"Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy". Wydano na to gazylion dolarów. "Ród smoka" może się schować?
Już 2 września na platformę Amazona zawita jeden z najbardziej oczekiwanych seriali tego roku, czyli "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy". Mieliśmy już okazję zapoznać się z dwoma pierwszymi odcinkami megaprodukcji i możemy powiedzieć jedno - o rozczarowaniu nie ma mowy. Początek jest obiecujący, choć nie wszystko wyszło idealnie.
O serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" było bardzo głośno już od pierwszej jego zapowiedzi w 2017 r. Działo się to nie tylko ze względu na znaną markę, ale także przez ogromne pieniądze, jakie Amazon postanowił wpompować w ten projekt. Prawa do ekranizacji kosztowały go 250 mln dol., a łączny budżet wszystkich pięciu sezonów ma przekroczyć 1 mld dol.
Ludzie zorientowali w temacie wiedzą doskonale, że wielu fanów prozy Tolkiena i/lub ekranizacji Petera Jacksona od początku wieszczyło, że Amazon dokona świętokradztwa czy innej zbrodni na materiale źródłowym. Tylko dlatego, że "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" jest niekanonicznym prequelem "Władcy Pierścieni" i "Hobbita", rozgrywającym się kilka tysięcy lat przed fabułą wspomnianych filmów/książek. Fabuła w głównej mierze koncentruje się na stworzeniu Pierścienia Władzy i próbie podbicia Śródziemia przez Saurona, dawnych dziejach Numenoru oraz ostatnim sojuszu ludzi i elfów.
Zobacz: zwiastun serialu "Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy"
I wiecie co? Na tę "niekanoniczność" zupełnie nie zwraca się uwagi, bo właściwie od pierwszych minut premierowego odcinka czujemy, że jesteśmy w doskonale nam znanym świecie. Cały wstęp, którego narratorką jest Galadriela (Morfydd Clark), służy tu jako typowa ekspozycja. Przez chwilę miga nam starcie z Sauronem, słyszymy, że pomimo końca wojny zło znowu zawita do Śródziemia. Są sceny, które jawnie nawiązują do "Drużyny Pierścienia", bo widzimy bohaterkę wraz z kompanami na niebezpiecznej misji odnalezienia śladów Saurona, z którego ręki zginął jej brat. Jeśli pamiętacie wątek z Balrogiem, to jesteście w domu.
Początek jest żwawy, ale resztę odcinka "Pierścieni Władzy" spędzamy na przelocie przez różne krainy. I właśnie w tych momentach chyba najlepiej widać, że Amazon wyłożył grube miliony dolarów. Czy będzie to Rhovanion, czy majestatyczna stolica elfów Lindon - większość miejsc wygląda na tyle spektakularnie, że po odpowiedniej obróbce mogłyby być lokacjami w grach jak "Dark Souls" czy "Elden Ring".
Pomijając uwikłaną w politykę Galadrielę, obserwujemy m.in. pląsy hobbitów. Tak, grają ich także czarnoskórzy aktorzy, co spotkało się wcześniej z idiotyczną krytyką ze strony części toksycznego fandomu Tolkiena. Kolor skóry nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla fabuły, bo każda postać stanowi integralną część całości. Co więcej, twórcy, którzy czerpali przecież pełnymi garściami z mitologii brytyjskiego autora i tego, co wiemy z jego dzieł o historii Śródziemia, mają prawo opowiedzieć swoją wersję wydarzeń na własnych prawach. I gwoli przypomnienia - mówimy tutaj o świecie fikcyjnym, a nie rasach, które istniały w rzeczywistości.
Wątek z hobbitami dobrze zresztą oddają skoki w tonacji serialu - ogólna wesołość w każdej chwili może zmienić się w coś bardziej posępnego i zadumanego. Ostatecznie pierwszy odcinek spełnia swoje zadanie, bo przedstawia nam większość bohaterów i zarysowuje nam główne konflikty, ale widzowie spragnieni akcji mogą się czuć trochę zawiedzeni. Wiadomo jednak, że we "Władcy Pierścieni" bardzo liczy się sam klimat, a tego w tym serialu akurat nie brakuje.
Uspokajam jednak, że w drugim odcinku dzieje się o wiele więcej. Mamy chociażby spotkanie z morskim stworem, pojedynek elfa z krasnoludem i niezwykle ekscytującą końcówkę, po której wiemy, że będzie tylko lepiej. Co więcej, Galadriela w szybkim tempie wyrasta na najciekawszą postać serialu - Clark gra ją z takim przekonaniem, że ani przez chwilę nie pomyślałem o Cate Blanchett, która wcieliła się w elfkę w trylogii Jacksona.
Poza samą jakością "Pierścieni Władzy" inną ciekawą kwestią jest fakt, że trafi on na platformę Amazona chwilę po "Rodzie smoka", czyli wielkim hicie HBO. Bardzo rzadko zdarza się, byśmy mieli okazję oglądać w tym samym czasie tak duże projekty z rejonu fantasy. Stąd nieodzowne jest porównanie obu, mimo że mają zupełnie inne zamierzenia. Wizualnie trzeba uznać wyższość "Pierścieni Władzy". Mniej zauważalna jest w nim sztuczność CGI niż w przypadku chociażby smoków z prequela "Gry o tron". Oba seriale skądinąd zjadają na śniadanie "Wiedźmina" Netfliksa.
Tempo narracji i atrakcyjność wydarzeń to z kolei inna bajka. W "Rodzie smoka" już we wstępie mieliśmy wszystko - walkę na śmierć i życie, bestialskie okaleczenia, brutalną scenę porodu czy różnego rodzaju knowania. "Pierścienie Władzy" jest jednak projektem zakrojonym na większą skalę, z bardzo dużą ilością bohaterów, więc to dość oczywiste, że potrzebuje więcej czasu, by odsłonić wszystkie tajemnice i zawiłości swojej fabuły. Ale nie da się nie odczuć epickości serialu Amazona. Może jeszcze jest odsłaniana trochę nieśmiało, ale już widać konkretne przebłyski. Zakładam, że w następnych odcinkach poznamy pełny obraz tego dzieła.
"Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy" trafi na Amazon Prime 2 września.