"The Curse". O co w tym chodziło? Wyjaśniamy najbardziej szalony finał serialu w historii

"The Curse" to najlepszy serial od przynajmniej sześciu lat. I przy okazji jeden z najdziwniejszych. To pełne dyskomfortu arcydzieło krindżowej komedii kończy się w sposób, od którego można osłupieć. Spróbuję wyjaśnić, co tak naprawdę wydarzyło się w ostatnim odcinku "The Curse", który wywołał tak wiele dyskusji w sieci. UWAGA! SPOILERY!

"The Curse" szokuje zwrotem w finałowym odcinku
"The Curse" szokuje zwrotem w finałowym odcinku
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

"The Curse" autorstwa Nathana Fieldera i Benny’ego Safdiego (można oglądać na platformie SkyShowtime) to zarówno nieprawdopodobnie ekscentryczna satyra na telewizję reality, jak i brawurowa dekonstrukcja sitcomu oraz slow cinema. Przedstawia iście koszmarny i przewrotnie komiczny obraz dysfunkcjonalnego małżeństwa, napędzanego przez gorycz, intrygi, hipokryzję, narcyzm i nienawiść.

Naprawdę, każdy, kto włączy ten serial, momentalnie poczuje wstyd lub zażenowanie, gdy spojrzy na poczynania Whitney (Emma Stone) i Ashera (Nathan Fielder), czyli dwojga białych, bogatych, uprzywilejowanych Kalifornijczyków, którzy w miejscowości zamieszkanej głównie przez rdzennych mieszkańców próbują stworzyć program telewizyjny o zbudowanych przez siebie pasywnych domach. "Humor", jaki funduje ta para oraz ich znajomy Dougie (Benny Safdie), który zgodził się być producentem show, sprawia, że śmiech niejednokrotnie więźnie nam w gardle. Czegoś tak wybornie nietaktownego i przegiętego w dialogach w mainstreamowej telewizji nie było od bardzo dawna.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz: zwiastun "The Curse"

Męczy aż miło. I ma coś z horroru

"The Curse" przez dziewięć odcinków zaskakuje nie tylko tym, jak sprytnie stara się wywołać dyskomfort, ale także, jak kreatywnie wykorzystuje praktyki rodem z wyżej wspomnianego slow cinema. Choć nie znajdziemy w serialu aż tak długich scen jak bywa to w filmach Lisandro Alonso, Bela Tarra czy Carlosa Reygadasa, to jednak często są one przeciągnięte do oporu.

Gdy myślimy, że kolejna żenująca dyskusja małżeństwa lub ich interakcja z innymi bohaterami dobiegła końca i w końcu pójdziemy dalej, nic z tych rzeczy. Po punkcie szczytowym następuje jeszcze "zamęczająca" nas kontynuacja. Wystarczy wspomnieć scenę, gdy Asher próbuje ściągnąć z Whitney bluzę, w której zamek się zaciął. Bohaterka stwierdza, że całą sytuację trzeba powtórzyć i nagrać ją na Instagram.

Dla wielu widzów może to być monotonne do oglądania. Właśnie taki efekt znużenia i zarazem zamrożenia akcji zawsze dobrze sprawdzał się w najlepszych odsłonach slow cinema. "The Curse" pięknie z tego korzysta na swój sposób, bo pozornie nie dzieje się w nim za wiele. Jeśli jednak aktywnie uczestniczymy w fabule i nieustannie ją analizujemy, to wówczas wpadamy jak śliwka w kompot.

Slow cinema to jedno, ale serial ma przy okazji coś z horroru, ale pojmowanego trochę w stylu, jaki zaproponował David Lynch w swoich późniejszych dokonaniach ("Mulholland Drive", trzeci sezon "Twin Peaks"). Ścieżka dźwiękowa (piskliwy biały szum, muzyka drone, ambient, atonalne plamy dźwiękowe) w połączeniu z nierzadko ekscentrycznymi ujęciami i nieciągłością fabularną (ni stąd, ni zowąd wyskakują wątki, które nigdy potem nie zostają rozwiązane) potrafią mocno zdezorientować. Wyznanie miłości w łóżku można odebrać jako upiorne słowa psychopaty. Takich przykładów jest multum.

Ten ogólny opis serialu był niezbędny, by oddać z grubsza, jak wygląda "The Curse" do dziesiątego odcinka. I w tym momencie radzę przestać czytać, jeśli nie obejrzeliście jeszcze serialu w całości.

UWAGA! SPOILERY!

Moja koleżanka z redakcji już w swoim tekście poświęconym "The Curse" przekonywała, że nikt nie jest gotowy na to, co się dzieje się w dziesiątym odcinku. Miała oczywiście rację. Wydaje się, że minęła odpowiednia ilość czasu, by w końcu o tym napisać, bo w finale "The Curse" następuje całkowite zerwanie z realistycznym kluczem i zastosowanymi sposobami narracji. Wkraczamy w zupełnie surrealistyczne rejony.

Szalony finał serialu "The Curse" - przebieg fabuły

W ostatnim odcinku para oczekuje dziecka. Whitney i Asher doświadczają małego upokorzenia jako goście w popularnym programie telewizyjnym, a potem jeszcze większego podczas wizyty u Abshira, ojca dziewczynki o imieniu Nala, która w pierwszym odcinku rzuciła na Ashera tytułową klątwę. Mężczyzna wyraźnie gardzi ich pomocą i hojnością - liczy się tylko to, by dali mu pieniądze. Potem mamy ujęcie pary w łóżku.

