"Żółte papiery miałbym zapewnione". Telewizyjny uzdrowiciel ciągle ma mnóstwo chętnych
- Robię to już od kilku dekad i ciągle przychodzi do mnie mnóstwo ludzi z prośbą o pomoc - mówi WP Zbigniew Nowak. Telewizyjny "uzdrowiciel" znany głównie z wyśmiewanego programu Polsatu twierdzi, że "swoją energią wyleczył" niegdyś stado krów i kota pewnej kobiety, z którą rozmawiał przez telefon. Konkurencji się nie boi, nawet tej z kryształowymi czaszkami i szamańskim bębnami z Pakistanu. Do TVP również dostał zaproszenie, ale na antenie się nie pojawił. Dlaczego?
08.08.2022 | aktual.: 08.08.2022 13:07
Niedawno w TVP można było zobaczyć coś, czego echa pobrzmiewają do dziś: Tamara Gonzalez Perea, która kiedyś była blogerką modową, a dziś określa się jako sound healerka, przeprowadziła na antenie rytuał "uzdrawiający". Odbyło się to na oczach zdumionych lekarzy, reżysera filmowego Krzysztofa Zanussiego, a także zaproszonego do studia księdza. Oraz, co najbardziej zaskakujące, bohaterki programu, kobiety po przejściach zdrowotnych, szukającej pomocy.
Jeśli komuś się wydawało, że pamiętny odcinek "Sprawy dla reportera" to wyżyny absurdu, powinien przypomnieć sobie, co działo się w telewizji w latach 90. minionego stulecia. Najróżniejszych uzdrawiaczy, szamanów, energoterapeutów i wzbudzaczy energii było w ramówkach więcej niż amerykańskich i latynoskich telenowel razem wziętych.
Jednym z najbardziej popularnych był Zbigniew Nowak, który zaczął się pojawiać na ekranie w połowie ostatniej dekady XX w. Chwilę później miał już własny autorski program w telewizji Polsat – pamiętane i wyszydzane po dziś dzień "Ręce, które leczą". Nowak uruchamiał na antenie energię za pomocą swojego autorskiego zestawu trzech gestów, które miliony widzów przed ekranami powtarzały na jego polecenie, mając nadzieję na pozytywny efekt. Gospodarz programu energetyzował także wodę - miało to zamieniać ją w "płyn leczniczy" - więc w studiu zawsze była pełna butelka.
Zbyszek Nowak - tak "energetyzował wodę" w Polsacie:
Nowak kształcił się w technikum drzewnym, a potem zajmował najróżniejszymi rzeczami: włókiennictwem, ogrodnictwem, pszczelarstwem, wytwórstwem dewocjonaliów. Jest także żeglarzem z patentem kapitana żeglugi wielkiej.
Jak twierdzi, już jako dziecko zauważył, że "jego dotyk uzdrawia zwierzęta, a kwiaty pod jego domem rosną szybciej niż w innych miejscach". Zawodowo energoterapią zajął się w latach 80. Od tego czasu prowadzi aktywną działalność na różnych polach. Zarabia na wszystkim, co wiąże się z jego aktywnością: sprzedaje plakaty, zdjęcia, pocztówki, wodę, deseczki wodne i miód. Wciąż organizuje też spotkania z fanami, którzy mimo wszystko wierzą w jego prezentowane niegdyś na antenie supermoce.
Kiedyś występował w największych miastach i salach w Polsce, na czele z Salą Kongresową. Rocznie miał otrzymywać miliony listów i wiadomości. Co się z nim dzieje dziś? Jaką działalność prowadzi? I dlaczego nie było go w studiu TVP wraz z Tamarą Gonzalez Pereą? O wszystkim opowiedział w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Od redakcji: Zbigniew Nowak określa się mianem bioenergoterapeuty. Stosowane przez niego metody, które od lat budzą kontrowersje, wpisują się w zakres medycyny niekonwencjonalnej, której skuteczność nie jest potwierdzona badaniami naukowymi. Poniższy wywiad należy więc traktować z maksymalnie dużym dystansem.
Przemek Gulda, Wirtualna Polska: Oglądał pan niedawny występ sound healerki w telewizji?
Zbigniew Nowak: Oglądałem? Proszę pana, ja tam byłem nawet zaproszony, do studia.
I co? Nie poszedł pan? Dlaczego?
Ach, coś tam zamieszali i nie było dla mnie przepustki czy czegoś innego, więc w końcu się nie pojawiłem.
Czuje pan na karku oddech młodszej konkurencji?
