Ujawnił kulisy pracy w TVP Info. "Coraz więcej osób leczy się psychiatrycznie"
18.12.2023 10:04, aktual.: 15.02.2024 09:24
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- TVP Info trzeba wyczyścić do piwnic, nie da się nic zbudować z ludźmi, którzy tam zostali - opowiada dawny współpracownik stacji. Człowiek, który umieszczał często kuriozalne i skandaliczne hasła na belkach u dołu ekranu.
Wśród postulatów dotyczących czyszczenia TVP z politycznych wpływów i propagandowych elementów bardzo często pojawiały się hasła, że trzeba ukarać "paskowych". Ludzi, którzy umieszczali na ekranie pełne jadu, a czasem wręcz nieskrywanej pogardy hasła.
Wirtualna Polska dotarła do jednego z "paskowych". Bartosz Gonzalez szybko wyjaśnił nieścisłości w ataku na "paskowych" - tak naprawdę chodzi o "belki", nie "paski", a "belkowi" nie mieli wpływu na ich treść. Wymyślały je osoby z dyrekcji TVP.
Gonzalez (rzadkie w Polsce nazwisko ma po pochodzącym z Ameryki Południowej ojcu) nie współpracuje już ze stacją. O zaprzestaniu zlecania mu kolejnych zadań zdecydował Samuel Pereira. Gonzalez żartuje dziś: "Portugalczyk wyrzucił Wenezuelczyka z Telewizji Polskiej". W szczerym wywiadzie dla Wirtualnej Polski dawny "belkowy" opowiada o kulisach swojej pracy i o tym, jakie nastroje panowały w TVP Info w ostatnich latach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Masz jakiś swój ulubiony pasek? Taki, który najbardziej zapamiętałeś?
Bartosz Gonzalez, dawny pracownik TVP: Przebojem od zawsze był tekst o imprezie sylwestrowej TVP. Że była najlepsza na świecie. To było tak głupie, że po tym, jak kilka razy pojawiło się na ekranie, sama dyrekcja kazała to skasować. Wśród moich "pasków" był też: "Trump wygrał", mimo że wszystkie inne telewizje pokazywały, że wygrał Biden. Takie było polecenie od dyrektora i trzymałem to na antenie do odwołania. Trudno, polecenie to polecenie. Wszystko, co się ukazuje na antenie na belce, musi mieć akceptację, również zdjęcie belki z anteny musi być na polecenie. I od razu muszę zrobić bardzo ważne zastrzeżenie: to nie był pasek, to była belka. A ja nie byłem paskowym, tylko belkowym.
Jaka jest różnica?
Techniczna, ale ważna: pasek jest mniejszy, cieńszy, belka jest grubsza, lepiej widoczna, często ma czerwone tło. Paski pełnią rolę informacyjną, belki publicystyczną. Pamiętam, że kiedy zmarł Stefan Bratkowski, nestor dziennikarstwa, pytałem, czy dać informację na pasek. Wydawca dnia nie pozwolił. Ci, którzy krytykowali TVP i partię, nie mogli zaistnieć na antenie. Podobnie było z Oscarem dla Skolimowskiego. Raczej pisaliśmy "Polski film z szansą na Oscara", nie wymieniając nazwiska reżysera, który był niechętny PiS.
Kto robi belki? Kto robi paski?
Są od tego różne zespoły, obsługujące różne programy. Bo każdy program ma inną specyfikę, co wynika najczęściej z kwestii czysto technicznych. Ale bardzo ważna jest jedna sprawa: belkowi i paskowi nie tworzą pasków, a jedynie wpisują je do programu, który umieszcza je na ekranie. Nie tworzymy treści, a tylko je przepisujemy. W tym sensie naszą pracę można porównać do tego, co w przypadku gazet kiedyś robił zecer, a dziś pewnie raczej łamacz: umieszczają czyjś tekst na łamach. To sprawa czysto techniczna i nie ma absolutnie nic wspólnego z działalnością merytoryczną.
Kto w takim razie pisze, wymyśla te teksty?