Jednak, gdy nastaje rano, Whitney ku swojemu przerażeniu zauważa, że Asher śpi na suficie (!). Choć podjętych jest wiele prób, by ściągnąć go na ziemię, nic to nie daje. Asher może się poruszać tylko i wyłącznie po suficie swojego pasywnego domu. Z niewyjaśnionych powodów Asher "spada" w górę.

Co gorsze, w tym samym czasie Whitney zaczyna rodzić. Szybko zostaje wykonany telefon, by przewieź Whitney do szpitala. Zostaje wezwana także pomoc dla Ashera, który próbując wyjść z domu wraz z pomocą pomocnika Whitney, pogarsza swoją sytuację, bo ląduje wysoko na olbrzymim drzewie, trzymając się kurczowo gałęzi. Jeśli puści, będzie to jego koniec. Na miejsce przyjeżdża straż pożarna i Dougie, który kręci wszystko dronem. Gdy Whitney rodzi, strażaczka, niereagująca na rozpaczliwe krzyki Ashera, odcina gałąź i bohater wylatuje w górę. Ostatecznie opuszcza Ziemię.

Pierwsze wyjaśnienie

Choćbyśmy myśleli całe życie, to nie bylibyśmy w stanie przewidzieć takiego rozwiązania fabularnego. Nic dziwnego, że w sieci zaraz pojawiło się mnóstwo teorii na temat tego, co się stało z Asherem. Również serwisy kulturowe gęsto rozpisywały się o tym.

Pierwszą i najbardziej leniwą interpretacją będzie stwierdzenie, że wszystko, co widzimy, to sen Whitney. Bohaterka śni koszmar w stylu tego, co widzieliśmy ostatnio chociażby w "Dream Scenario" z Nicolasem Cagem, gdzie są dość podobne akcje z grawitacją. Jednak jest to mało satysfakcjonujące wyjaśnienie. Tym bardziej, że serial podsuwa kilka o wiele bardziej wiarygodnych i niezwykle pojemnych metaforycznie podpowiedzi. Nie oszukujmy się też. Właśnie o to chodziło Fiedlerowi i Safdiemu - o metaforyczne oddanie klątwy i nienormalnych relacji głównych bohaterów.

"The Curse" to najlepszy serial ostatnich lat
"The Curse" to najlepszy serial ostatnich lat© fot. mat. pras.

Drugie wyjaśnienie

W przedostatnim odcinku Asher, postawiony przed groźbą rozstania, wygłasza płomienną mowę, w której chce zatrzymać żonę przy sobie. W pewnym momencie przeklina siebie. Przekonuje, że Whitney nie musiałaby nawet mówić na głos, jeśli chciałaby, by zniknął z jej życia. Sam by to wyczuł. "The Curse" wielokrotnie pokazywało, że maleńkie klątwy Nali działają, więc los Ashera zostaje przesądzony w nocnej scenie, która bezpośrednio poprzedza jego poranne męki na suficie. Gdy Asher śpiewa i oświetla brzuch Whitney, ta patrzy na niego pustym wzrokiem. Jest niezadowolona. Wszystko, co następuje potem, jest konsekwencją jej życzenia. A uśmiech bohaterki na sam koniec serialu, gdy Asher jest już w kosmosie, jest wymowny.

Trzecie wyjaśnienie

Klątwę na Ashera rzucił także Dougie w ósmym odcinku. Po tym, jak Asher w swoim stylu wypowiada potwornie chamski komentarz o zmarłej żonie Dougiego, bohater ledwo ukrywa ból i gniew. Gdy Asher wychodzi z samochodu, Dougie wypowiada dwa słowa, których moc bohater odczuwa jakiś czas później. To wyjaśnienie może uwiarygodniać potem reakcja Dougiego, gdy widzi, jak Asher odlatuje w stratosferę na pewną śmierć. Zrozpaczony Dougie płacze i przeprasza za to, co zrobił. Jego słowa nie miały być na serio, ale klątwa ostatecznie okazała się prawdziwa.

Ostatnie wyjaśnienie

Na koniec wspomnę jeszcze o jednej teorii. Chodzi o reinkarnację. Mówiąc jak najprościej, Asher odrodził się jako dziecko Whitney. De facto serial robi sporo aluzji do tego. Jedna z prób ściągnięcia Ashera z sufitu za pomocą ręcznika symbolicznie nawiązuje do pępowiny łączącej matkę i dziecko. Bohater, będąc na gałęzi, mówi do żony, by skupiła się na dziecku w brzuchu, a nie tym, które jest na drzewie. Asher leci w górę w momencie rodzenia Whitney. A co powiedzieć o naszyjniku z wężem oznaczającym odrodzenie, który para otrzymuje jako prezent dla dziecka? Albo przezabawnym nawiązaniu do "2001: Odyseja kosmiczna", gdy Asher w pozycji embrionalnej unosi się nad Ziemią niczym słynne Gwiezdne Dziecko Stanleya Kubricka?

Aż w głowie puchnie od możliwości interpretacji, jakie daje zakończenie "The Curse", bo rzecz jasna nie wymieniłem wszystkich. Serial jeszcze przed ostatnim odcinkiem jest materiałem do napisania książki. Ale jego pokręcone zwieńczenie sprawia, że dostaliśmy pożywienie na 50 lat do przodu. Ludzie będą się nad nim głowić, tak jak robili to (i robią dalej) z finałem "Rodziny Soprano". A Showtime trzeba dziękować, że po trzecim sezonie "Twin Peaks" nie bało się postawić po raz kolejny na tak szalony serial.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W 52. odcinku podcastu "Clickbait" rozwiązujemy "Problem trzech ciał" Netfliksa, zachwycamy się "Szogunem" na Disney+ i wspominamy najlepsze seriale 2023 roku nagrodzone na gali Top Seriale 2024. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Teleshow
serialskyshowtimeemma stone
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)