"Ślub od pierwszego wejrzenia". "TVN poskąpił?" Show stacji cierpi na brak gotówki, przecież to widać [OPINIA]

Smętne snucie się po ekranie to nie jest definicja telewizji rozrywkowej. Ktoś w TVN nie odrobił lekcji
Smętne snucie się po ekranie to nie jest definicja telewizji rozrywkowej. Ktoś w TVN nie odrobił lekcji
Źródło zdjęć: © tvn
Basia Żelazko

23.03.2022 13:33, aktual.: 24.03.2022 14:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nieciekawie i szaro - tak prezentują się pierwsze odcinki nowego sezonu "Ślubu od pierwszego wejrzenia". Popularny program TVN cierpi na braki budżetowe. Widać to jak na dłoni, zwłaszcza gdy oglądamy podróże poślubne nowożeńców.

Polska wersja "Ślubu od pierwszego wejrzenia" ma już siedem sezonów. Popularność formatu na pewno przerosła oczekiwania władz stacji. Emisja została przeniesiona z TVN 7 na główną antenę. Niestety w żaden sposób nie miało to wpływu na budżet przeznaczony na tę produkcję. Jest nudno i... biednie. Widzowie na forach poświęconych programowi pytają wprost: "TVN poskąpił?"

Scenariusz? Nie istnieje. Sekwencje scen przeplatane są losowo, bez żadnego pomysłu. Nieraz przez 5 minut jesteśmy zmuszeni oglądać, jak ktoś je śniadanie i rozmawia o rzodkiewce. Litości.

Śluby w programie odbywają się poza tzw. wysokim sezonem. Jest to zrozumiałe, terminy na letnie miesiące są rezerwowane we wszystkich miejscach w Polsce z dużym wyprzedzeniem, ceny za salę, catering oraz muzykę są wtedy o wiele wyższe. Nieznajomi zatem biorą ślub zazwyczaj na początku roku wśród mrozu i pluchy. Niestety podróże poślubne nie wyglądają lepiej.

"Malownicze" widoki na przekop mierzei
"Malownicze" widoki na przekop mierzei © TVN

Ze względu na pandemię nie wysyła się już uczestników za granicę. Ale Polska ma wiele pięknych miejsc, które zachwycają o każdej porze roku. Tylko że produkcja "Ślubu" nie przykłada żadnego wysiłku, by odcinki śledzące wypoczynek pary były ciekawe i miłe dla oka. Najlepszy przykład? Wyjazd Kamila i Agnieszki, pary z aktualnej edycji, do Krynicy Morskiej.

To mała miejscowość na Mierzei Wiślanej, w sezonie tętniąca życiem. A poza nim? Jest tu cicho, spokojnie, kameralnie. Można spędzić romantyczny weekend tylko we dwoje, poznawać się. Jednak wygląda na to, że cały wkład stacji w pobyt uczestników w tej miejscowości to "zrzucenie" ich do hotelu.

O całą resztę musieli zadbać sami. Na przykład wynająć samochód, by poruszać się po okolicy (ktoś odstąpił im na jeden dzień auto dostawcze za 80 złotych). Oboje "zakradli" się na czyjąś zacumowaną łódkę, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, bo TVN nie wynajął im nawet tak małej atrakcji. Szukając czegokolwiek, co mogliby zrobić poza hotelem, trafili w końcu... do dawnego obozu zagłady w Sztutowie. Tym samym widzowie TVN we wtorkowy wieczór w programie randkowym będą oglądać drut kolczasty z muzeum.

Auto, które Kamil i Agnieszka musieli zorganizować sobie sami, by móc gdziekolwiek pojechać
Auto, które Kamil i Agnieszka musieli zorganizować sobie sami, by móc gdziekolwiek pojechać © TVN

Będą musieli patrzeć, jak stoją na skraju lasu i oglądają tiry na budowie przekopu przez mierzeję. Słuchać, jak Agnieszka wylicza atrakcje w hotelu: "moglibyśmy pójść na basen, siłownię, pograć w bilard, piłkarzyki... o, jeszcze jest tenis stołowy". Ostatecznie para z własnej inicjatywy pojedzie do Gdyni, by tam zatrzymać się w apartamencie należącym do rodziny pana młodego.

Mimo kilkuletniego doświadczenia produkcja wciąż nie nauczyła się, że sami zdezorientowani i rozemocjonowani ślubem z nieznajomym uczestnicy to za mało, by stworzyć wciągające show. Obraz musi być ciekawy, miły dla oka, różnorodny. Jak to robią gdzie indziej?

Takie sceny TVN serwuje widzom wieczornego pasma: dwójka ludzi nudzących się w podróży poślubnej
Takie sceny TVN serwuje widzom wieczornego pasma: dwójka ludzi nudzących się w podróży poślubnej © TVN

Jedną z najpopularniejszych na świecie, lubianą także w Polsce, jest edycja australijska (dostępna w Telewizji WP oraz na platformie player.pl). Podróży na Tanzanię czy Samoa polska wersja nigdy niczym nie przebije, ale naprawdę nie musi w to celować. Wystarczy, by tak jak w zagranicznych wersjach, uczestnikom organizowano czas, zabierano na wycieczki, dano jakiekolwiek zadania. W Australii stałym punktem są skrzyneczki z pytaniami, które nowożeńcy sobie zadają. Program zyskuje na dramaturgii, uczestnicy lepiej się poznają, a widzowie nie zasypiają przed telewizorami.

A u nas? Dorota, inna panna młoda z najnowszej edycji, musiała sama przygotować sobie karty, wydrukować i zabrać w podróż, bo TVN dał im jedynie hotel, podwózkę i kamerzystę. Kamil w ostatnim odcinku musiał pytać o miejscowe atrakcje człowieka napotkanego na ulicy, bo stacja umywa ręce.

Kupując gotowy produkt, jakim jest format "Ślubu" produkcja wykonała minimum pracy przy minimum poniesionych kosztów. W efekcie odcinkom brakuje akcji, emocji, barw. A wszystko jest gotowe i pokazane jak na dłoni. Wystarczy odrobić lekcje, obejrzeć inne edycje i zastanowić się, jak można przenieść to na polski grunt. Dać tym ludziom wreszcie coś do roboty, a nam coś do oglądania.

Skontaktowaliśmy się z osobą z biura prasowego TVN, zadając pytanie o budżet i organizację podróży poślubnych uczestników programu. Otrzymaliśmy taką odpowiedź:

"Ślub od pierwszego wejrzenia" to program o poszukiwaniu miłości i drugiej połowy, dlatego na pierwszym miejscu jest zawsze rodząca się relacja między uczestnikami. Budżet produkcji nie ma wpływu na to, dokąd udadzą się państwo młodzi. Istotny jest również fakt, że odcinki, które obecnie mogą oglądać widzowie, nagrywane były jesienią ubiegłego roku podczas trwania IV fali pandemii, gdy w wielu krajach obowiązywały restrykcje z nią związane (np. limity osób w hotelach, restauracjach etc.). Od początku epidemii COVID-19 naszym priorytetem jest zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa na planie, dlatego utrzymujemy wysoki reżim sanitarny podczas realizacji programu i stosujemy się do wszystkich obostrzeń.

Źródło artykułu:WP Teleshow