Dr Paweł Gajda: serial "Czarnobyl" niepotrzebnie powiela mity
- Poważniejsze skutki zdrowotne niż wybuch elektrowni w Czarnobylu niesie zanieczyszczenie powietrza - mówi dr Paweł Gajda z Katedry Energetyki Jądrowej AGH w Krakowie.
Krystyna Romanowska: Jak wykładowca zajmujący się tematem energetyki jądrowej czuje się po emisji serialu "Czarnobyl"?
Paweł Gajda: Po zapowiedziach serialu byłem z jednej strony zaciekawiony, a z drugiej pełen obaw dotyczących powielania pewnych mitów na temat katastrofy. I chyba lepiej zacząć od tego, co naprawdę robi wrażenie, czyli strona techniczna: scenografia, rekwizyty, odwzorowanie elektrowni czy miasta Prypeć. Pod względem wizualnym można się wręcz przenieść do roku 1986. Całkiem dobrze przedstawiono również przyczyny katastrofy.
Ale niestety nie udało się uniknąć wspomnianych wcześniej mitów i niepotrzebnego "podkręcania" zagrożenia. Przykładowo w drugim odcinku pojawia się kwestia niebezpieczeństwa, jakie niosłoby przedostanie się stopionego rdzenia do zbiorników wody znajdujących się poniżej. Z ekranu pada liczba megaton, co sugeruje wprost wybuch jądrowy. Czy wręcz termojądrowy, gdyż największa jednofazowa bomba atomowa Ivy King miała moc 500 kiloton. W reaktorze jądrowym taki wybuch nie jest fizycznie możliwy. W dosłownym znaczeniu tego wyrażenia. Znacznie niższe wzbogacenie paliwa oraz konieczność użycia moderatora powoduje, że reakcja nie może się rozwinąć tak szybko. Takiego zagrożenia więc nie było.
Jeśli chodzi o przedstawianie zagrożenia jako większe niż było, to dobrym przykładem jest misja tzw. nurków, czyli trzech inżynierów, którzy zeszli do zbiorników poniżej reaktora, aby otworzyć zawory i umożliwić wypompowanie wody. Została ona przedstawiona jako samobójcza, tymczasem wszyscy trzej przeżyli, co jest na szczęście wspomniane w kartach końcowych. Jeden z nich zmarł po 19 latach po katastrofie, a dwóch z nich żyje do dziś i nawet w zeszłym roku otrzymali z rąk prezydenta Ukrainy odznaczenia. Zresztą już samo popularne określenie "nurkowie" jest przesadzone, gdyż woda sięgała do kolan. Trzeba tu jednak dodać, że w tym przypadku, jak i kilku innych, rzeczywiste warunki (i co za tym idzie rzeczywiste zagrożenie) nie było wtedy do końca znane, więc może stąd decyzja scenarzystów.
Z ust serialowego Walerego Legasowa padają w pewnym momencie słowa: "Promieniowanie jest dwa razy takie jak po wybuchu w Hiroszimie".
To nie jest najlepsze porównanie, choć jest czasami stosowane. Ocenia się, że całkowita aktywność uwolniona w katastrofie, była 400 razy większa niż w czasie wybuchu bomby. I kolejne kilkaset razy mniejsza niż uwolniona we wszystkich testach broni jądrowej. Trzeba też pamiętać, że porównanie to dotyczy wyłącznie ilości uwolnionych w czasie katastrofy oraz wybuchu bomby substancji promieniotwórczych i wywoływanego przez nie skażenia. A dokładniej mówiąc ich aktywności. Ale trzeba pamiętać, że skład izotopowy obu tych skażeń mocno się różni, więc nie da się tego tak łatwo porównać.
Ponadto może ono powodować mylenie samego skażenia z innymi skutkami wybuchu. Ale bekerel jest dla większości osób dość abstrakcyjną jednostką, więc taki punkt odniesienia może być pomocny. Tak zostało to zresztą użyte w serialu, bo miało przemówić do rozsądku partyjnym kacykom, żeby uruchomili jak najwięcej środków do walki z katastrofą.
Czy specjaliści są zgodni co do tego, kto ponosi winę za katastrofę w Czarnobylu? Co możemy powiedzieć po 33 latach?
