"Jak pani może rozbijać komuś życie?". Gdy widzom miesza się rzeczywistość i serialowa fikcja, dochodzi do absurdów
Zdrady, oskarżenia o gwałt, rozwiązłość – serialowe postaci mogą wszystko. Czasem widzowie są przekonani, że te grzechy popełniają też aktorzy w prawdziwym życiu. - Moja bohaterka najpierw rzuciła jednego męża, potem drugiego. Byłam wyzywana na przystankach autobusowych – opowiada w rozmowie z WP Joanna Koroniewska.
31.07.2018 09:41
Anna Gunn, znana widzom z serialu "Breaking Bad", udzieliła wywiadu, w którym opowiedziała, jak odbierana jest jej postać. W uwielbianej na świecie produkcji grała żonę głównego bohatera – Skyler White. Na własnej skórze odczuwała niechęć widzów do postaci. – To była kombinacja seksizmu, stereotypowego postrzegania kobiet i genialnej konstrukcji serialu. Ludzie widzieli bohatera w Walterze i kibicując mu, instynktownie stawiali postać będącą jego antagonistką po przeciwnej stronie. Czuli, że ona stoi mu na drodze, podczas gdy powinien móc robić to, na co tylko ma ochotę – powiedziała w rozmowie z "Entertainment Weekly".
Gunn to nie pierwsza i nie ostatnia aktorka, która odczuła nienawiść do postaci na własnej skórze. Podobnych przypadków mamy wiele i nie tylko wśród twórców z Hollywood. Przykład?
- Mnóstwo miałam takich doświadczeń z racji grania mimo wszystko dość kontrowersyjnej postaci w "M jak miłość". Nie wiem, jak jest teraz, ale dobrze pamiętam, jak to było parę lat temu. Moja bohaterka miała niewiele lat. Miała najpierw jednego męża, potem drugiego. Później trzeciego, a przy okazji jeszcze paru kochanków. Byłam wyzywana np. na przystankach autobusowych przez starsze panie, którym myliła się rzeczywistość serialowa z tą prawdziwą – mówi w rozmowie z WP Joanna Koroniewska.
Małgosia Joanna Koroniewska Chodakowska Mostowiak
Przez 13 lat pracy w "M jak miłość" można przyzwyczaić do siebie wielu widzów. Koroniewska wcielała się w postać Małgosi Chodakowskiej od 2000 roku. Ukochana córka Mostowiaków miała burzliwą historię związków. Mimo młodego wieku miała za sobą dwa nieudane małżeństwa (z postaciami granymi przez Pawła Okraska i Steffena Möllera), krótkie przygody miłosne z pisarzem i studentem medycyny. Był też trzeci mąż (grany przez Andrzeja Młynarczyka)
.
Koroniewska, nie serialowa Chodakowska, była krytykowana otwarcie za rozwiązłość. Widzowie wyrzucali aktorce, że rzuca facetów, kiedy tylko jej się podoba. Moralna antybohaterka numer jeden.
- Najwięcej hejtu pojawiło się, gdy moja bohaterka była związana z postacią graną przez Steffena Möllera. Małgosia go rzuciła. To był szczytowy moment, w którym byłam odbierana jeden do jednego jako Małgorzata Mostowiak. Kiedy moja postać rzuciła faceta w serialu, brałam akurat udział w "Tańcu z gwiazdami". Po pierwszym odcinku byłam najniżej w tabeli. Ludzie mnie rzeczywiście nie znosili. Mnie poprzez postać, którą grałam. W programie uratowało mnie wówczas tylko to, że dostawałam wysokie noty od jurorów. W kolejnych odcinkach widzowie coraz bardziej mnie poznawali i przynajmniej część zrozumiała, że tańczy nie Małgosia, a Joanna Koroniewska – opowiada aktorka.
Skąd jej zdaniem biorą się te negatywne emocje widzów względem aktorów? – Sama jestem fanką wielu amerykańskich seriali, ale nie wiem, czy utożsamiałabym postaci z aktorami tak jeden do jednego. Może jest tak, że jeśli ludzie funkcjonują przez lata z serialami, to czują się po prostu członkami rodzin bohaterów? Ale wydaje mi się także, że hejt był kiedyś równie duży, ale nie tak widoczny. Parę lat temu nie było mediów społecznościowych, nie wszyscy rozumieli, że aktor nazywa się inaczej niż postać z serialu. Ja byłam odbierana zdecydowanie jako Małgosia – tłumaczy Koroniewska.
- Wydawałoby się, że właśnie przez media społecznościowe ten hejt jest większy. Jest dodatkowa platforma, gdzie można wypisywać komentarze – przyznaję.