To proste pytanie, ale nie ma na nie prostej odpowiedzi. Bardzo ogólnie mogę tylko powiedzieć, że robi to dyrekcja. Ale kto personalnie? Nie można tego stwierdzić. Przez długi czas człowiekiem, od którego dostawałem teksty, był Jarosław Olechowski. Ale naprawdę nie wiem, czy to on je wymyślał, czy to on je pisał, czy też dostawał je od kogoś z góry.
Próbowaliście się domyślać? Dopytywać?
Z czasem nauczyliśmy się niekiedy rozpoznawać autora. Były różne drobiazgi, które wskazywały na tę czy inną osobę. Bardzo charakterystyczne były np. belki pisane przez Samuela Pereirę. Jego teksty miały bardzo często kropkę w środku. Na początku bardzo mnie to śmieszyło: w tytule prasowym nie ma przecież kropki, to jedno zdanie czy równoważnik zdania. Ale on najwyraźniej nie ma o tym pojęcia i stawia kropkę w środku, np. "Tusk się przeliczył. PAP: 100-150 tys. osób na marszu". Czasem budował zawrotne konstrukcje: "Nagonka opozycji na lekarzy i służbę zdrowia i oszukiwanie kobiet". Zresztą Pereira, który uchodzi za "asa wywiadu", polecenia i belki wysyłał SMS-em, zostawiając dowód swoich działań. Nikt inny z dyrektorów tego nie robił, polecenia zwykle przekazywano ustnie przez telefon wewnętrzny na biurku.
Jak to wpisywanie wygląda w praktyce?
Siedzi się przy komputerze i odbiera telefony z dyrekcji albo wiadomości za pomocą komunikatora internetowego. A potem wpisuje się je do odpowiedniego programu. Nazywaliśmy to "dyktandami". Czasem dostawaliśmy teksty, które miały się pojawić tylko raz, czasem trafiał do nas zestaw belek przypisanych do konkretnego tematu, które miały się pojawiać na zmianę. Tak było np. w przypadku strajku kobiet. Tam "chodziły" tylko trzy belki. Z kolei zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku ważnych wydarzeń, np. konferencji prasowych, na których padały jakieś istotne informacje. Tak było np. w czasie pandemii, kiedy na konferencjach premiera i ministra zdrowia podawane były wytyczne dotyczące obostrzeń covidowych. Wtedy robiło się gorąco. Dostawaliśmy telefony dosłownie co chwilę. Dyrekcja dyktowała nam belki, które trzeba było wprowadzić w zasadzie natychmiast. Po takich dyżurach naprawdę bolały palce.
I nie masz żadnego wpływu na treść tych przekazów?
Absolutnie żadnego. Nie można tam zmienić nawet przecinka, nie można zrobić żadnej adiustacji. Czasem zdarzały się nawet błędy stylistyczne czy wręcz ortograficzne.
Przepuszczaliście je?
Tak. Przepisywaliśmy tak, jak nam podawali. Musieliśmy - każda zmiana, zwłaszcza taka, która się nie spodobała, mogła się skończyć karą.
Jakie to były kary?
Dwie pojawiały się najczęściej. Pierwsza to zawieszenie. W terminologii telewizyjnej oznacza to pozbawienie dyżurów. Czas trwania takiej kary jest całkowicie dowolny: może to trwać jeden dzień, może trwać rok. A sens tego działania jest taki, że w czasie zawieszenia nie zarabia się pieniędzy. Bo przecież nikt tam nie pracuje na etacie. Brak dyżurów oznacza brak wynagrodzenia. Druga często stosowana kara to tzw. dyżur za złotówkę - polega to na tym, że jeśli na dyżurze, który czasem mógł trwać nawet i dwanaście godzin, coś się dyrekcji nie spodobało, wyceniała go na minimalną kwotę. Czyli w praktyce pracuje się za darmo.
Byłeś kiedyś zawieszony?
Tak, zdarzyło się to kilka razy. Przyczyna zawsze była taka sama: umieszczenie w tekstach własnych pomysłów. Dyrekcja bardzo to kontrolowała i dbała, żeby to się nie działo.
Zgadzałeś się z treścią belek, które umieszczałeś na ekranie?
Ujmę to tak: traktowałem je jak tytuły prasowe, które przecież tworzone są według pewnych swoistych zasad. To w jakimś sensie publicystyka, treści, które mają przyciągnąć uwagę, raczej mocne, skondensowane, lapidarne opinie niż podawanie faktów.