Porównam to do katastrofy lotniczej. Raz, że podobnie, jak w ich przypadku nie ma tu jednej przyczyny, ale cały ich ciąg. Dwa, to nie jest tak, że jeśli powodem jest błąd pilota, to mamy winnego i zamykamy sprawę. Bo ten błąd mógł wynikać ze złego wyszkolenia, organizacji pracy czy trudnej w obsłudze awioniki. Podobny łańcuch zdarzeń mieliśmy w przypadku Czarnobyla.
ZSRR był jedynym krajem, który budował reaktory typu RBMK. Używały one grafitu moderatora i wody jako chłodziwa. I już ze względu na samą fizykę procesu były mniej bezpieczne na przykład od powszechnie stosowanych na świecie reaktorów lekkowodnych. Związane to było z tzw. współczynnikiem reaktywności przestrzeni parowych. W dużym uproszczeniu mówi on, jak reaktor zachowuje się, jeśli dojdzie w nim do wrzenia wody. W odróżnieniu od innych konstrukcji w RBMK był on dodatni, czyli reaktor dodatkowo zwiększał moc. Ponadto nie posiadał obudowy bezpieczeństwa.
Reaktor posiadał też inne wady - jedną z ważniejszych był błąd konstrukcyjny prętów kontrolnych. Powodował on, że w początkowej fazie wprowadzania pręta do rdzenia mógł on powodować przyspieszenie reakcji zamiast jej zahamowanie. Obrazowo wyjaśniono w odcinku czwartym serialu. Co ciekawe (i to też zostało pokazane) – zdarzył się wcześniej incydent, który wprawdzie nie doprowadził do katastrofy, ale ujawnił ten błąd konstrukcyjny. Jednak nie został do katastrofy naprawiony, a operatorzy nigdy się o tym nie dowiedzieli, nie zostało to ujęte w szkoleniu.
I w końcu mamy do czynienia ze skrajną nieodpowiedzialnością obsługi w trakcie przeprowadzania eksperymentu. Ci ludzie łamali kolejne zasady pracy z tego typu reaktorem - na siłę kontynuowali eksperyment, wyłączając też niektóre automatyczne systemy zabezpieczeń, obchodząc je, żeby móc kontynuować. Kiedy moc zaczęła rosnąć zareagowali uruchomieniem procedury awaryjnego wyłączenia. Ale przez wspomnianą wadę nieświadomie pogorszyli sytuację.
Oczywiście, wszystko się dzieje w specyficznym systemie radzieckim, który wyklucza sprzeciwianie się przełożonym – dlatego eksperyment był kontynuowany na siłę, "bo co powie wierchuszka". Utajenie wspomnianej wady konstrukcyjnej prętów kontrolnych to też element systemu radzieckiego. I potem – jak widzimy w serialu podczas dyskusji tuż po katastrofie – należy koniecznie znaleźć osobę, która zawiniła. Bo przecież musiał zawinić człowiek a nie radziecki system. Radziecka kultura bezpieczeństwa, czyli w zasadzie brak kultury bezpieczeństwa, miał ogromne znaczenie dla przebiegu katastrofy. I te relacje społeczne to jeden z mocniejszych punktów serialu.
Zresztą te przyczyny zostały bardzo dobrze przedstawione w "Czarnobylu". Oczywiście z pewnymi uproszczeniami, skrótami. I niepotrzebnymi porównaniami do bomby, które powodują skrzywienie na twarzach specjalistów. Ale na warunki serialu fabularnego to była dobrze zrobiona część.
Gdyby w trakcie wykonywania testu obsługa wycofała się, do wybuchu by nie doszło?
Nie da się jednoznacznie powiedzieć, kiedy minięto punkt bez powrotu, ale to ostatnie chwile przed katastrofą. Gdyby obsługa zareagowała na którykolwiek z sygnałów, że reaktor jest poza zakresem parametrów pracy i przerwała eksperyment, do katastrofy by nie doszło.
Czym dla was naukowców, inżynierów młodego pokolenia, jest Czarnobyl? Symbolem klęski?