Hahaha, czego? Bez żartów. Proszę pana, są różne mody, zawsze były. Tylko co z tego? Był kiedyś taki jeden, pamięta pan? Kaszpirowski się nazywał. Pojawił się, hałasu narobił, odliczał po rosyjsku. I co z nim teraz jest? Słyszał pan o nim? Zniknął. Nie ma go. Nie brakuje oszustów i hochsztaplerów, ale to, co dobre i poważne, zostaje na dłużej.
Tak jak pan?
No tak. Robię to już od kilku dekad i ciągle przychodzi do mnie mnóstwo ludzi z prośbą o pomoc. Właśnie jadę do Poznania na spotkanie. To cykliczna sprawa. Regularnie jeżdżę do kilku miast: Poznania, Wrocławia, Katowic, Krakowa, Gdyni. I zawsze przychodzi mnóstwo osób. Dużo jeżdżę. Po całym kraju i za granicę. Cały czas, nawet w pandemii nie robiłem przerwy. No i oczywiście przyjmuję potrzebujących w Podkowie Leśnej.
Co pan tam ma?
No… miejsce do spotkań.
Pensjonat. Można tam wynająć pokoje, prawda?
No wie pan, jak to jest. To nie tak, że chcę, ale muszę. Ludzie przyjeżdzają na trzy dni, tyle trwa cały proces. Pierwszego dnia sprawdzam, co im jest, a potem pobudzam ich energię. Gdzie mają mieszkać w tym czasie? Mam pokoje, więc im udostępniam.
Nie za darmo?
No nie, przecież to są koszty, żeby to utrzymać. Ale wie pan, ja na pieniądze specjalnie nie patrzę. Dużo rzeczy za darmo robię albo pieniądze zdobywam z różnych źródeł.
Jaka była pana najważniejsza akcja z tych za darmo?
Myślę, że figura Matki Bożej na Antarktyce.
Jak to?
To się wzięło z objawień fatimskich, gdzie jest powiedziane, że Matka Boska może uratować świat, jak otuli go swoją opieką. Pomyślałem, że jak papież stanie na Antarktyce, na Biegunie Południowym, cały świat będzie nad nim. Figura powstała, została poświęcona i nielegalnie, radzieckim statkiem, popłynęła na Antarktykę.
I co? Zadziałało?
Widzi pan przecież: w 1988 r. ją postawiłem i Ziemia do dziś ma się dobrze. Czyli działa. Inna ciekawa sprawa to Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Kuwejckiej.
Co z nim?
No, założyłem je. To było tak: budowałem ośrodek w Podkowie Leśnej i potrzebowałem pieniędzy na najpotrzebniejsze rzeczy, automat z kawą choćby, żeby ludzie się mogli napić. Ale nie było już na to funduszy. W tym czasie wyleczyłem żonę arabskiego szejka. Był bardzo wdzięczny, więc mówię mu: założę stowarzyszenie, będą potrzebne pieniądze.
Dał?
Dał. Cały ośrodek wyposażyłem. Inne rzeczy też robiłem. Dziennikarzom organizowałem rejsy po Bałtyku. Tak się złożyło, że w 90. latach leczyłem prawie całe dowództwo Marynarki Wojennej. A chciałem jakoś przybliżyć środowisko dziennikarskie do morza, bo nikt się nie interesował taką problematyką. Zapytałem więc tych admirałów, czy mi wynajmą okręt szkoleniowy. Wynajęli. Sławomir Zieliński, który mnie wcześniej wyrzucił z "Teleexpressu" i wydawało mi się, że jest na mnie wściekły, był zachwycony tym pomysłem.
Jak to "wyrzucił z Teleexpressu"? Jak do tego doszło?
Zaprosił mnie, żebym prowadził tam sesje pomagające rzucić palenie. Okazało się, że to było takie popularne, że po kilku dniach cała redakcja utonęła w listach do mnie. Nie dało się pracować. Więc mnie Zieliński wyrzucił. Ale potem mieliśmy bardzo dobre relacje.
Pływał z panem na tym jachcie?
Pływał. Najpierw na jachcie, potem na okręcie szkolnym "Wodnik". Dwa autokary ludzi mi z Warszawy przywoził.
Wróćmy do spraw zdrowotnych. Na co ma niby pomagać pana metoda?
Ale ma pan dużo czasu na rozmowę? Bo to długa lista.
A najważniejsze?
Trudno wybrać. Ale powiedziałbym, że chodzi o rozkurczenie naczyń krwionośnych, poprawę pracy mięśnia sercowego, zwiększenie wydolności pracy mózgu.
