Dlaczego od rana nie mam TVN w telewizorze? Takich widzów są miliony
W dwóch milionach polskich domów nie można już oglądać żadnej innej telewizji niż TVP. Co się stało i jak się przed tym ratować?
26.06.2022 | aktual.: 27.06.2022 13:13
Afer dotyczących telewizji w Polsce nie brakuje. Ale takiej nie było dawno. To afera systemowa, z mocnym politycznym tłem. Z jednej strony chodzi o niezbędne zmiany technologiczne, z drugiej - władza nie po raz pierwszy faworyzuje i wspiera TVP, uderzając przy okazji w niezależne stacje. Zwłaszcza w TVN.
Wszystko przez 5G?
Na początek potrzebnych jest kilka słów o technologii. Do tej pory telewizja w Polsce funkcjonowała w standardzie DVB-T, teraz przechodzi na nowszy DVB-T2/HEVC. To systemy cyfrowego przesyłu danych audiowizualnych, kompresowanych za pomocą standardów MPEG-2 albo MPEG-4. Wprowadzenie pierwszego z nich na początku poprzedniej dekady było krokiem milowym dla telewizji w Polsce. Wcześniej stosowane były bowiem systemy transmisji analogowej, znacznie mniej wydajne i o wiele wolniejsze.
Najnowsza zmiana nie ma aż tak znaczącego charakteru, ale też jest ważna. Standard DVB-T dotarł do granicy swoich możliwości, jeśli chodzi o przesyłanie danych. A telewizja pokazująca obrazy w coraz lepszej rozdzielczości potrzebuje szerokiego kanału transmisyjnego. Stary model, przy paśmie o szerokości 8 MHz, pozwala na transfer o wartości 25 Mb/s, w nowym można bez problemu przesyłać o wiele więcej: nawet do 40 Mb/s. DVB-T umożliwia przekazywanie obrazów w rozdzielczości HD i Full HD, jego nowa wersja poszerza te możliwości o standard 4K/Ultra HD, którego wcześniej nie dało się przesyłać.
Dodatkowe zalety, wynikające z wprowadzenia nowego systemu to np. polepszenie jakości przesyłania dźwięku i zwiększenie opcji jego konfigurowania. Mowa jest także o większej odporności na zakłócenia i niestabilności przesyłania sygnału.
Inna sprawa to rosnące potrzeby operatorów komunikacyjnych, związane z przesyłem danych w standardzie 5G. Do tej pory telewizja wykorzystywała część pasma UHF obejmującego kanały od 21 do 60. Według zaleceń Unii Europejskiej kanały od 49 do 60 mają być przeznaczone na przesył danych 5G. To oznacza, że telewizja będzie miała do dyspozycji mniejszy zakres pasma, tym ważniejsze będzie więc zwiększenie wydajności przesyłu danych. A nowy standard na to pozwala.
Satelita, kabel, tuner
O tym, jakie standardy obsługuje dany odbiornik, decyduje zamontowany w nim tuner cyfrowy. Te, które obsługują DVB-T2, sprzedawane były w Polsce już od 2015 r. Są zgodne ze starym systemem, więc z powodzeniem działały do tej pory.
Ci, którzy po tej dacie kupowali nowoczesny telewizor, nie będą mieli problemu z obsługą nowego systemu. A co z tymi, którzy wciąż używają starego modelu? Możliwych jest kilka opcji.
Brak ulubionych programów w TV? Zapraszamy do WP Pilota.
Dla widzów, którym telewizję dostarcza operator sieci kablowej, nic się nie zmieni: ich telewizory korzystają w tym przypadku z zupełnie innego standardu, DVB-C, przeznaczonego dla transmisji kablowej. To samo dotyczy tych, którzy korzystają z bezpośredniego przesyłu satelitarnego - np. mają na oknie czy balkonie antenę - oni również nie wykorzystują tunera do odbioru sygnału telewizji naziemnej.
Problem będą mieli natomiast ci wszyscy, którzy korzystali z przesyłu telewizji naziemnej, a ich telewizor nie obsługuje nowego standardu. Mogą wtedy zrobić dwie rzeczy: wymienić telewizor na nowy albo dokupić specjalne urządzenie zwane tunerem albo dekoderem. Jego cena wynosi dziś ok. 100 zł, a różne modele są dostępne w sklepach stacjonarnych i internetowych.