I nigdy nie miałeś z tym problemu?
Nie myślałem o tym za bardzo. Do pewnego momentu. Rozmawiałem kiedyś z moją znajomą i zauważyłem, że wplata w rozmowę, całkiem na poważnie i bez dystansu, całe zdania, sformułowania czy pojedyncze określenia, które wpisywałem na belki. To był dla mnie szok. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś podchodzi do tego poważnie i traktuje to jako opis rzeczywistości. Nie bierze tego w nawias. To mi bardzo dało do myślenia.
I dlatego się zwolniłeś?
To nie takie proste. Ta decyzja rzeczywiście dojrzewała we mnie, wiedziałem, że nie będę chciał i mógł pracować w TVP po wyborach, ale bezpośrednim pretekstem było zupełnie coś innego. Zostałem wyrzucony na skutek konfliktu związanego z programami Małgorzaty Raczyńskiej. Ona była w telewizji na zupełnie innych prawach. Wiadomo, "koleżanka prezesa", nikt nie odważył się więc jej przeciwstawiać. A robiła rzeczy, które zupełnie nie pasowały do współczesnej telewizji. Jeden z jej programów to była godzina gadających głów. Owszem, to były poważne dyskusje, ale prawie nikt ich nie oglądał. Na dodatek dostawaliśmy do nich bardzo długie belki z cytatami z poszczególnych wypowiedzi. Protestowaliśmy, nie było szans, żeby takie długie zdania zmieścić na ekranie. Napisałem w tej sprawie kilka maili do dyrekcji. I to była kropla, która przelała czarę. Rozwiązali ze mną umowę. Nie musieli mnie nawet zwalniać, bo nie miałem przecież etatu.
Jaka była atmosfera w TVP, kiedy tam pracowałeś?
W czasach prezesa Kwiatkowskiego było raczej ponuro. Wynikało to z tego, że było bardzo mało pieniędzy i na wszystkim trzeba było oszczędzać. Za to kiedy pojawił się Kurski, wszystko się zmieniło. Zniknęły jakiekolwiek problemy finansowe, pojawił się dobry, bardzo nowoczesny sprzęt. Kurski zaczął też bardzo ważną inwestycję: budowę nowego studia TVP Info. Bo budynek na placu Powstańców Warszawy kompletnie nie nadaje się na siedzibę nowoczesnej telewizji informacyjnej. Przedwojenny gmach z ciasnymi, pokręconymi korytarzami. Tam się po prostu nie da pracować. Taka polityka bardzo polepszyła atmosferę i mocno ułatwiła ludziom pracę. Z kolei kiedy Kurskiego zastąpił Matyszkowicz, wajcha znów została przesunięta w drugą stronę. Nowy prezes z miejsca uciął dużo projektów, pierwszy raz od wielu lat pojawiły się poważne oszczędności finansowe.
A pod względem ideologicznym?
Matyszkowicz wykonywał ruchy trudne do zrozumienia. Zapowiadał zmiany, ale wszystko szło raczej w gorszą stronę. Do TVP Info wprowadził ludzi, którzy nigdy wcześniej nie pracowali w telewizji. Zupełnie nie wiedzieli, jak to robić. Najlepszym przykładem jest oczywiście sam Pereira. To oczywiście dobry propagandysta, ale w żaden sposób nie znał się na telewizji. Olechowski, niezależnie od swoich poglądów politycznych, znał się za to na telewizji bardzo dobrze. Mogłem się od niego dużo nauczyć, a kiedy przyszedł Pereira okazało się, że to raczej on może się uczyć ode mnie. Zaczął robić rzeczy niemal szokujące.
Co cię najbardziej zszokowało?
Działaniem niemal symbolicznym, manifestacyjnym do cna, była choćby decyzja dotycząca zlikwidowania na wiele tygodni tłumaczenia "Teleexpressu" na język migowy. Było o tym głośno w środowisku osób niesłyszących, ale poza nim chyba w ogóle się o tym nie mówiło.
Jak do tego doszło?
