Tak źle jeszcze nie było. Wojna TVN i TVP rozkręciła się na dobre
Wojna między TVP i TVN to efekt polaryzacji politycznej. Wszystko się skończy w naturalny sposób, kiedy PiS przegra wybory – tak eksperci komentują coraz większe napięcie między dwiema największymi polskimi telewizjami.
Konflikt między TVP i TVN nasila się coraz bardziej. Nie ma dnia, żeby w obu stacjach nie pojawiały się materiały bardzo krytyczne wobec konkurencji, nie ma dnia, żeby nie dochodziło do bezpośrednich ataków w "Wiadomościach" i "Faktach". Z czego to wynika, kto na tym zyskuje i do czego to doprowadzi? Na te pytania odpowiadają zapytani przez WP eksperci w dziedzinie współczesnych mediów.
Spór oczywisty, ale nierówny
- Na płaszczyźnie ideologicznej to oczywisty efekt polaryzacji politycznej w społeczeństwie – wyjaśnia Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Na płaszczyźnie organizacyjnej natomiast, ta wojna to efekt tego, że na rynku medialnym z jednej strony funkcjonują media podległe rządowi, będące ważnym elementem systemu propagandy tworzonej i propagowanej przez władzę. Na drugim zaś biegunie działają wolne media, opierające swoje przekazy na pracy rzetelnych dziennikarzy i dziennikarek. Wszyscy, którzy nie wspierają rządowej propagandy, krytykują władzę z różnych pozycji, automatycznie uznawani są za wrogów i wytaczane są przeciw nim najcięższe działa. Stąd sytuacja, którą można dziś obserwować w polskich mediach - podsumowuje ekspert.
Medioznawcy zwracają uwagę na nierówność tego sporu – obie stacje występują w nim z zupełnie innej pozycji.
- TVP ma w tej wojnie o wiele "łatwiej" - ocenia prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu SWPS. - Może łgać bez ograniczeń i opamiętania, bo ma nad sobą dość szczelny parasol otwarty przez władzę. TVN musi natomiast bardzo uważać, ściśle trzymać się faktów i zasad funkcjonowania uczciwych mediów. Sterowana przez władzę prokuratura i Krajowa Rada Radiofoniii i Telewizji tylko czekają na jakiekolwiek potknięcie, z którego będzie można wyciągać daleko idące konsekwencje. Ta wojna jest więc prowadzona w niesprawiedliwy sposób, jedna ze stron ma znaczącą przewagę taktyczną.
Wojna wygodna i korzystna
Eksperci dostrzegają także bardziej bieżący powód nasilenia się konfliktu między konkurencyjnymi stacjami - chodzi o zbliżające się wybory parlamentarne. Ich wynik może przesądzić o przyszłości obu stacji.
- Chodzi oczywiście o zbliżające się wybory – mówi prof. Mrozowski. - Media chcą się jakoś określić w odniesieniu do nich. Te prywatne nie mają z tym żadnego problemu – to swego rodzaju tradycja, że w takich momentach deklarują poparcie którejś z opcji. Widać to w ich publicystyce, ale z reguły nie wpływa to na rzetelne relacjonowanie wydarzeń. Z mediami publicznymi sytuacja jest inna – nie mogą otwarcie popierać żadnej z partii, z mocy ustawy mają na równi służyć wszystkim siłom politycznym, biorącym udział w wyborach. Polska praktyka w ostatnim czasie nie ma oczywiście nic wspólnego z tymi zasadami – TVP w wyrazisty sposób zajmuje miejsce w politycznym sporze. W czasie wyborów będzie to, moim zdaniem, widać jeszcze wyraźniej.
Medioznawcy dostrzegają jednak, że nasilający się konflikt ma też dla mediów pozytywny wymiar. Obok realizowania politycznych interesów, TVN i TVP mają w politycznej walce jeszcze jeden ważny cel – mocno wpływa ona na ich oglądalność.
- To oczywiste, że telewizje zyskują w ten sposób większe zainteresowanie ze strony widzów – ocenia prof. Dąbała. - Każdy konflikt zwraca uwagę, kłótnia w mediach dobrze się "sprzedaje". Nic więc dziwnego, że "podkręca" się spory i chętnie powraca do niektórych tematów, zwłaszcza tych, które cieszą się dużą popularnością.
W innych krajach też media walczą ze sobą
Tak napięta sytuacja pomiędzy mediami to nie tylko polska specyfika. Dobrze znane są wojny, które prowadzą ze sobą media amerykańskie – najbardziej wysuniętą placówką na tym swoistym froncie jest oczywiście prawicowa stacja Fox, która nieustannie wchodzi w konflikty z innymi, jest też mocno atakowana przez wiele liberalnych mediów. Takie sytuacje zdarzają się też jednak w dużo spokojniejszej pod tym względem Europie.
- W wielu krajach europejskich nie ma aż tak silnych podziałów w społeczeństwie, a co za tym idzie, także w mediach – ocenia prof. Dąbała. - Ale to nie oznacza, że nie istnieją tam stacje, które są na wiecznej wojnie z innymi, że podziałów tam nie ma. Demokracja, czasami zdeformowana, ale się tam jeszcze trzyma. To często prywatni nadawcy, których właściciele mają wyraziste poglądy polityczne i chcą, żeby znalazły one wyraz w profilu mediów, którymi zarządzają. Z reguły to stacje, cieszące się popularnością głównie wśród najwierniejszych zwolenników wyrazistych poglądów. Czasem to podmioty, które funkcjonują na większą skalę. Najlepszym przykładem są media działające we Włoszech, których właścicielem jest Silvio Berlusconi. Przypomnę, że za własne pieniądze można uprawiać propagandę, jeśli nie narusza się prawa i bezpieczeństwa ludzi, ale za pieniądze wszystkich obywateli, a więc państwowe, już nie. Przeciwnicy jakiejś władzy mogą się poczuć po prostu okradani.
Warto dodać, że efekty działalności Berlusconiego, polityka i biznesmena, nie ograniczają się tylko do rynku mediów w jego rodzinnym kraju – branżowe media podawały ostatnio informację, że Włoch zwiększył do prawie 30 proc. swoje udziały w firmie będącej jednym z najważniejszych nadawców w Niemczech i zamierza jeszcze bardziej intensyfikować swoją obecność na tym rynku.
- Berlusconi to najbardziej jaskrawy przykład – potwierdza prof. Mrozowski. Ale są też inne. - Krajem, w którym media publiczne zostały bardzo mocno uwikłane w bieżącą walkę polityczną przez wiele lat była Grecja. Uwarunkowane politycznie media przyczyniły się tam do kryzysu, nie informując społeczeństwa o niebezpieczeństwie bankructwa finansów publicznych.
Eksperci zauważają też, że działania na europejskim rynku medialnym często mają korzenie zgoła gdzie indziej.
- Kiedy mowa o sytuacji mediów w innych państwach, trzeba też pamiętać, że często działają tam, jawnie czy niejawnie, podmioty związane z krajami, którym zależy na sączeniu własnej propagandy i dezinformacji - dodaje prof. Dąbała. - Co i rusz pojawiają się informacje o najróżniejszych działaniach tego typu, podejmowanych np. przez Rosję czy Chiny. Warto przypomnieć choćby sytuację sprzed dosłownie kilku dni z chińskim balonem komunikacyjnym nad Stanami Zjednoczonymi.
Wojna do wyborów
Medioznawcy próbowali też przewidzieć, do czego może prowadzić spór między wiodącymi stacjami telewizyjnymi w kraju i czym się może skończyć.
- Nie widzę tego zbyt różowo - prognozuje prof. Mrozowski. - Mam wrażenie, że w kwietniu, maju, jeszcze pewnie na początku czerwca, sytuacja będzie się tylko podgrzewać. Być może trochę spokojniej zrobi się latem. To zwykle czas, kiedy spory polityczne, także te w mediach, nieco przygasają. Choć z drugiej strony, skoro wybory mają się odbyć jesienią, tegoroczne lato też może być gorące.
- Są dwa scenariusze – przewiduje prof. Dąbała. - Jeśli PiS wygra najbliższe wybory, działalność propagandowa w TVP jeszcze się nasili, coraz mocniejsze będą też dążenia, żeby "uciszać" wolne media, utrudniać im działalność, a najlepiej zupełnie wyeliminować je z rynku. Druga opcja, przegrana PiS-u w wyborach, natychmiast zakończy ten wieloletni "dzień dziecka" w TVP. Bez politycznego wsparcia z rządu i ogromnych pieniędzy z budżetu przeznaczonych na propagandę, stacja natychmiast zejdzie z dotychczasowego kursu. Większość media workerów zostanie z niej zwolniona, a na ich miejsce zatrudniani będą dziennikarze z prawdziwego zdarzenia. Przewiduję więc nie tylko natychmiastowy koniec wojny między stacjami, ale też pojawienie się ogromnej liczby nowych miejsc pracy.
- Kto wie, może będzie jednak zupełnie inaczej i ta wojna skończy się wcześniej – puszcza wodze fantazji prof. Mrozowski. - Jest pewne, choć niestety jednak niewielkie, prawdopodobieństwo, że ludzie będą mieli dosyć tej całej sytuacji, tego nieustającego konfliktu i wiecznej kłótni i powiedzą głośno "nie" walczącym telewizjom. Jeśli nagle spadnie oglądalność, stacje będą musiały jakoś na to zareagować. Jednym z efektów może być rezygnacja z bojowego tonu. I, choć to naiwne, tego właśnie powinniśmy sobie życzyć.