Dodatkową zaletą tego urządzenia jest fakt, że można je podłączyć do telewizora analogowego, który w ogóle nie posiadał tunera cyfrowego, czyli od kilku lat był bezużyteczny jako urządzenie do oglądania telewizji. Tym samym można mu dać nowe życie.
Tym, których nie stać na taki zakup, rząd postanowił nieco pomóc - uruchomił program wsparcia finansowego tego typu wydatków. Na zakup tunera można było uzyskać 100 zł, na zakup nowego telewizora - 250 zł. O przyznaniu bonu decydowali urzędnicy i urzędniczki Poczty Polskiej, tej samej instytucji, która odpowiada za pobieranie abonamentu radiowo-telewizyjnego. Wiele osób narzekało jednak w internecie, że nic nie wiedziało o tym programie i nie mogła z niego skorzystać.
Geografia wielkiej zmiany
Zmiana systemu nadawania została przeprowadzona w kilku etapach. Trwała przez całą wiosnę, od końca marca. Jej ostatnia faza miała miejsce w poniedziałek 27 czerwca.
Kraj został na potrzeby tego procesu podzielony na kilka stref. W pierwszej kolejności 28 marca na nowy system przeszły województwa: dolnośląskie, lubuskie i opolskie.
25 kwietnia zmiany wprowadzono w województwach: kujawsko-pomorskim, pomorskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim. Trzeci etap, który zaplanowano na 23 maja, dotyczył województw: małopolskiego, łódzkiego, podkarpackiego, śląskiego i świętokrzyskiego. W ostatnim etapie na nowy system przeszły województwa: lubelskie, podlaskie, mazowieckie i warmińsko-mazurskie.
Ważna jest też informacja, które z multipleksów, czyli pakietów programów telewizyjnych, zostały objęte migracją do nowego systemu. Początkowo była mowa o czterech z nich: MUX-1 (TVP ABC, Eska TV, Polo TV, Stopklatka, Antena HD, TV Trwam, Fokus TV), MUX-2 (TVN, TVN7, Polsat, Super Polsat, TV4, TV6, TV Puls, Puls 2), MUX-3 (TVP1 HD, TVP2 HD, TVP Info HD, TVP Sport HD, TVP3, TVP Historia i Sprawdzam TV) i MUX-4 (Wydarzenia24).
Multipleks specjalnej troski
Ale ten plan szybko się zmienił. I od razu pojawiły się kontrowersje. Wszystko zaczęło się od wniosku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji do Urzędu Komunikacji Elektronicznej ws. przesunięcia terminu przejścia na nowy standard multipleksu MUX-3.
UKE 24 marca, a więc tuż przed pierwszym etapem zmiany systemu, wydał zgodę na to, aby TVP nie musiała przenosić swoich kanałów do nowego standardu w tym samym czasie, co inne stacje. Może z tym poczekać. I zrobić to w dowolnie wybranym terminie do 31 grudnia 2023 r.
Uzasadnienie tej decyzji brzmiało bardzo poważnie. UKE powoływał się na najważniejsze sprawy związane z bezpieczeństwem państwa. W dokumencie można było przeczytać, że chodzi o związek "ze zbrojną napaścią Federacji Rosyjskiej na terytorium Ukrainy oraz eskalacją działań dezinformacyjnych o zasięgu międzynarodowym, niosących zagrożenia dla obronności i bezpieczeństwa Rzeczpospolitej Polskiej oraz bezpieczeństwa i porządku publicznego".
UKE wspominało też "istotną rolę telewizji publicznej w ochronie polskiej racji stanu, komunikowania stanowiska naczelnych organów państwa oraz funkcjonowaniu Regionalnego Systemu Ostrzegania. RSO realizuje Telewizja Polska S.A. we współpracy z MSWiA, a jego zasięg działania jest wprost powiązany z zasięgiem MUX-3".
A przecież wybory za pasem
Bardzo szybko pojawiły się komentarze nt. politycznego aspektu tej sprawy: można się było domyślać, że nie wszystkie osoby korzystające z naziemnego przesyłu sygnału telewizyjnego przygotują się na zmiany, a co za tym idzie - stracą możliwość oglądania telewizji.
Decyzja UKE powoduje, że owszem, będą mogły ją oglądać, ale tylko w bardzo ograniczonym zakresie - pozostaną im tylko kanały TVP.
Wielu komentatorów zwracało przy okazji uwagę na zbieżność dat zmiany systemu ze zbliżającymi się wyborami: kiedy w przyszłym roku na dobre rozkręci się kampania wyborcza do do wyborów samorządowych i parlamentarnych, pewna część społeczeństwa będzie skazana wyłącznie na propagandę partii rządzącej.
Obok politycznego szybko pojawił się także aspekt ekonomiczny. Jeszcze przed zakończeniem procesu zmiany systemu, ale już po jego pierwszych etapach, okazało się, że pesymistyczne przypuszczenia bardzo się sprawdzają: dostępu do telewizji pozbawionych zostanie niemal 2 mln gospodarstw domowych.
Zaczęły protestować telewizje, które tracą w ten sposób widownię, a co za tym idzie, zmniejsza się zainteresowanie firm zamawiających emisję reklam w tych kanałach. A to oznacza realne, możliwe do wyliczenia straty.
Puls na minusie
Pierwsza odezwała się TV Puls. Jej prezes Dariusz Dąbski w połowie czerwca zaczął alarmować w mediach, że jego firma ponosi poważne negatywne konsekwencje dopiero co rozpoczętego procesu przechodzenia na nowy system.
- Jest to nierówne traktowanie głównych uczestników rynku, przez które Telewizja Puls poniosła już dziesiątki milionów złotych strat, oraz nierówne traktowanie zupełnie zagubionych widzów, którzy nie mogą znaleźć innych kanałów poza TVP - mówił Dąbski w serwisie Wirtualne Media.
Nie ujawnił żadnych szczegółów, ale to, co mówił, znalazło potwierdzenie w danych zebranych przez firmę Nielsen.
Po pierwszym etapie przechodzenia na nowy system TV Puls straciła 10 proc. zasięgu, a TV Puls 2 - aż 20 proc. Po drugim etapie straty wyniosły odpowiednio 6 i 16 proc., po trzecim - 15 i 14 proc.
Do tego dochodzi ciekawa zależność: wraz ze spadkami Plusa i - jak można zakładać - innych stacji, rośnie oglądalność kanałów z multipleksu MUX-3.
Dąbski nie zamierza czekać z założonymi rękami i przyglądać się, jak jego firma ponosi straty. Zapowiedział pozew wobec Skarbu Państwa w związku z poniesionymi szkodami finansowymi. TV Puls będzie się przed sądem domagać odszkodowania. Dąbski twierdzi wręcz, że brak takiej reakcji byłby z jego strony działaniem na szkodę spółki.
Zaproponował też sposób, by straty minimalizować: wystarczyłoby cofnięcie zgody UKE na dalsze nadawanie kanałów z multipleksu MUX-3 w starym systemie. Jak dowodzi Dąbski, wtedy wszyscy, którzy nie przygotowali się do zmiany, stracą możliwość oglądania telewizji, a to zmobilizuje ich do wymiany odbiornika albo zakupu tunera i przywróci możliwość oglądania TV Puls i innych kanałów spoza MUX-3.
Ekspert: oczywista nierówność
O tym, że straty mogą być rzeczywiście mocno odczuwalne dla stacji, przekonuje prof. Tadeusz Kowalski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
- Warto zacząć od kwestii podstawowych: o jakich stratach mowa? Chodzi oczywiście o straty z tytułu zmniejszonego zainteresowania reklamodawców. A ono wynika z kolei z ograniczania zasięgu za sprawą przejścia ma nowy system - potwierdza ekspert w rozmowie z WP.
- W rozliczeniach między stacjami a firmami, które kupują u nich reklamy, pod uwagę bierze się liczbę osób, które je oglądają. Prowadzi się w tym celu szczegółowe analizy - bada się oglądalność z dokładnością nawet do 15 sekund. Proces przejścia na nowy system nadawania dokonuje się w warunkach oczywistej nierówności w traktowaniu poszczególnych podmiotów na rynku. Może się więc zdarzyć, że stacje będą domagać się odszkodowań z tytułu strat. A państwo będzie się zapewne bronić za pomocą argumentu o wprowadzeniu systemu dofinansowania zakupu dekoderów - dodaje prof. Kowalski
Bronić praw widzów, bronić praw stacji
W piątek 25 czerwca komercyjne stacje telewizyjne zdecydowały się zająć stanowisko w sprawie przejścia na nowy standard. Nastąpiło to w bezprecedensowej formie - wspólnego oświadczenia czterech z nich: Polsatu, TVN, TV Puls i Kino Polska.
