"The Curse" to najdziwniejszy serial roku. Wyśmiewa to, co dobrze znamy

Nie dość, że główni bohaterowie są nie do zniesienia, to jeszcze wszystko, co robią, wprawia widza w niemal fizyczny dyskomfort. Wstyd, zażenowanie, politowanie i wściekłość to nie są emocje, których oczekujemy od serialu, a jednak "The Curse" może być najlepszym serialem roku.

Emma Stone i Nathan Fielder w "The Curse"
Emma Stone i Nathan Fielder w "The Curse"
Źródło zdjęć: © SkyShowtime
Basia Żelazko

Wyobraźcie sobie jeden z dziesiątków programów o metamorfozach domów, sprzedaży nieruchomości, poszukiwaniu swoich wymarzonych czterech kątów. Na pewno widzicie parę roześmianych prowadzących: może się przekomarzają, może flirtują ze sobą, jedno z nich kieruje się sercem, a drugie rozumem. Z ruiny tworzą mały pałac, młode małżeństwo znajduje wymarzony dom, przy pomocy lokalnej społeczności kolejna nieruchomość dostaje nowe życie, napisy końcowe. Jak to się ma do "The Curse"?

Whitney (Emma Stone) i Ash (Nathan Fielder) są taką parą prowadzących. W swoim programie budują pasywne domy, których zewnętrzne ściany wyłożone są lustrami. Dom pasywny to taki, który nie wymaga energii, by go chłodzić lub grzać. Nie dość, że jest samowystarczalny, to jeszcze bardzo ekologiczny. Lustrzane ściany odbijają otoczenie, wtapiając się w nie, nie zawłaszczając, będąc częścią lokalnej architektury i przyrody. Chociaż są nowymi elementami w przestrzeni zastanej, nie zmieniają jej, a ją celebrują. Krócej: koszmarne bzdury.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

The Curse Official Teaser | SHOWTIME

Dwoje białych, bogatych, uprzywilejowanych Kalifornijczyków przyjeżdża do małej miejscowości Española w stanie Nowy Meksyk i tam stawia nowe domy. Oczywiście, że nowoczesna architektura i serial dokumentalny o niej są prostą drogą do gentryfikacji tej okolicy. Ale tę para naszych bohaterów nazywa "słowem na G" i czaruje rzeczywistość, wmawiając (także sobie), że to, co robią, przynosi same korzyści i miastu, i społeczności.

Oczywiście tak nie jest: Española to miejscowość zamieszkana głównie przez rdzennych mieszkańców, z wysoką przestępczością, z dużym problemem kryzysu bezdomności, bezrobocia. Bycie tematem zainteresowania sieci kablowej i bogatych przybyszów to ostatnie, czego jej potrzeba.

Whitney i Ash czarują i kłamią, by tylko ich "rzeczywistość" dobrze sprzedała się w telewizji. Bo właśnie o hipokryzji, kłamstwie i sztuczności "The Curse" mówi najgłośniej. Wyśmiewa bez grama litości schematy, którymi karmią nas social media, telewizja lifestylowa, influencerzy.

Serwis The Esquire nazywa ich postaci "koszmarnie niesmacznymi". Wszystko, co robią, jest zaplanowane na poklask i uznanie: oto przyjechali czynić dobro, uczyć się i poznawać. Tymczasem mieszkańców miasta traktują jak rekwizyty w swoim programie, dzięki którym mają się jawić jako światli, świadomi, nowocześni. Przed kamerami udają luźnych, śmiesznych, zakochanych, tymczasem są spięci, skupieni na sobie i na tym, jak wypadają w oczach innych.

Czy w ogóle się kochają? Napięcie, niechęć między nimi chwilami jest nie do zniesienia. Scena, w której próbują sfingować zabawną małżeńską scenkę i nagrać ją na Instagram jest tak żenująca, że ciężko się na nią patrzy. Ale czy nie taki jest backstage życia tych wszystkich przesłodzonych influencerów? Są tak sztuczni i wyrachowani, że ich porażki nie mogą dziwić, chyba że są wynikiem... klątwy. No właśnie, co z tą tytułową klątwą ("the curse")?

"The Curse"
"The Curse"© SkyShowtime

W pierwszym odcinku Ash, chcąc nagrać do programu fragment "prawdziwego życia", wręcza przed kamerami małej dziewczynce 100 dolarów. Gdy nagrywanie się kończy, odbiera jej banknot. Po krótkiej sprzeczce dziecko patrzy na niego groźnie, wskazuje palcem i mówi powoli: "przeklinam cię". Jedni wzruszyliby ramionami, ale nie neurotyczny i sfiksowany na sobie Ash. Od tej pory wszędzie będzie widział ślady klątwy, próbował ją udowodnić, aż wreszcie ją odwrócić.

Czy klątwa naprawdę istnieje? Nam biednym widzom nie jest pisane dowiedzieć się, co tu się dzieje naprawdę. Powoli jesteśmy wciągani w paranoiczny, odpychający, groźny świat bohaterów, których zakłamanie i pozerstwo tworzą spiralę złych wydarzeń. Nie bez znaczenia jest niepokojąca, wwiercająca się w ucho muzyka, która mówi nam, że patrzymy na coś mrocznego, groźnego. "The Curse" współtworzył z Fielderem Benny Safdie, ten od "Nieoszlifowanych diamentów", które też nie są "sympatycznym spacerem po parku".

Recenzent "The New York Times" pisze o "The Curse", że "przewraca nas do góry nogami" i o tym, jak bardzo ma rację, przekonają się widzowie, których ten dziwny serial "kupi" i wytrwają do finału. Oczywiście dziś nie mogę zdradzić, co się wydarzy. Ale absolutnie nic, co bym w tej chwili napisała nie naświetli tego, co dzieje się w ostatnim odcinku tego serialu. Lubię myśleć, że to jest właśnie przyszłości seriali: nie nudne, schematyczne oklepane produkcje, a odważne, prowokujące i bezlitosne rzeczy jak "The Curse". Dla mnie jest już w czołówce seriali roku.

Pięć pierwszych odcinków "The Curse" dostępnych jest na SkyShowtime, kolejne od 16 lutego.

Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad serialem "Forst" z Borysem Szycem, omawiamy ostatni film Nicolasa Cage'a, a także pochylamy się nad "The Curse" czyli najbardziej niezręczną produkcją ostatnich lat. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w AudioteceOpen FM.

Źródło artykułu:WP Teleshow
klątwaskyshowtimeemma stone
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)