Ciężko o jednoznaczną odpowiedź. Zresztą będzie ona inna dla każdego pytanego. W czasie ostatniego zebrania European Nuclear Society Young Generation Network padło takie stwierdzenie, że każdy z pracujących w sektorze jądrowym, powinien tam się choć raz pojawić. I chyba się z tym zgadzam. To największa katastrofa w historii energetyki jądrowej, która była powodem wstrzymania jej rozwoju na wiele lat. Ale nie wiem, czy rozpatrywałbym to w kategorii klęski. To bardziej lekcja tego, jak ważne jest bezpieczeństwo, zarówno w wymiarze technicznym, jak i organizacyjnym. Dziś możemy powiedzieć, że do tego typu zdarzenia we współczesnym sektorze atomowym nie może dojść. Ale ciągle można się czegoś nowego nauczyć.
Duża część tej lekcji na przyszłość ma jednak wymiar społeczno-ekonomiczny. Bo to, co przyniosło największe szkody to nie sama katastrofa i promieniowanie, ale błędne decyzje po katastrofie. Dyskusyjne do tej pory jest zresztą czy aż tyle osób trzeba było ewakuować, dla ilu musiała być to trwała ewakuacja. I zdecydowanie państwo zawiodło w zapewnieniu wysiedlonym odpowiednich warunków do życia. Zresztą część wysiedlonych do strefy wróciła.
W serialu jest symboliczna scena dojenia krowy przez starszą kobietę…
Starsi ludzie, mieszkający nieraz od pokoleń w tych samych gospodarstwach, nie chcieli ich opuszczać. Zaczęli wracać już w roku 1986 i żyją do dziś w strefie.
Był Pan w Czarnobylu?
Oczywiście. Największe wrażenie robi przyroda: szybko "odbija" swoje tereny z ręki człowieka, kiedy jej się tylko na to pozwoli. Prypeć to coraz mocniej sypiące się budynki tonące w powodzi zieleni. Miejsce gdzie z jednej strony czas się zatrzymał, a z drugiej widać jego nieubłagany upływ. Uderza cisza i spokój. To robi wrażenie. Jednocześnie w samej elektrowni toczy się normalne życie. Przestała ona produkować prąd dopiero w roku 2000.
Który z bohaterów serialu skradł panu serce?
Skradł serce to może za dużo powiedziane, ale podoba mi się dynamika duetu Szczerbina i Legasow. Warto tu dodać, że Legasow w serialu przedstawiony jest jako specjalista od reaktorów, a był radiochemikiem. Oczywiście miał on szeroką wiedzę o promieniowaniu, skażeniach czy bezpieczeństwie jądrowym, ale o szczegóły budowy reaktorów RBMK podpytywał kolegów. Na potrzeby serialu zostało to uproszczone i serialowy Legasow jest niejako uosobieniem wkładu wielu specjalistów. Podobnie jak kobieca postać białoruskiej fizyk Chomiuk.
Jak wtedy zareagowało polskie państwo? Chmura promieniowania szła w naszą stronę. Mieszkałam wtedy w Sejnach, w północno-wschodniej Polsce – my jako pierwsze dzieci w Polsce dostaliśmy płyn Lugola.
Wiem, że zabrzmi to zaskakująco, ale polskie władze komunistyczne dość dobrze zareagowały na katastrofę. Oczywiście, nie obyło się bez wpadek. Nie dostaliśmy z ZSRR żadnych oficjalnych informacji tuż po wybuchu. 28 kwietnia rano stacja pomiarowa w Mikołajkach należąca do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej wykryła skażenie i przekazała informację do centrali CLOR-u. Pierwsza reakcja? Wojna jądrowa! Pamiętajmy, że to okres zimnej wojny i sieć monitorowania skażeń była przygotowana też pod scenariusz konfliktu jądrowego. Po zbadaniu składu tego skażenia szybko zorientowano się, że źródłem jest reaktor. Po kierunku wiatru wiedziano, że zza wschodniej granicy. Skażenie zostało wykryte rano, ale zanim informacja przedarła się przez całą drogę służbową, polskie władze wiedziały o tym dopiero późnym popołudniem. Wtedy też pojawiła się w radiu BBC informacja, że to elektrownia w Czarnobylu. Pierwsza narada: w nocy z 28 na 29 kwietnia. Jeden z naszych sekretarzy zadzwonił do Moskwy z pytaniem, co się stało. – Nic się nie stało – usłyszał w słuchawce.