Można w nim przeczytać: "Protestujemy przeciw niesprawiedliwym działaniom, które pozbawiają dużą część widzów telewizji naziemnej dostępu do ulubionych kanałów oraz traktują w sposób dyskryminujący nadawców komercyjnych. Będziemy bronić praw widzów, a także nas, jako największych nadawców w Polsce, przed skutkami tych działań oraz domagać się adekwatnej rekompensaty i jak najszybszego przełączenia kanałów TVP na standard nadawania obowiązujący pozostałych nadawców".
Na razie nie wiadomo, jakie konkretne działania zostaną w związku z tym podjęte.
Będą straty, ale…
Eksperci w zasadzie zgadzają się, że telewizje komercyjne poniosą straty w związku z przejściem na nowy system nadawania. Ale wskazują, że trzeba przyjrzeć się szczegółom. Na prośbę WP zrobił to Konrad Księżopolski, analityk z Haitong Banku.
- Zacznijmy od samej matematyki - tłumaczy. - Jeśli prawdą jest, że od poniedziałku w dwóch milionach gospodarstw domowych z niecałych 15 mln, które są w Polsce, nie będzie można oglądać kanałów naziemnych prywatnych telewizji, oznacza to, że rynek reklamowy "straci" 13 proc. gałek ocznych. Ale to nie do końca prawda, gdyż wszystkie kanały naziemnej telewizji, zwanej DDT, generują około 56 proc. oglądalności, a resztę stanowią kanały płatnej telewizji.
Więc realny ubytek gospodarstw domowych dla rynku to 56 proc. czyli około 1 mln gospodarstw - 6 proc. rynku. Natomiast w ramach kanałów DTT około 1/3 stanowią kanały Grupy TVP, które nadal będzie można oglądać, więc realny skorygowany ubytek dla rynku to około 4 proc.
Księżopolski przelicza następnie te straty w oglądalności na potencjalne straty w zyskach z reklamy.
- Jeśli wydatki na reklamę w Polsce w trzecim kwartale roku szacuje się na około 900 mln zł, te 4 proc. oznacza potencjalną stratę dla całego rynku w wysokości około 40 mln zł - wylicza.
- To może wyglądać poważnie. Ale trzeba zwrócić uwagę na trzy ważne sprawy i zrobić tym samym trzy ważne zastrzeżenia. Po pierwsze: mowa o gospodarstwach, które miały dostęp wyłącznie do telewizji naziemnej, a więc i tak nie docierała do nich cześć komercyjnych kanałów. Zatem ich strata dla pewnej części reklamodawców nie jest tak istotna. Po drugie: skoro były to gospodarstwa, w których nie było telewizji płatnej, satelitarnej bądź kablowej, można zakładać, że są to gospodarstwa o niższym dochodzie rozporządzalnym, spoza tzw. komercyjnej grupy docelowej, a więc mniej atrakcyjne dla reklamodawców. I wreszcie trzeci aspekt – lato i wakacje. To co roku okres, kiedy wydatki na reklamę są najmniejsze - reklamodawcy zakładają, że ludzie wyjeżdżają na urlopy i spędzają przed telewizorami znacznie mniej czasu niż w innych okresach roku - wyjaśnia analityk.
Mniejsze telewizje - większe straty
Księżopolski zwraca uwagę na jeszcze jeden ważny z biznesowego punktu widzenia aspekt tego, co się wydarzyło w domach kilku milionów ludzi w Polsce.
- Jeśli ktoś obudził się dziś rano i nie znalazł swoich ulubionych kanałów, pewnie zmobilizuje go to, żeby coś z tym zrobić - mówi Księżopolski. - Część osób z pewnym opóźnieniem kupi dekodery, tym bardziej że wciąż można skorzystać z programu dofinansowania takich wydatków. Można więc zakładać, że spośród tych dwóch milionów gospodarstw niektóre szybko "wrócą do gry". Nawet jeśli telewizje poniosą straty, w dłuższym okresie nie będą one aż tak dotkliwe - przewiduje.
Księżopolski dokonuje też ważnego podziału stacji, z punktu widzenia skutków zmiany systemu nadawania. - Myślę, że zdecydowanie mniej narażone na potencjalne straty i spadki wpływów reklamowych są duże grupy telewizyjne, takie jak Discovery czy Polsat - tłumaczy.
Jest tak ze względu na dużą dywersyfikację kanałów, szeroką grupę docelową widzów oraz jednak obecność w domach przede wszystkim poprzez płatne abonamenty lub dekodery. Mniejsze podmioty, posiadające w portfolio kanałów wyłącznie te nadawane w formule "free to air", na pewno przez pewien okres odczują negatywnie te zmiany.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski