Australijski "Ślub od pierwszego wejrzenia" na sterydach i botoksie. Polska wersja to przy tym "Domowe przedszkole"
Polscy widzowie pokochali kontrowersyjne show umownie nazwane "eksperymentem społecznym". Dwoje obcych ludzi poznaje się w dniu swojego ślubu, czy może być coś bardziej ekscytującego? O tak!
10.01.2022 11:20
Polska wersja "Ślubu od pierwszego wejrzenia", formatu, który pierwotnie zrodził się w Danii, doczekała się już sześciu sezonów. Co więcej, została przeniesiona z TVN7 na główną antenę i była to bardzo przytomna decyzja, bo show jest hitem. Ostatnią serię oglądało ponad milion widzów.
Program pojawia się w wielu krajach na świecie: m.in. w Stanach, Australii czy Wielkiej Brytanii. W Polsce wywołał słuszne oburzenie, gdy okazało się, że dwoje obcych ludzi może stanowić w świetle prawa małżeństwo tylko dla telewizyjnej zabawy, a dwoje kochających się ludzi tej samej płci wciąż nie. Sama idea, że można dobrać komuś partnera na całe (w założeniu) życie tylko przez dopasowanie profili osobowościowych, jest (tu owijam w bawełnę) niemądra. Więc jest to niepoważne, ale... wciągające reality show.
Krępujące spotkanie małżonków, żenujące pierwsze chwile sam na sam, straszny moment, w którym dociera do nich, na co się zgodzili. Czy nie takie chwile chcemy podglądać? Okazuje się jednak, że w wyciskaniu potencjału z tego formatu jesteśmy daleko w lesie. Możemy się jeszcze wiele nauczyć, np. od Australii.
Na platformie player.pl dostępny jest piąty sezon australijskiej wersji "Ślubu", co wtorek publikowane są kolejne dwa nowe odcinki. I jeśli emocjonowaliście się zaaranżowanym małżeństwem wybrednego Tomasza i Julii, siedzeniem pod kocem Anety i Roberta, czy tym, jak Kasia traktuje Pawła, to możecie nie być gotowi na to, co kryje się na player.pl.
W australijskiej wersji wszystko jest większe, bogatsze, ładniejsze i o wiele bardziej emocjonujące. Do piątego sezonu show zgłosiło się aż... 5 tysięcy osób! Polska produkcja nie podaje statystyk, ale sądząc po tym, że pary są dobierane prawdopodobnie na oślep, to pewnie wielu chętnych nie ma. Dzięki takiej obfitości australijskie show to aż 11 par w jednej edycji! Uczestnicy są przeważnie młodzi, zadbani, wysportowani, bardzo atrakcyjni. To już pierwsza, najbardziej widoczna różnica.
Czy czasami twarze uczestniczek przypominają maski od nadmiaru botoksu? Jasne.
- Mam sztuczne piersi, sztuczną opaleniznę, doczepiane włosy i implanty w policzkach - mówi otwarcie jedna z kobiet. Dodaje od razu, że szuka prawdziwej miłości, a 200 randek ostatniego roku nie przyniosło żadnego efektu.
- Mam własną firmę operującą w kilkunastu krajach, dorobiłem się majątku, ale nie było czasu na rodzinę - mówi milioner, który po żonę zgłosił się do telewizji.
Zamiast kominów fabryk i zabłoconych ulic w lutowym krajobrazie widzimy piękne hotele, ogrody i jachty. Na weselu nie pokazuje się szwagra ze szwagierką i ich dziećmi, ale cztery druhny - wszystkie wolne i atrakcyjne. Na podróż poślubną "zakochani" nie jadą do Dębek, a na egzotyczną plażę. Ogromny budżet tego show dosłownie kapie z ekranu.
Jednak najważniejsza różnica między polskim i australijskim "Ślubem" polega na zasadach. I tu apeluję do rodzimych producentów o baczną uwagę, bo wydaje się ona wręcz genialna. Po romantycznych podróżach poślubnych 11 par zamieszkuje w tym samym budynku i spotyka się na kolacjach. Tam mogą poznać innych współmałżonków i zastanowić się, czy nie mogło trafić im się "coś lepszego".
Raz w tygodniu odwiedzają ich eksperci programu podczas Ceremonii Zaangażowania (każdy widz reality show musi być gotowy na takie językowe wynalazki). Tam każdy ze współmałżonków ogłasza decyzję, czy zostaje w małżeństwie, czy chce się wycofać. Jeśli jedno z małżonków zostaje, to drugie bez względu na swoją decyzję, musi także pozostać na jeszcze jeden tydzień!
Nie ma tu miejsca na wstyd: kamera towarzyszy im w sypialniach, gdzie otwarcie mówią, jak daleko się posunęli. A jest o czym opowiadać, bo mimo że znają się od kilku dni, raczej wszyscy decydują się także na fizyczną bliskość, o której wadach i zaletach rozprawiają potem na forum. Telewizja proszę państwa!
Są dramy i seks, więc muszą być także... zdrady. To jest moment, w którym australijski "Ślub od pierwszego wejrzenia" bardziej przypomina "Hotel Paradise". Bo gdy muskularny osiłek, który kilka tygodni temu wziął ślub, szuka przygód z cudzą żoną, naprawdę trudno uwierzyć, że przyszedł do show po miłość.
- Wierzę w otwarte związki - deklaruje osłupiałej telewizyjnej żonie. Atrakcyjna brunetka rozczarowana mężem, którego wybrali jej eksperci, na własną rękę szuka sobie kolejnego wśród innych par. Nawet eksperci, widząc to na nagraniu, łapali się za głowy!
Dlaczego ludzie deklarujący, że szukają drugiej połówki, jawnie zdradzają i nie podchodzą do tego tak poważnie, jak powinni? Łatwiej nam będzie zrozumieć, jeśli będziemy mieć na uwadze, że w Australii telewizyjny ślub... nie ma mocy prawnej. Ich małżeństwo "od pierwszego wejrzenia" jest jedynie umowne, stąd tak wielka liczba chętnych osób - atrakcyjnych i świetnie rozumiejących zasady telewizyjnej gry.
Czy australijski "Ślub od pierwszego wejrzenia" jest w wielu miejscach wyreżyserowany, a niektóre wątki są bezsensownie teatralne? Oczywiście! To kawał dobrej telewizji z nurtu reality. Gdzie liczą się dramy, skandale, romanse, zdrady i zwroty akcji. A jeśli przy okazji ktoś pozna miłość życia? To będzie całkiem miły dodatek.
Piąty sezon australijskiej wersji "Ślubu od pierwszego wejrzenia" dostępny jest na platformie player.pl.