Karol Strasburger: plotki rozsiewają ludzie, którzy chcą robić złą atmosferę wokół TVP
27.03.2024 08:12, aktual.: 27.03.2024 12:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Karol Strasburger ma przestać prowadzić "Familiadę"? Nic z tych rzeczy. Plotkę szybko zdementowało TVP, a dziś sam aktor opowiada o kulisach całej sprawy. Nie ma wątpliwości, że tego typu doniesienia mają jeden cel: - To budowanie narracji, że telewizję przejęli ludzie, którzy robią dziś krzywdę tym, którzy od lat tam pracowali.
Awantura trwała raptem kilka godzin - w poniedziałek kilka plotkarskich mediów podało opartą na "zakulisowych rozmowach" informację, że nowe władze TVP chcą zmienić prowadzącego "Familiadę": Karola Strasburgera miał zastąpić Przemysław Babiarz, który właśnie przestał prowadzić teleturniej "Va Banque".
Wirtualnej Polsce błyskawicznie udało się zdementować te plotki - zdobyliśmy oświadczenie TVP, z którego wynikało, że nie ma takich planów i "Familiadę" nadal będzie prowadził Karol Strasburger.
Po opublikowaniu tej informacji udało nam się też porozmawiać z samym zainteresowanym. Karol Strasburger zapewnia, że nie wybiera się na emeryturę. Rzucił też ciekawe światło na ostatnią awanturę wokół prowadzenia "Familiady".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak się pan poczuł, kiedy usłyszał oświadczenie TVP, że nie przestanie pan prowadzić "Familiady"?
Karol Strasburger, aktor, wieloletni prowadzący "Familiady": Nie byłem specjalnie przejęty plotkami, które pojawiły się w ostatnich dniach. Dotarły do mnie, zareagowałem i wyraziłem swoje zdanie otwarcie: nawet gdyby ktoś takie decyzje podejmował poza moją wiedzą, to nie miałbym i nie chciałbym mieć na nie wpływu. Wiem jednak, że o takich poważnych zmianach nie dowiedziałbym się ostatni, nie z mediów i nie w taki sposób.
Zapewniam wszystkich, że moja współpraca z TVP jest oparta na wzajemnym zaufaniu, jasno ustalonych zasadach, szacunku i uczciwym traktowaniu pracy, jaką wkładamy, aby osiągać wspólny cel. To smutne, że media podłapują takie bzdury i trzeba tracić energię na sprostowania. Mam ważniejsze zajęcia i wolałbym wypowiadać się w ambitniejszych i istotnych społecznie sprawach. Tyle ich jest!
Taka postawa prowadzi do bardzo dramatycznego podważenia wiarygodności mediów. Niedługo dojdziemy do etapu, na którym nikt już nie będzie im w pełni ufał. Jest takie powiedzenie, które powtarza się dzieciom: nie udawaj, że się topisz, bo kiedy będziesz się naprawdę topił, nikt ci nie uwierzy i nie ruszy z pomocą.
Kto rozsiewał te plotki?
Nie tracę czasu, aby się nad tym zastanawiać. Ktoś, komu być może zależy, aby mącić i wprowadzać w błąd, stworzyć zamieszanie wokół obecnej TVP, robić niedobrą atmosferę. Przekonywać, że w stacji źle się dziś dzieje. To budowanie narracji, że telewizję przejęli ludzie, którzy robią dziś krzywdę tym, którzy od lat tam pracowali.
A nie jest tak?
Nie ingeruję w uczucia innych. Tak nie należy tego oceniać. Jeśli ktoś poczuł się skrzywdzony utratą posady i uznaje ją za niesprawiedliwość, ma prawo do żądania argumentacji tej decyzji i powinien zrobić jednocześnie rachunek sumienia wspólnie z tymi, którzy zadecydowali o przerwaniu współpracy. Uważam, że nikt, kto tam rzetelnie wykonywał swoje obowiązki i nie wikłał się w układy i zależności, nie ma się czego obawiać.