Pytanie: czy ten człowiek nie mówił prawdy, czy może sam nie wiedział, co się dzieje. Rosjanie starali się nie przekazywać tej informacji poza grono osób, które musiały z jakichś powodów o tym wiedzieć.
U nas szybko powołano specjalną komisję. To było ogromne wyzwanie: nie wiadomo było jakie podjąć działania, czy promieniowanie będzie spadać czy spodziewać się kolejnej fali. Pierwsze komunikaty medialne w Polsce bagatelizowały problem. Pojawiły się protesty przeciwko takiej postawie ze strony naukowców doradzających stronie rządowej. Na szczęście kolejne komunikaty były już znacznie bardziej rzeczowe, mówiły o konkretnych zaleceniach i dawkach z rzeczywistymi liczbami. Nasi eksperci pojawili się też w studiu dziennika telewizyjnego 30 kwietnia z dość obszernym materiałem.
Czyli ówczesna władza uszanowała autorytet naukowców.
Przynajmniej tym razem tak się stało. Ruszono też z akcją podawania jodu w postaci osławionego płynu Lugola. Byłem za mały, żeby pamiętać to dokładnie, ale piłem. Dzisiaj wiemy, że nie była ta akcja konieczna. Ale podejmując decyzję o jej rozpoczęciu, nie wiedziano, czy skażenie się nie zwiększy i należało przygotować się na gorszy scenariusz. Dawka promieniowania, którą można było w Polsce otrzymać, była stosunkowo niewielka – szacuje się, że w ciągu pierwszego roku średnio w Polsce było to ok. 10 proc. dawki, jaką otrzymujemy ze źródeł naturalnych. W ciągu 24 godz. od rozpoczęcia akcji 70 proc. dzieci z północno-wschodniej Polski, w tym również pani, już płyn Lugola wypiło. W pozostałych województwach akcja trwała dłużej, chyba do 3 czy 4 maja.
Trzeba się postawić na miejscu osób, które podejmowały decyzję o podaniu płynu Lugola. Wiedzą, jakie jest skażenie, w Moskwie początkowo zaprzeczają, że się w ogóle cokolwiek dzieje. Jak planować działania profilaktyczne, nie wiedząc czy następnego dnia promieniowanie podwyższy się, a może już spadnie?
Pojawiło się też zalecenie, aby odwołać pochody pierwszomajowe.
Władze nie chciały się zgodzić w obawie przed paniką. Na szczęście skażenie w Polsce wyraźnie zmalało do 1 maja. Oczywiście, z punktu widzenia wyłącznie ochrony radiologicznej należy zawsze dążyć do możliwego minimalizowania dawki poprzez rozsądne działania. Nazywa się to zasadą ALARA (As Low As Reasonably Achievable). Tu mamy z jednej strony bardzo małą dawkę, którą potencjalnie można otrzymać, ale jeśli do jej uniknięcia wystarczy nie wychodzić na zewnątrz bez potrzeby to lepiej zostać w domu przez jakiś czas. Ale z drugiej strony jeśli ówczesna władza odwołałaby pochód pierwszomajowy… mogło zostać to odebrane jako sygnał, że zagrożenie musi być poważne. Dzisiaj wiemy, że nie stanowiło to istotnego zagrożenia.
Czy ten serial ma dla pana wydźwięk antyatomowy, "antyelektrowniojądrowy"?
W założeniu nie. Tak wynika zresztą z wypowiedzi twórców. Ja odbieram go jako oskarżenie systemu radzieckiego. To pada wprost z ekranu, kiedy Legasow mówi, że wymienione wcześniej przyczyny katastrofy mogły zaistnieć tylko tam. Ale obawiam się, że może przynieść taki efekt. Nie pomogą tu nieszczęsne karty na końcu ostatniego odcinka. Niestety niektóre z nich podają przesadzone dane i powielają kolejny mit o "moście śmierci". Czymś co jest łatwe do zweryfikowania jako nic więcej niż miejska legenda. Z jednej strony dostajemy naprawdę dobrze zrobioną analizę przyczyn, a na końcu takie coś. Więc nie wiem, jak to skomentować.
