"Czarnobyl": czy twórcy serialu wciskają nam kit? Jeśli tak, robią to dobrze
24.05.2019 16:13, aktual.: 24.05.2019 18:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Połowa miniserialu "Czarnobyl" produkcji HBO już za nami. Widzowie są zachwyceni, ale zaczęli zadawać sobie pytanie. Na ile wydarzenia przedstawione na ekranie są zgodne z tym, co stało się w rzeczywistości?
Pierwszy odcinek "Czarnobyla" zaczyna się od wybuchu, do którego miało dojść podczas przeprowadzania testów. Rzeczywiście do katastrofy doszło w trakcie testu, który miał poprawić bezpieczeństwo elektrowni. Nie zakładano, że może zaistnieć jakieś zagrożenie, a wybuch zaskoczył wszystkich. Eksplozja rozsadziła rdzeń reaktora i zerwała przykrywającą go stalową płytę, która ważyła 200 tys. ton.
Mniej więcej to samo dzieje się w serialu. Dodatkowo wiele dialogów, które mają miejsce w pierwszych scenach serialu, pochodzi z reportażu "Czarnobylska modlitwa" Swietłany Aleksijewicz. Ta książka to zbiór relacji osób, które padły ofiarą katastrofy.
Zaraz po wybuchu na miejscu rzeczywiście przybyła ekipa ratowników, która próbowała ugasić pożar. Wielu z nich zachorowało z powodu napromieniowania. Dokładna liczba ofiar katastrofy jest trudna do ustalenia. W raportach odnotowano dwa zgony tuż po wybuchu, ale w miarę upływu czasu pojawiały się kolejne. W dokumentach pojawia się liczba 29 ofiar, które zmarły w wyniku silnego napromieniowania w ciągu kilku - kilkunastu dni od katastrofy, ale są tacy, którzy twierdzą, że było ich znacznie więcej.
W trzecim odcinku serialu pojawiają się górnicy, którzy wykopują tunel pod reaktorem, by zapobiec wyciekowi, który mógłby skazić wodę. Ta sytuacja również miała miejsce w rzeczywistości. Ale czy górnikom rzeczywiście było aż tak gorąco podczas pracy, że rozebrali się do naga? Trudno powiedzieć.
Kontrowersje wzbudza scena z helikopterem, który wyleciał, by wysypać bor i piasek na rdzeń reaktora. Maszyna miała nie wlatywać w słup dymu. Ale prowadzący ją piloci zrobili dokładnie to, przed czym ich ostrzegano – wlecieli w dym, po czym maszyna natychmiast spadła. W rzeczywistości 6 miesięcy po wybuchu podczas prac nad budową sarkofagu, jeden z helikopterów zahaczył o dźwig i się rozbił. Ale nikt nie wleciał w dym tuż po wybuchu.
W pierwszych scenach "Czarnobyla" widzimy Legasowa, który nagrywa swoją wersję wydarzeń na kasety, następnie ukrywa je, po czym popełnia samobójstwo. Walerij Legasow to autentyczna postać. Był chemikiem, członkiem komisji śledczej do badania przyczyn awarii czarnobylskiej w charakterze eksperta. W pierwszych dniach po wybuchu podjął szereg ważnych decyzji, by ograniczyć jego skutki. Nalegał na szybką ewakuację ludności z Prypeci.
Legasow uważał, że główną przyczyną wypadku były błędy konstrukcyjne reaktora. Twierdził też, że członkowie personelu elektrowni, którzy zostali skazani na wiele lat więzienia, byli po prostu kozłami ofiarnymi w pokazowym procesie.
Po dwóch latach od katastrofy został znaleziony powieszony w swoim mieszkaniu. Choć niektórzy twierdzą, że ktoś tylko upozorował samobójstwo, mężczyzna cierpiał na depresję. W dodatku jego stan zdrowia pogorszył się z powodu długotrwałego przebywania w skażonej strefie. W serialu jako datę jego śmierci podano 26 kwietnia – czyli dokładną rocznicę wybuchu. Ale w rzeczywistości Legasow zmarł 27 kwietnia.
Mimo że "Czarnobyl" nie zawsze trzyma się faktów, jest świetnie skonstruowanym serialem. Należy też pamiętać, że budowanie serialowej dramaturgii rządzi się swoimi prawami. "Czarnobyl" to nie jest raport z wydarzeń, jakie miały miejsce w 1986 r. To autorska wizja, która bardziej niż pokazanie prawdy, ma na celu poruszenie widza i zmuszenie go do przemyśleń. Ci, którzy serial już oglądali, kupują tę wizję. Są nim zachwyceni – na IMDB przyznali mu 9,7 punktów (maksymalna liczba to 10). Tym samym "Czarnobyl" zajął pierwszą pozycję w rankingu wszystkich seriali.