"Euforia". Rodzicu, będziesz przecierał oczy ze zdumienia
Ledwie skończył się "Czarnobyl", a już wszyscy mówią o typowanej na przebój nadchodzących tygodni "Euforii". Nietypowy dla letniej ramówki serial, po obejrzeniu którego niejeden rodzic dostanie palpitacji serca.
Cokolwiek zabawna jest wyświetlona przed odcinkiem plansza, że serial przeznaczono dla dorosłych, skoro istnieje spora doza prawdopodobieństwa, iż owi dorośli nic z niego nie zrozumieją. Albo po tej niespełna godzince przed ekranem zabiorą córce telefon i dadzą synowi szlaban. Oczywiście umyślnie wyolbrzymiam, lecz podobna przesada pomaga uzmysłowić sobie przepaść, jaką wykopała, między innymi, cyfrowa rewolucja.
Rzecz jasna co pokolenie, to inne obyczaje – "to nie lata osiemdziesiąte", mówi tu jedna z bohaterek, namawiając koleżankę do rychłej utraty dziewictwa. I bodaj każdy, komu stuknęła trzydziestka, kręci czasem nosem, bolejąc nad rychłym upadkiem budowanego z mozołem ładu społecznego. A tak naprawdę dzisiaj dzieciaki nie są ani lepsze, ani gorsze niż te wczoraj.
Niejaka trudność interpretacji pewnych zachowań, pojawiająca się niezmiennie w myśleniu o świecie dzisiejszego "hajskulu", wynika również z dysonansu poznawczego spowodowanego całkowitą digitalizacją życia. Bo błyskawicznie dojrzewa nam pierwsze pokolenie od kołyski dorastające z tabletem i streamingiem, nieznające czasu sprzed internetu, a my nie posiadamy przetestowanych narzędzi pozwalających na odczytanie dopiero rodzącego się schematu wychowawczego, co może być przyczyną rodzicielskiego dyskomfortu.
Już pierwszy odcinek "Euforii" wywołał poruszenie. I skandal. Choć może raczej powinienem napisać skandalik, bo dzisiaj telewizja szokuje na zawołanie. Ba, jakiś działacz na rzecz moralności doliczył się z oburzeniem aż trzydziestu, cytując klasyka, męskich penisów w zaledwie pierwszym odcinku. Pozostaje chyba w tej sytuacji tylko się zadumać, jaka liczba jest tą graniczną, bo ostatecznie stacja zdecydowała się wyciąć niesławną już scenę.
Sam aż tak zawzięcie nie rachowałem, lecz, sięgając do mimo wszystko zawodnej pamięci, przypominam sobie zaledwie jednego. Ciekawe, czy ktoś się zapowietrzył, że dziewczyny – pamiętajmy, nastolatki, a raczej dorosłe kobiety grające nastolatki – również skromnością nie grzeszą. Tyle że "Euforia", nierzadko, nie ma co temu zaprzeczać. Agresywnie prowokująca, stara się nagość i sugestywne sceny seksu opleść fabularnym kontekstem, co, na szczęście, częściej się udaje niż nie.
Po tych pięćdziesięciu minutach spędzonych z pilotem trudno co prawda jeszcze stwierdzić, dokąd to wszystko ostatecznie podąży, ale szkoda by było, gdyby zapamiętano tylko te hurtowo fotografowane penisy. Bo o biustach dyskusji raczej nie będzie.
Berry Levinson, twórca serialu – powstałego na bazie chyba szerzej nieznanego u nas formatu izraelskiego – upiera się, że scenariusz to wynik bacznej obserwacji oraz osobistych życiowych doświadczeń. Faktycznie na poziomie emocjonalnym "Euforii" nie można odmówić szczerości, ale nieodłącznie towarzyszy jej niemalże telenowelowa powierzchowność.
Nie potrafiłem też odpędzić od siebie myśli, że podejście Levinsona zalatuje protekcjonalnością, lecz mogę się mylić. Jego niedawna fabuła "Assassination Nation", będąca społeczno-polityczną alegorią podszytą niekiedy przyciężką satyrą, jednak całkiem udanie chwytała charakter relacji międzyludzkich ery Instagramu, portretując rzeczywistość jako podrzędną mediom społecznościowym.
"Euforia" mądrze oszczędza nam kaznodziejstwa. Komentarz jest tu dość oszczędny i wyraża się poprzez narrację spoza kadru, której autorką jest Rue (w tej roli niegdysiejsza gwiazda disnejowskich produkcji Zendaya), licealistka mająca tak duży problem z narkotykami, że martwi się o nią jej diler. Dziewczyna jest, przynajmniej na razie, zaledwie bierną obserwatorką tego, co wyrabiają rówieśnicy – nie na darmo lwia część akcji pilota dzieje się na imprezie – wychowani na pornolach i ogólnej dostępności wszystkiego.
Pamiętacie jeszcze, jak bohaterowie takiego "American Pie", swojego czasu filmu obyczajowo śmiałego, marzyli tylko o tym, żeby podejrzeć starszą studentkę przez dziurkę od klucza? Tutaj ludzie bez mrugnięcia okiem wymieniają się nagimi fotkami koleżanki z klasy.
Zobacz zwiastun:
Levinson nie kreuje się na moralizatorskiego przewodnika, choć czasem upaja się spektaklem i sam nie jestem pewien, czy do końca rozumie, jakie przyświeca mu założenie. Jak na razie, jego całkiem ciekawa formalnie "Euforia" idzie na skróty chociażby przy charakteryzacji boleśnie stereotypowych postaci. Inawet nie stara się unikać fabularnej prościzny.
Chyba tylko dopiero kiełkująca przyjaźń pomiędzy Rue, a nowo przybyłą do miasta Jules to coś, co prawdziwie przykuwa uwagę. Mimo owych zastrzeżeń, nie sposób jednak "Euforii" zignorować, bo jest to pewne okienko na świat leżący gdzieś poza bezpiecznymi ścianami domowego salonu; serial nie zrodził się przecież z próżni. Oby tylko Levinson nie padł ofiarą samego siebie i potrafił odmówić sobie ekstatycznego upojenia fajnością stworzonego przez siebie dzieła; kuszące to, ale zgubne.