Z jakiegoś powodu część ludzi musiała pożegnać się z etatem, z kontraktami. Nie jestem za tym, aby "wymieniać", "wyrzucać" tych, którzy rzetelnie wykonywali obowiązki, którzy sprawdzali się, byli profesjonalni, nie obnosili się z prywatnymi przekonaniami, nie byli nośnikami narzucanych wartości, potrafili być niezależni. Jest także oczywiste, że nowe władze mają prawo do decydowania o tym, jak ma wyglądać nowa ramówka i kto ma się w niej pojawiać.
Jak panu udało się nie uwikłać? Jest tam pan 30 lat i nigdy nie stał się pan twarzą którejkolwiek z wersji TVP, zawsze zachowując niezależność.
To jest właśnie słowo klucz: niezależność. Często słyszę dziś od osób, które straciły pracę w telewizji tłumaczenia w stylu: "musiałem zgodzić się na takie zapisy", "musiałem się stawiać tu i tam na żądanie", "musiałem wykonywać ich polecenia", "musiałem grać w ich grę". To nieprawda. Nikt nie musiał. Owszem, byli tacy, którzy tak robili i przez jakiś czas bardzo na tym korzystali. Ale to nie ja. Mną nikomu nie udało się sterować.
Nie należę do osób podatnych na wpływy i każda próba nacisku uruchamia we mnie bardzo zdecydowane reakcje. Na szczęście, dzięki jasnym komunikatom, zdecydowanej postawie i szczerym rozmowom, jakie prowadziłem w zakresie zasad współpracy, nikt nie miał odwagi narzucać mi, jakie wartości miałbym implementować między słowami w programie. Nie biegałem też z przysłowiową "bombonierką" czy kwiatami do różnych gabinetów, a widziałem takie obrazki. Z zażenowaniem to wspominam.
Potrafiłem bardzo zdecydowanie przeciwstawić się każdym próbom działania, które uważałem za takie, które mogą być niezgodne z tym, co wypracowałem z moim widzami, fanami, dla których z pasją wykonuje mój zawód od 50 lat.
Zobacz także
Jak pan budował tę niezależność?
Jest kilka ważnych spraw, na których się opierałem: ciężka praca, wykorzystywanie, ale i rozwijanie swoich kompetencji, wykonywanie swoich zadań w sposób uczciwy, szanowanie tego, co się robi i ludzi, z którymi się to robi. A do tego bycie prawdziwym. Nie trzeba grać żadnej roli, aby dojść do przekonania, że to, co się robi, ma sens, podoba się innym. Naturalność zawsze się obroni, jeśli idą za nią umiejętności.
Kiedy ktoś trzymał się tych zasad, nic nie "musiał". To jest trochę jak w sporcie, jeśli ktoś biega 100 metrów poniżej 10 sekund, nic nie "musi", zawsze go wezmą do drużyny, bo ma dobre wyniki. Niezależnie od tego, czy go się lubi, czy nie lubi, czy się z nim bawi po pracy, czy nie. Osiąga dobry rezultat, więc jest dla niego miejsce w ekipie.
Przez te lata nie wyrobił pan sobie żadnych znajomości w TVP?
Artysta, a tak o sobie mówię, bo przecież przede wszystkim jestem aktorem, nie powinien się wiązać z nikim i wykorzystywać tych powiązań w celach zawodowych. Owszem, znam sporo "ważnych" ludzi, przez lata zbudowałem bardzo wartościowy krąg przyjaciół, znajomości. Spotykam się z nimi prywatnie, ale nie obnoszę się z tym, w jakich kręgach żyję i niczego sobie za sprawą tych znajomości nie załatwiam.
