koleżanek. W drugim sezonie rozwija relację z Fezco (Angus Cloud), czyli dilerem, którzy poniekąd przyczyniał się do tragedii jej przyjaciółki Rue.
Siódmy odcinek to czas Lexi, która wystawia sztukę o życiu swoich bliskich. Levinson i pozostała ekipa twórców wspinają się na wyżyny tego, co udało się osiągnąć w świecie seriali. Jeśli dialogi w "Sukcesji" były niczym zdobycie Mount Everest, to montaż i kreatywne podejście do kręcenia zdjęć w "Euforii" można porównać do wejścia na Nanga Parbat zimą. Fikcja z przedstawienia płynnie przeplatana jest serialową rzeczywistością. Przeszłość z teraźniejszością. Kolorowy glam świat z naturalizmem.
Część odcinków drugiego sezonu ogląda się jak długi, wciągający, sensualny teledysk, od którego nie da się odwrócić wzroku. Historia płynie ujęta w kilku melodramatycznych nowelach o bohaterach, którzy są co rusz krzywdzeni przez życie. "Euforia" wzrusza, by zaraz przerazić. Rozśmiesza, by za chwilę obrzydzić.
I ta sinusoida emocji kończy się w 8. odcinku. Finał dostępny jest na HBO od 28 lutego. Fani nie będą rozczarowani. Levinson z jakąś czułością portretuje swoich bohaterów, o której zdaje się czasem do tej pory zapominał. Jest tu chyba więcej wzruszeń, niż wstrząsających scen, do których przyzwyczaił nas reżyser. Jest tu przede wszystkim mnóstwo emocji i domkniętych wątków, m.in. jeśli chodzi o postaci Cala, Nate'a, Cassie, Lexi i relację Jules z Rue. Można mieć wrażenie, że Levinson po tym całym sezonie postanowił oszczędzić widzów.
"Euforię" można nazwać wizualnym majstersztykiem z oryginalnymi pomysłami, jakich nikt jeszcze widzom nie zaserwował, ale o ciemnych stronach nie da się zapomnieć.
Levinson zdaje się był za bardzo zajęty swoją wizją, by zadbać o aktorki i aktorów, grających trudne sceny seksu czy przemocy. Nie da się nie wspomnieć o oskarżeniach o seksualizowanie bohaterek, o bezzasadne sceny nagości czy o napiętej atmosferze na planie, która momentami miała być "piekłem", jak komentował jeden z aktorów dla "Daily Beast".
Minka Kelly, która pojawia się zaledwie gościnnie w 2-3 scenach, wyznała, że Levinson wpisał jej w scenariuszu pierwszą scenę, w której od razu rozbiera się do naga. Wytłumaczyła mu, że to nie jest konieczne i scena ostatecznie wyglądała "po jej myśli".
Martha Kelly, która gra dilerkę Laurie, powiedziała zaś w rozmowie z "Variety", że była przeciwna scenie, w której wstrzykuje Rue morfinę. Zdradziła, że na papierze scena ta była jeszcze bardziej przerażająca, bo Laurie pomagała się Rue rozebrać, zanim sama umieściła ją w wannie. Przyznała, że ten moment "zbliżał się do obrzydliwego uczucia pedofilii".
Levinson powinien wcisnąć sam sobie hamulec. Tym bardziej, że HBO dało mu zielone światło na sezon trzeci. Oby utrzymał się styl, w jakim nakręcono ten piękny finał.