Nie wchodząc za bardzo w techniczne szczegóły, problem pojawił się, kiedy zaczęto nadawać program "Jak oni kłamią?". Ze względu na swoją tematykę i charakter, wymagał bardzo szybkiego montażu. Chodziło przecież o błyskawiczne reagowanie na to, co pojawiało się w TVN. Okazało się, że wolne studio było tylko w tym czasie, kiedy nagrywany był "Teleexpress". To spowodowało, że nie dało się dogrywać do niego "migacza", czyli tłumacza języka migowego. Krótko mówiąc: Pereira wolał przygotowywać propagandowy program, który bije w politycznych przeciwników niż realizować misję w postaci tłumaczenia popularnego programu informacyjnego na język migowy. To było nie do pomyślenia. To było złamanie zasad, które obowiązywały w telewizji od lat 90.
Ktoś się na to burzył?
Oczywiście. Ale tylko po cichu. Głośno nikt nic nie powiedział. Wszyscy się bali, że zostaną wyrzuceni z pracy. I rzeczywiście, mnóstwo ludzi było wtedy wyrzucanych. Czasem z bardzo błahych powodów. Jeden z dyrektorów wsławił się tym, że chodził po redakcjach i mówił do wszystkich: "Nie chcesz tego robić, to nie rób, znajdziemy kogoś na twoje miejsce na poczcie". Trzeba tu wyjaśnić, że z budynkiem TVP Info na placu Powstańców Warszawy rzeczywiście sąsiaduje ogromny gmach Poczty Głównej. Czasem faktycznie można było odnieść wrażenie, że nowi ludzie, którzy byli zatrudniani, wcześniej pracowali na poczcie. A przynajmniej – nigdy nie mieli do czynienia z żadną telewizją. Była też jeszcze jedna grupa nowych pracowników i pracownic. Ci, którzy przyszli z TV Republika. Zdecydowali się na to, ponieważ tam nie dostawali pieniędzy. Ta stacja po prostu nie płaciła. I oni wiedzieli, że nie mają już dokąd pójść. Nie mieli gdzie wracać, więc robili wszystko, co im kazali dyrektorzy w TVP.
I nikt nie protestował?
Na papierosie. Po cichu. To może zabrzmieć zaskakująco, ale w kuluarach TVP na porządku dziennym są żarty z PiS-u, kpiny z dyrekcji. Musi być jakiś wentyl, bo ludzie tam wymiękają. Coraz więcej osób leczy się psychiatrycznie. Cynizm ma swoje granice. Wydaje mi się, że to jest już taki moment, że TVP Info nie da się zreformować. Nie da się zbudować niczego nowego mając na pokładzie balast w postaci ludzi, którzy tam wciąż pracują. Zwłaszcza dziś, po bezprecedensowym włączeniu się w bieżącą politykę - bo przecież czym innym był protest w obronie TVP, zorganizowany przez samych ludzi z TVP? Publiczne medium protestujące przeciwko demokratycznie wybranej władzy? To jest absurd i niewyobrażalne naruszenie wszystkich zasad. To miejsce trzeba wyczyścić do piwnic i zbudować kompletnie od nowa.
Jak długo byłeś w TVP?
Na Placu Powstańców zacząłem pracować w 2019 r., to było moje dziennikarskie marzenie. Sądziłem, że spotkam tam najlepszych dziennikarzy w kraju, specjalistów w języku, polityce, sprawach krajowych i zagranicznych. Takich ludzi było już bardzo mało, prezenterami zostawały czasami osoby bez doświadczenia w pracy redakcyjnej, na niższych stanowiskach pojawiały się zupełnie przypadkowe osoby z ulicy po znajomości. Było to dość przykre, że po tych korytarzach chodzili kiedyś wielcy dziennikarze, a dziś to zupełnie przypadkowi ludzie. W marcu poszedłem na pogrzeb zasłużonego dziennikarza Adama Bronikowskiego: ani oficjalnie, ani nieoficjalnie z TVP nie było nikogo poza mną. To był prezenter "Dziennika", ale też wielki reporter i podobno uroczy człowiek. Na pogrzebie ktoś opowiedział historię, jak wykorzystywał on swoją pracę do pomagania opozycjonistom i ludziom w potrzebie w PRL.
Bolało cię to wszystko?