Nie wykorzystuję moich "kontaktów" egoistycznie. Wspieramy się, po prostu, jak to w życiu. Ale wiem też, że ci, których skupiam wokół siebie, nigdy nie wykorzystaliby mnie. Jestem w bardzo dobrym momencie życia: mam mądrość, odwagę i doświadczenia, dzięki którym nic nie "muszę", mogę tylko "chcieć".
Czyli nie ma co mówić o zmianie prowadzącego?
To nie do mnie pytanie, ja się nigdzie nie wybieram (śmiech). TVP zajęło stanowisko w tej sprawie, a ja mogę się tylko z tego powodu miło uśmiechnąć. Myślę, że temat na dziś jest zamknięty z mojej strony. W tej całej awanturze, szczerze mówiąc, ucieszyło mnie trochę to, jak zareagowali na nią ludzie. Dotarło do mnie mnóstwo sygnałów sympatii i innych głosów, które wskazują, że odbiorcy moich działań lubią i cenią to, co robię.
Nie używam w stosunku do siebie słowa "sukces", ale tak chyba trzeba to nazwać. Bo co innego może być w takich przypadkach jego miarą, jak nie uznanie ze strony publiczności. Tym bardziej denerwuje mnie, że ktoś chce to zdezawuować. To niepotrzebne i niemiłe.
A czy pan sam, przy okazji tej awantury i zbliżającej się 30. rocznicy istnienia programu, nie myśli o emeryturze?
Kiedy praca jest twoją pasją, miłością, radością życia, to tak jakbyś nie pracował - tak mówią. Zatem dziś na pewno nie myślę o emeryturze. Ale mogę zapewnić, że kiedy tylko poczuję, że przestaję "nadążać", natychmiast podejmę taką decyzję. Krytycy i prześmiewcy nie mają pojęcia, że aby prowadzić taki program, trzeba nie tylko być na bieżąco z tematami, stawiać na wszechstronność, ale i chcieć wciąż uczyć się od innych.
Nie generować wokół siebie aury "mistrza", który już osiągnął najwyższy stopień wtajemniczenia w samorozwoju. Ale przecież wiem, że nie jestem wieczny, że kiedyś może mi się zacząć zwyczajnie mylić, komu mam zadać jakie pytanie i co powiedzieć w danym momencie. Bywam przecież zmęczony, jak każdy po ośmiu godzinach pracy. A pracuję i po dwanaście godzin.
Pamiętajmy, że program realizowany jest po kilka odcinków dziennie w trzydniowej sesji, więc często jest to bardzo wykańczający maraton. Ale biegnę dalej, bo chcę i to lubię. Mam też równolegle pracę aktorską, na dwóch planach zdjęciowych, w dwóch różnych miastach oraz rozmaite zobowiązania branżowe czy komercyjne. Albo też długie wywiady, jak ten (śmiech).
Nie męczy pana to wszystko?
Jak już złapię "zadyszkę", wtedy z pewnością się wycofam. Na szczęście mam ogromne wsparcie w osobie mojej żony, która te wszystkie zawodowe rzeczy spina jak nikt, a do tego doskonale organizuje nasze życie tak, abym mógł odpocząć, realizować sportowe pasje i cieszyć się też życiem rodzinnym i rodzicielstwem.
Staram się być w dobrej formie, iść za technologią, wiedzieć, co dzieje się wokół, interesować się tym, co nowe. Przeżywam też to, co dzieje się w Polsce, śledzę zdarzenia na bieżąco. Podglądam, jak żyją młodzi, czerpię od nich energię i wiedzę - nie jest tajemnicą, że mam małe dziecko, co na pewno sprzyja temu, żeby być w formie i "na czasie". To wszystko i wsparcie publiczności programu oraz odbiorców mojej po pracy, pokazuje mi, że to jeszcze nie jest moment na emeryturę.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W 52. odcinku podcastu "Clickbait" rozwiązujemy "Problem trzech ciał" Netfliksa, zachwycamy się "Szogunem" na Disney+ i wspominamy najlepsze seriale 2023 roku nagrodzone na gali Top Seriale 2024. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: