Afera wokół głosowania na Eurowizji. Ekspert zabiera głos

Nie kończy się gorąca dyskusja na temat rezultatów sobotniego finału konkursu Eurowizji. Jednym z jej głównych wątków jest pytanie o polityczny charakter tej rywalizacji i wpływ kwestii politycznych na decyzje jury. O tym, czy i jak polityka splata się z muzyką w długiej historii konkursu opowiada jego znawca, wieloletni obserwator i komentator, Artur Orzech.

Artur Orzech tłumaczy, ile Eurowizja ma wspólnego z polityką
Artur Orzech tłumaczy, ile Eurowizja ma wspólnego z polityką
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA
Przemek Gulda

16.05.2022 | aktual.: 16.05.2022 18:05

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Przemek Gulda: Czy konkurs Eurowizji to wydarzenie o charakterze politycznym?

Artur Orzech: Z jednej strony: polityka jest wszędzie, zwłaszcza ostatnio, trudno więc przed nią uciec i się do niej nie odnosić. Z drugiej - EBU, Europejska Unia Nadawców, podmiot organizujący ten konkurs - bardzo się broni, żeby polityki nie było w nim zbyt dużo. Jest na to wiele dowodów. Najnowszy dotyczy ostatniego wydania.

Co zrobiła EBU?

Muszę się cofnąć o kilka lat. W 2016 roku w konkursie wystąpiła ukraińska wokalista Jamala, która zaśpiewała piosenkę "1944", odnoszącą się do historii Krymu. Już wtedy były do niej zastrzeżenia - zgłosiła je delegacja rosyjska. Ale Jamala broniła się bardzo skutecznie, stwierdzając, że ten utwór nie dotyczy współczesnej polityki Rosji wobec tego regionu, ale opowiada historię, która ma dla niej osobisty wydźwięk: chodziło o stalinowskie deportacje Tatarów, których ofiarą była prababcia wokalistki.

Jak to się wiąże z tegorocznym finałem?

Miałem okazję spotkać się niedawno z Jamalą, zwierzyła mi się, że w związku z sytuacją w Ukrainie liczyła na to, że EBU zaprosi ją do Turynu. Nie chciała robić żadnych politycznych manifestacji, chciała po prostu tylko zaśpiewać tamtą piosenkę, która dziś nabrała jeszcze mocniejszego wydźwięku. Ale EBU się na to nie zgodziła. Jamala była bardzo rozgoryczona i nie ukrywała tego.

Czy EBU interweniowało jeszcze w innych przypadkach?

Nie było ich może zbyt wiele, sami uczestnicy i uczestniczki mają świadomość, że zbyt otwarte manifestacje w tym konkursie "nie przejdą". Ale zdarzały się oczywiście sytuacje, w których wyraźnie pobrzmiewał polityczny kontekst. Tak było choćby w 2007 roku, kiedy Verka Serduchka, ukraińska drag queen, śpiewała piosenkę, która z pozoru w refrenie miała słowa "put in", ale oczywiście wszyscy wiedzieli, że chodziło o Putina.

Wróćmy do źródeł tego konkursu - przecież on w samym założeniu miał jednak bardzo polityczny kontekst. Jak to wyglądało?

Rzeczywiście, idea, która legła u jego podstaw była na wskroś polityczna. To była połowa lat 50., najbardziej mroźny czas zimnej wojny, kiedy Wschód nie rozmawiał z Zachodem, trwała rywalizacja na wielu polach: politycznym, ekonomicznym, kulturowym, a nawet kosmicznym. Wtedy pojawił się pomysł, żeby stworzyć konkurs piosenki jako platformę, na której te dwa obozy mogłyby się spotkać i rywalizować w pokojowy, a może nawet przyjazny sposób.

Nie udało się...

To prawda, początkowo nic z tego nie wyszło - kraje bloku socjalistycznego nie tylko nie przystąpiły do tego projektu, ale poszły jeszcze dalej i przygotowały swoją, konkurencyjną imprezę: konkurs Interwizji, który odbywał się zresztą w Polsce, w Sopocie. Przełom nastąpił dopiero po 1989 roku, po upadku muru berlińskiego. Wtedy kolejne kraje dawnego bloku wschodniego zaczęły się pojawiać w konkursie Eurowizji. Polska przyłączyła się w 1994 roku, choć już od kilku lat finałowe koncerty można było oglądać na antenie polskiej telewizji - wiązało się to z przyjęciem jej do EBU.

Jak to wygląda dziś?

Konkurs jest popularniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Dołączają kolejne kraje - przez wiele lat było ich kilkanaście, dziś jest ich ponad 40, więc trzeba było poszerzyć formułę i organizować koncerty półfinałowe. Transmisje ogląda ponad 200 milionów ludzi na całym kontynencie i nie tylko. Od 2014 roku, kiedy duńska telewizja podniosła bardzo wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o rozmach koncertu i technologie użyte do przygotowania transmisji telewizyjnej, finał stał się punktem odniesienia dla wszystkich, którzy przygotowują podobne widowiska telewizyjne.

A jak wygląda kwestia głosowania? Czy widać w nim jakieś polityczne sympatie?

Owszem, można dostrzec pewne prawidłowości i tendencje. Ale powiedziałbym raczej, że są demograficzne i geograficzne, a nie polityczne. Jedno z bardzo widocznych zjawisk wiąże się z mniejszościami, które głosują na swoje macierzyste kraje - dlatego np. kiedy Rosja brała udział w konkursie, często mogła liczyć na "dwunastki" z krajów dawnego ZSRR, bo tam wszędzie wciąż mieszka bardzo dużo Rosjan i Rosjanek. Niemal pewne jest też co roku, że Grecja będzie głosowała na Cypr i odwrotnie. Na siebie nawzajem często głosują też kraje leżące w silnie powiązanych ze sobą regionach: na Bałkanach czy w Skandynawii.

A jak skomentujesz głośną dziś sprawę głosowania Ukrainy?

Jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie na komentarze. Rzeczywiście, narasta wokół tego zamieszanie, może wręcz afera. Ale dopóki nie ma żadnych oficjalnych informacji na temat tej sprawy, nie ma, moim zdaniem, najmniejszego sensu jej komentować.