Jak po tym serialu przekonać ludzi do tego, że energia jądrowa jest bezpieczna, konieczna i może spowolnić skutki katastrofy klimatycznej?
Serial na pewno rozbudził zainteresowanie tematem. I najlepiej byłoby, gdyby był impulsem do poszukiwania dalszych informacji. Ze sprawdzonych źródeł. Zachęciłbym do zapoznania się z raportami UNSCEAR (United Nations Scientific Committee on the Effects of Atomic Radiation) i WHO (World Health Organization), które pokazują rzeczywiste skutki katastrofy.
Wiemy dzisiaj, że skutki zdrowotne były znacznie mniejsze niż szacowano początkowo. Dwie osoby zginęły bezpośrednio w dniu katastrofy. Kolejne 134 hospitalizowano z powodu choroby popromiennej. Spośród tej grupy 28 osób zmarło w ciągu kilku tygodni po katastrofie. To te 30 osób uznano za oficjalne ofiary katastrofy. Do listy tej włączono później zmarłego w 2004 r. dowódcę strażaków Leonida Tielatnikowa. Spośród tych, którzy przeżyli kolejne 19 osób zmarło do roku 2006, ale tutaj przyczyny były różne i nie zawsze związane z katastrofą. Ponadto kilkanaście osób zginęło w wypadkach w czasie prac likwidacyjnych. Na przykład załoga śmigłowca, który zaczepił wirnikiem o liny dźwigu. Podobne zdarzenie zostało pokazane w serialu, jednak w rzeczywistości miało miejsce znacznie później niż jego serialowa wersja. Takiego swobodnego podejścia do chronologii jest w serialu zresztą więcej.
Jeśli chodzi o inne skutki zdrowotne to obserwowany jest wzrost liczby zachorowań na nowotwory tarczycy. Na szczęście jest to choroba uleczalna. W odniesieniu do pozostałych nowotworów to nie odnotowano wzrostu, który można by jednoznacznie przypisać efektom katastrofy. Po prostu jest ich za mało w stosunku do nowotworów normalnie występujących w populacji, żeby dało się zaobserwować wzrost. Badania pokazują też, że wśród osób narażonych na wyższe dawki może występować zwiększone ryzyko katarakty. Nie sprawdziły się więc żadne wstępne szacunki mówiące o dziesiątkach tysięcy ofiar.
Największa w historii energetyki jądrowej katastrofa okazała się rozmiarowo o wiele mniejsza niż wiele innych katastrof przemysłowych. Przykładowo wskutek przerwania tamy w Banqiao w Chinach w 1975 r. zginęło ponad 200 000 osób. Poważniejsze skutki zdrowotne niesie też zanieczyszczenie powietrza. WHO szacuje, że powoduje ono na świecie przedwczesną śmierć około 20 000 osób. Codziennie. Nawet uwzględniając katastrofę w Czarnobylu energetyka jądrowa pozostaje jednym z najbezpieczniejszych źródeł energii.
Natomiast warto jeszcze wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy – zmianach klimatu i roli jaką energetyka jądrowa może odegrać w ich minimalizowaniu. Dzięki energetyce jądrowej udało się uniknąć wyemitowania około 60 mld ton CO2 do atmosfery. Tyle wynosiłaby dodatkowa emisja, gdyby tą energię wyprodukować z węgla. To równowartość pięciu lat emisji z całego sektora energetycznego. Zaryzykuję takie stwierdzenie, że najgorszym skutkiem katastrofy w Czarnobylu było zahamowanie rozwoju energetyki jądrowej na świecie. To spowodowało, że musieliśmy spalić odpowiednio więcej węgla, gazu, ropy, drzew, zwiększając emisje CO2. I ten skutek może być odczuwalny naprawdę na całym świecie.
dr inż. Paweł Gajda, Katedra Energetyki Jądrowej, Wydział Energetyki i Paliw, AGH w Krakowie