I co to daje?
Powiem krótko: jeden facet po moich zabiegach zrobił doktorat i habilitację w trzy lata. Pytam go: "Jak to możliwe?". A on mi na to: "Wszystko dzięki panu. Mózg działa jak nigdy wcześniej". Zresztą, powiem tak: cokolwiek nie będę opowiadał o mojej metodzie, to zawsze będzie nic w porównaniu z tym, co mówią o tym ludzie, którym pomogłem. Dużo takich wypowiedzi jest na mojej stronie internetowej. Warto posłuchać.
Ale co pan, jak sam twierdzi, leczy?
Guzy, nowotwory, wrzody, jaskry. Ostatnio z jaskrą przyleciała jedna pani z Anglii. Ona się wyleczyła, a potem kota jeszcze wykurowała.
Kota?
Tak, przez telefon. Metodą TSI, Telefonicznych Spotkań Indywidualnych. Ale kot to nic. Kiedyś stado krów leczyłem. Rozległe stany zapalne stawów nóg ustąpiły, zapalenie wymion się cofnęło. Zadziałało. Boję się dalej opowiadać, bo żółte papiery miałbym zapewnione.
No ale jak to działa?
To jest, proszę pana, energia. I ona się przecież nie bierze ze mnie, ona tylko przeze mnie przechodzi.
Ale skąd pochodzi ta energia?
Ze źródła. Tyle mogę powiedzieć.
Często odwołuje się pan do religii. Jak Kościół reaguje na pana praktyki?
Powiem tylko tyle: jestem członkiem Korpusu Oficerskiego Jasnej Góry. Mam nawet takie zdjęcie, jak salutuję pod świętym obrazem Matki Boskiej. Jeden z wysokich hierarchów kościelnych wpisał kiedyś w mojej księdze pamiątkowej takie słowa: "Podziwiam w nim Ducha Bożego, który dla dobra chorych umacnia jego siłę terapeutyczną. Niepokalana, której figurę umieścił na Antarktydzie, niech wspiera go i otoczy macierzyńską opieką".
A świat nauki?
Odsyłam do książki prof. Marka Szewczyka, który wyjaśnia naukowe podstawy mojego działania, odwołując się do wielu noblistów.
To chyba nie lekarz?
Nie, prawnik. Z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zajmowałem się przypadłościami jego żony. Jest mi bardzo wdzięczny do dziś, wystąpił nawet w moim programie.
A lekarze też się u pana leczą?
Tak, wielu. Lekarze, profesorowie medycyny i ich rodziny.
Pracuje pan już kilka dekad. Czy przez ten czas coś się zmieniło? Czy w pana dziedzinie dokonuje się jakiś postęp?
Proszę pana, odkopali ostatnio skamieniałą pszczołę sprzed kilku milionów lat. I wie pan co? Ona była dokładnie taka sama jak te dzisiejsze pszczoły. Co się ma w niej zmieniać, jak ona jest doskonała? Ze mną jest tak samo. Moja metoda jest tak prosta, że nie ma co w niej ulepszać. To są trzy ruchy ręką. Nic się nie zmienia.
Ale co dają te ruchy ręką?
Chodzi przede wszystkim o to, żeby oderwać od człowieka negatywne emocje i uruchomić pozytywne. Jedzie człowiek tramwajem z pracy i myśli: żona taka zołza, szef - gbur, który uprawia mobbing, koledzy i koleżanki z pracy - bardzo niemili, ludzie w sklepie i w tramwaju też nieciekawi. A nad nim leci anioł stróż i myśli sobie: dziwne te życzenia, ale co zrobić, muszę je spełnić. A moje zadanie jest takie, żeby ten człowiek w tramwaju nie myślał w ten sposób, żeby myślał pozytywnie.
I to wystarczy?
No nie, oczywiście to tylko jeden z elementów. Innym, ważnym, jest medycyna. Ale lekarze pracują tylko na powierzchni. A kiedy jest uszkodzona matryca energetyczna organizmu, nic nie mogą zrobić. To jest zadanie dla mnie.
I co pan robi?
Wzbudzam energię w organizmie. Ciało musi zostać wzbudzone, żeby móc je leczyć.
I można to zrobić nawet przez telewizję?
Można, robiłem tak przecież.
Żałuje pan, że nie występuje już w telewizji?
A gdzie tam, mam teraz tyle roboty, że nie miałbym nawet na to czasu. Zresztą, gdyby teraz jakaś telewizja chciała mnie w swoim programie, musiałaby sporo zapłacić.
Rozmawiał Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
Zobacz także