- W tej chwili łatwiej jest właśnie odróżnić aktora od postaci. Mamy w końcu swoje nazwiska. Mamy bardziej bezpośredni kontakt z widzami. Media społecznościowe niejako zniosły tę barierę. A gdy nie było tak wielu kanałów, to pamiętam czasy, kiedy to nawet dziennikarzom zdarzało się mylić moje imię z postacią serialową. Robili wywiad z Małgorzatą Koroniewską. Wielokrotnie - dodaje.
Zobacz także
Zobacz także
"Jak pani może rozbijać komuś życie?"
Najczęściej widzowie pałają nienawiścią do aktorów grających w tych najdłużej emitowanych tasiemcach: "M jak miłość" czy "Na wspólnej". W 2011 roku na Facebooku powstała grupa antyfanów Joanny Jabłczyńskiej, a właściwie Marty Konarskiej. Profil zebrał ponad 4 tys. obserwatorów. Główne zdjęcie pokazywało przekreśloną twarz Jabłczyńskiej. No i nazwa: "Je… Martę z Na Wspólnej". Nie brakowało tam niewybrednych komentarzy na temat postaci. A zaczęło się od tego, że serialowa Marta… zdradziła męża i walczy z nim o dziecko. Na to pomieszanie fikcji z rzeczywistością odpowiedzieli producenci serialu i dziś nie ma śladu po fanpage’u.
O tym, jak czasem trudno odciąć się od granej roli przekonała się ostatnio Laura Breszka. W „Na wspólnej” gra kobietę, która uwodzi żonatego Marka, rozbija jego małżeństwo, dodatkowo zachodzi z Markiem w ciążę. I jeśli tego mało strażnikom moralności, to jeszcze nie jest najlepszą matką dla noworodka. Budzi tak silne emocje, że plotkowano nawet, że przez naciski widzów będzie musiała pożegnać się z serialem. Internauci pisali: "Jak Pani nie wstyd rozbijać życie Marka!", "To jaki zawód się wykonuje nie znaczy, ze można komuś tak o rozwalać rodzinę. Mam nadzieje, że się pani otrząśnie i zostawi Marka w spokoju!!".
- Dodałam ostatnio zdjęcie na Instagramie, które przestawiało moją serialową bohaterkę u boku Marka Ziemińskiego i ich córki. Wywiązała się dyskusja, w której ktoś uwziął się, że przez takie kobiety jak ja cierpią rodziny. Potem weszłam na profil osoby, która pisała te komentarze. Okazało się, że to jakiś hipster, który pogrywa z innymi i robi sobie tylko żarty – mówi w rozmowie z WP Laura Breszka.
- Jeśli ktoś bardzo poważnie podchodzi do postaci granej przez aktora, to w dzisiejszym świecie może to tylko budzić uśmiech. Jeśli chodzi o postać z "Na wspólnej" to nawet niewiele było tych negatywnych komentarzy. Ale za to jak grałam Malenę w "Singielce", to częściej słyszałam, że jestem obsadzona po warunkach, że po prostu muszę być taką suką. W ogóle się tym nie przejmuję. Boli mnie jednak, gdy ktoś zaczyna komentować moje życie osobiste – przyznaje aktorka.
Jak poradzić sobie z hejtem? Jej zdaniem obrócić w żart. - Niedawno kręciliśmy nawet kampanię dotyczącą hejtu. Gram razem z Mateuszem Królem, który spotkał się z wieloma negatywnymi komentarzami po tym, jak wcielił się w postać Kazimierza Wielkiego w "Koronie królów". Gramy postaci z różnych warstw społecznych, które hejtują tak naprawdę nas, czyli Laurę Breszkę i Mateusza Króla. Podeszliśmy do sprawy humorystycznie, cały scenariusz jest prześmiewczy – opowiada.
Na te pozytywne reakcje widzów nie może narzekać, a plotki o tym, że jej odejście z serialu będzie podyktowane nienawiścią fanów "Na wspólnej" do jej postaci, są przesadzone.
- Kolega, filmowiec z Izraela, tak powiedział mi, gdy przyznałam, że widzowie nie lubią granych przeze mnie postaci: "Nie lubią? Mój Boże, to największy komplement dla aktora!". Widzi pani, dlatego ja się tym nie przejmuję. Mojej postaci mogą nie lubić. Ważne, żeby nie hejtowali mojego życia prywatnego – kwituje.
Zobacz także
"Przerażające jest to, jak skaczemy sobie do gardeł"
- Wydaje mi się że większość hejtujących to zwykłe trolle, które chcą po prosto się popisać, zaistnieć w sieci. Nie mają imienia, nazwiska, prawdziwego zdjęcia – mówi mi Joanna Koroniewska. - Zależy im, żeby o nich mówiono, chcą się pochwalić przed znajomymi. Im bardziej będziemy zwracać uwagę na to, co piszą, tym większy będzie ten hejt. To często młodzi, którzy pewnie mają za mało doznań w życiu. Generalizuję, ale tak to widzę. Gorsze jest to, gdy np. to starsi ludzie pozwalają sobie oceniać czyjś wygląd, bez mrużenia okiem wylewają jad w mediach społecznościowych i dają wtedy taki przykład młodym – dodaje.
- Hejt był i zawsze będzie – niezależnie od kraju, wykonywanego zawodu. I uważam, jako matka, że trzeba poniekąd przygotować na niego dzieci. Nie odcinać się od hejtu, czasem obśmiewać, ale najczęściej go bagatelizować . Im mniej uwagi, tym lepiej – dodaje.
To mieszanie rzeczywistości z fikcją można obrócić w żart. Tyle że niektóre komentarze nie brzmią śmiesznie. Ostatnio pod zdjęciami opublikowanymi na Instagramie Katarzyny Cichopek można było przeczytać, jak internauci życzą, by poroniła. W ciąży nie jest. Jest za to jej serialowa postać.
Michał Żebrowski był oskarżany przez fanów, że nie jest w stanie postawić im diagnozy – w końcu grał lekarza w "Na dobre i na złe". Tomasz Ciachorowski przez to, że gra czarny charakter w "M jak miłość" uważany jest za "chama i prostaka" przez internautów. Widzowie zżywają się z postaciami, często nie są w stanie wyobrazić sobie, że za serialowym bohaterem stoi zupełnie inny człowiek. Przekonał się o tym dotkliwie Cezary Żak, gdy w 2017 roku został zasypany negatywnymi komentarzami. Opublikował w mediach społecznościowych zdjęcie z Marszu Wolności.
Żak pod słynnym już zdjęciem dowiedział się między innymi, że "przyzwoity może kiedyś był, ale teraz to nie". – Zacytuję pani najgorszy komentarz. Najgorszy według mojej żony był taki: "ty tłusty fiu… Jak mogłeś iść ramię w ramię z esbecją i ludźmi, którzy okradają nasz kraj" (…) Ja chyba mam grubą skórę. Ta moja żona Kasia to przeżywa. Przerażające jest to, jak skaczemy sobie do gardeł. Jeden internauta napisał, że gdyby dać nam po karabinie, to wystrzelalibyśmy się w Polsce. I tu już nie ma żartów – powiedział w wywiadzie z Agnieszką Kublik dla "Gazety Wyborczej".
- Mam teorię, dlaczego tak się stało. Przeprowadzono badania, kto ogląda "Ranczo". Oglądają go mieszkańcy wsi, małych miast i inteligencja miast największych w Polsce. Wyborcy PiS prawdopodobnie pochodzą z wsi i małych miasteczek, tak mi się wydaje. I ja myślę, że im się coś zawaliło w moim wizerunku. Myśleli, że jestem "ich". Mylą rzeczywistość z fikcją. To jest przerażające, że nie potrafią oddzielić aktora od postaci, którą gra – przyznał.
To druga strona medalu – gdy aktor jest bardziej "nasz" i nie ma prawa do tego, by posiadać własne zdanie, popełniać własne błędy, żyć inaczej niż to, co napisane jest w scenariuszu. Ktoś powie: taki zawód. Ale co to mówi o nas – widzach – którzy namiętnie wciągamy się w świat, który nie ma nic wspólnego z rzeczywistością?
- Do komentarzy nie przywiązywałabym zbyt wielkiej uwagi. Z pewnością bardziej do stalkingu – mówi z kolei Koroniewska, gdy pytam ją o konsekwencje braku granic pomiędzy fikcją a rzeczywistością.
- Mam wiele koleżanek, które ostatnio wygrały procesy z prześladowcami. To poważne przestępstwo, groźby karalne, za które można trafić do więzienia. I przed tym powinniśmy wszystkich przestrzegać. Incydentalne teksty, głupotki – tym nie ma co się przejmować. Tego zawsze będzie dużo. Ja jestem bohaterką wielu afer, odkąd prowadzę Instagrama. Ale czy to ma większe znaczenie w moim życiu? Nie sądzę. Chyba że dotyka moją rodzinę, moich najbliższych. Przeczytam pani mój ostatni wpis na Instagramie, cytat Christiana Larsona, który jest świetnym komentarzem: „Poświęcaj tyle czasu na ulepszanie siebie, byś nie miał go na krytykę innych”. Wydaje mi się, że to idealne podsumowanie – mówi aktorka.