Byłem bardzo rozczarowany, że wiele osób pracujących w TVP nie lubi tej pracy. Znalazły się tam po znajomości i są tylko dla pieniędzy. To czasem były całe rodziny. Wśród młodych dziennikarzy i dziennikarek nie ma w ogóle etyki pracy, jest znudzenie i brak zainteresowania. TVP Info jest tworzona w dużym stopniu przez amatorów, dla których Adam Bronikowski nic nie znaczy. Nawet nie wiedzą, kim był. Nie wiedzą, kim był Sokorski, Szczepański, "Starsi Panowie"...
Kiedy zmarła Barbara Borys-Damięcka, twórczyni TVP, związana z Placem Powstańców niemal od początku, nie mówiliśmy o tym na antenie. Było to bardzo przykre, że pomijamy ludzi, którzy zbudowali TVP. Była senatorką PO i dlatego nie mogła być wspomniana. Kochałem telewizję, miałem satysfakcję, że pracuję w miejscu, które dało polskiej kulturze "Kabaret Starszych Panów" czy pierwsze spektakle Teatru Telewizji w reżyserii Słotwińskiego czy Hanuszkiewicza. Spotkałem kilka osób, które były dla mnie autorytetami, od których mogłem się uczyć telewizji, które pozwalały mi się rozwijać. Ale takich osób jest tam bardzo mało.
Dlaczego tak się działo?
W TVP Info nie istnieje system szkoleń. Przychodzi człowiek, sadza się go przed komputerem i robi z niego dziennikarza, mimo że nigdy wcześniej nie pisał. Reporterami są przypadkowe osoby. W wewnętrznych regulaminach TVP wpisany jest obowiązek posiadania karty telewizyjnej, czyli poświadczenia umiejętności potrzebnych w tej pracy. Otrzymuje się ją po zdaniu egzaminu przed komisją. To jest trudny egzamin. Teoretycznie nie można się bez niej pokazać się na antenie, ale w praktyce nikt jej nie wymaga. Prezenterami TVP Info są czasami osoby, które miały kilka prób kamerowych i to ich jedyne doświadczenie zawodowe. Wystarczy być posłusznym. Jest tam też kilka osób, które są prawdziwymi filarami TVP - to duża część techniki i realizacji. Ci ludzie mają uprawnienia zawodowe i wiedzą, co robią. Ale niestety nikt ich raczej nie słucha.
Przez kilka lat byłeś trybem w machinie propagandy, nie masz wyrzutów sumienia?
Tak długo, jak zajmowałem się publicystyką, tak długo, jak byłem jej częścią, nie był to problem. Jednak to jest publicystyka. Sięgnę po Jerzego Urbana, który przyda się w tej sprawie. Pytany kiedyś, dlaczego rzecznik rządu kłamie, powiedział, że kłamią jego źródła. Z TVP Info jest tak samo. To odbicie klasy politycznej, która mówi takim językiem i sięga po takie argumenty jak "paski" TVP. To jest oczywiste, że TVP Info mówi partyjnym przekazem. Te same słowa, argumenty, te same "afery". Niczego nie odkryliśmy, niczego nie ujawniliśmy. Kto miałby to robić? Przecież w TVP Info nie ma dziennikarzy od takich spraw. TVP jest jedynie "rzecznikiem prasowym" władzy.
Nie podpisywałem się pod niczym, ta anonimowość jest dla mnie ważna. Co innego dać twarz i nazwisko do materiału, w którym Tusk powtarza "fur Deutschland", co innego to napisać. Jednak sprawa samobójczej śmierci syna posłanki PO Magdaleny Filiks zabrała mi ten spokój. Tego nie dało się uciszyć i zrozumiałem, że uczestniczę w czymś głęboko obrzydliwym, w czymś, co zabija. Myślę, że gdyby ludzie z TVP Info mieli dokąd odejść, w ciągu kilku godzin nikt by tam nie został poza kierownictwem. Bronią się, bo nie mają wyjścia.
Rozmawiał Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o najlepszych (i najgorszych) reklamach świątecznych, wielkich potworach w "Monarchu" na AppleTV+ i szokującym znęcaniu się nad ludźmi w "Special Ops: Lioness" na SkyShowtime. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.