Zawierzają TVN swoje życia i spotyka ich zawód. Dlaczego "Ślub od pierwszego wejrzenia" nie działa?
Po ośmiu edycjach "Ślubu od pierwszego wejrzenia" widzowie są zgodni: poziom produkcji jest coraz gorszy. Eksperci programu zamiast dobierać pary zgodnie z ich oczekiwaniami, eksperymentują z uczuciami uczestników. Nic dziwnego, że większość telewizyjnych małżeństw rozpada się w trymiga. I na co to wszystko?
Trzeba mieć nie lada odwagę, aby zgłosić się do popularnego programu i ogłosić przed całą Polską, że przez dojmującą samotność jest się gotowym wziąć ślub z przypadkową osobą. Niektórzy powiedzą, że uczestnikami "Ślubu od pierwszego wejrzenia" kieruje desperacja albo cynizm, jeśli wcale nie szukają miłości, a chwilowego rozgłosu. Jednak wierni fani z pewnością dostrzegają u większości kandydatów szczerą wiarę w powodzenie eksperymentu, niekiedy aż zbyt naiwną.
- Było to kuszące, że od pierwszego dnia jestem w relacji, że nie muszę nikogo poznawać, uwodzić, tylko od razu pstryk - deklarowała przed kamerami Marta Podbioł z ósmej edycji show.
I właśnie ta ślepa wiara w powodzenie telewizyjnego eksperymentu prowadzi ich na manowce. Przyszli małżonkowie są przekonani, że oddając się w ręce wykwalifikowanych ekspertów TVN: psychologów, a dawniej też socjologa i seksuologa, naprawdę otrzymają na tacy idealną drugą połówkę. A to, jak wiadomo, jest niemożliwe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Choć grono specjalistów podejmuje decyzje w oparciu o ankiety i rozmowy z kandydatami, ich wybory od samego początku programu wzbudzały kontrowersje. Trzeba powiedzieć to wprost: niektóre osoby wcale nie powinny przejść etapu kwalifikacji. Zwykły widz dość szybko zauważał, że niektóre pary nie potrafiły znaleźć wspólnego języka przez brak jakichkolwiek powiązań. Wtedy eksperci TVN zrzucali z siebie odpowiedzialność, twierdząc, że przecież to uczestnicy "Ślubu" muszą samodzielnie stworzyć relację, a gdy górę brały ich uprzedzenia czy inne wyobrażenia o partnerze, cały eksperyment kończył się fiaskiem.
To sprawia, że dla widzów format TVN jest bardzo atrakcyjny. Przecież uwielbiamy oglądać dramy, oceniać, kto powiedział coś w złym guście lub zachował się nieodpowiednio. Ba, niektórzy zapędzają się nawet do wystawiania pochopnych diagnoz psychiatrycznych. A po drugiej stronie są prawdziwi ludzie, którzy odkryli się emocjonalnie przez kamerami, pokazali swój lęk przed samotnością i małżeńską porażką.
Można powiedzieć "sami są sobie winni, zachciało się być telewizyjnym celebrytą, trzeba liczyć się z krytyką". Ale czym innym jest konstruktywna krytyka, a czym innym krzywdzący hejt. Po udziale w programie dość spora liczba uczestników nie kryła się ze swoim rozczarowaniem, pojawiały się też zarzuty pod adresem produkcji np. o zmontowanie wybranych scen w celu wywołania oburzenia widzów i podbicia oglądalności.
Kilka miesięcy temu kontrowersje wzbudzał angaż psychologa Rafała Olszaka, który na swoim Instagramie głosił oburzające treści. Ostatecznie TVN wymazał go z nagrań. Po ósmej edycji "Ślubu od pierwszego wejrzenia" pozostałe ekspertki: Magdalena Chorzewska i Karolina Tuchalska-Siermińska złożyły rezygnacje. Czyżby i one przestały wierzyć w telewizyjny eksperyment?
Cały format mógłby nabrać nowego wymiaru, gdyby psycholodzy byli bardziej obecni w programie (co w jakimś stopniu starano się zrobić w ostatnich dwóch edycjach). W końcu zdeterminowani uczestnicy show napotykają masę problemów w relacji z mężem czy żoną, a ich dotychczasowy bagaż doświadczeń nierzadko utrudnia im wybrnięcie ze znanego mechanizmu działania. Wskazanie im błędów i możliwych sposobów ich rozwiązania byłoby wyraźnym sygnałem dla bohaterów show, że to ich dobro jest dla produkcji najważniejsze. Wiadomym jest, że uczestnicy w jakimś stopniu otrzymują wsparcie od ekspertów poza kamerami. Dlaczego TVN uznał ten aspekt za nieistotny dla widzów, nie wiadomo.
Jak dotąd wszelkie odstępstwa od "normy" wśród telewizyjnych małżonków działały na korzyść programu. Przecież wzbudzanie kontrowersji przyciąga widownię. Tyle że założeniem "Ślubu od pierwszego wejrzenia" powinno być łączenie ze sobą właściwych osób, a statystyki są nieubłagane - na 24 pary do dziś są ze sobą tylko trzy małżeństwa i jeden związek Karola i Laury, których eksperci połączyli w programie z innymi osobami.
W porównaniu z analogicznym programem TVP "Rolnik szuka żony" to kropla - tam tylko w ostatniej edycji narodziło się pięć szczęśliwych par. To wyraźny sygnał dla TVN, że robią coś źle, czy to na etapie castingu, czy samej produkcji. Pozostaje nam czekać, czy produkcja wyciągnie wnioski z feralnej ósmej edycji i z nowymi ekspertami stworzy program na miarę oczekiwań widzów, jak i kandydatów.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualna Polska