Ilona Łepkowska komentuje zarzuty aktorów na pracę na planie serialu. "To jest szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma"

Dyskusja o realiach na planie "M jak miłość" i warunkach pracy aktorów i filmowców nie milknie od kilku dni. - Fakt, nieraz pracujemy po kilkanaście godzin na dobę. Taka jest specyfika tej pracy, ale to nie jest wyzysk - mówi w rozmowie z WP Teleshow scenarzystka.

Ilona Łepkowska komentuje zarzuty aktorów na pracę na planie serialu. "To jest szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma"
Źródło zdjęć: © ONS.pl
Urszula Korąkiewicz

Wszystko zaczęło się od wypowiedzi Olgi Frycz, później swoje opinie wyrażali także inni aktorzy. Szerokim echem odbił się także komentarz Kacpra Kuszewskiego, który nie tyle narzekał na wymagającą pracę na planie, ale rozpoczął dyskusję o tym, o czym mówi niewielu. Aktor zwrócił uwagę na to, jak wygląda codzienność ekipy filmowej. Do jego słów odniosła się Ilona Łepkowska. Scenarzystka w rozmowie z nami zaznacza, że codzienne tworzenie serialu to rzeczywiście wymagające wyzwanie, ale wpływ na nie ma wiele czynników, często niezależnych od twórców.

- *Praca w serialu czy innej filmowej produkcji na pewno jest pracą trudną i wymagającą pełnego zaangażowania. Zdarzają się też rozmaite sytuacje, które cały dobrze rozpisany plan działania wywracają do góry nogami. To są np. ciąże, choroby aktorów, ich inne zobowiązania czy normalne życiowe sprawy, które po prostu się zdarzają. A każdy odcinek musi być zrobiony na czas. *Gdy więc zdarza się coś nieprzewidzianego, wtedy oczywiście pracujemy dłużej, ale za to ekipie płacone są nadgodziny. Na każdym z planów praca jest niezwykle intensywna, często w nienormowanych godzinach czy w święta. Wynika to na przykład z terminów aktorów. A np. jeśli okazuje się, że aktorka jest w ciąży, to musimy, zanim nie będzie widać jej stanu, nagrać wszystkie napisane wcześniej odcinki. Gdy aktor poważnie zachoruje czy umrze, musimy zmienić fabułę, by dostosować ją do rzeczywistości – mówi w rozmowie z WP Teleshow Ilona Łepkowska.

Warto wspomnieć, że Kuszewski zwrócił uwagę przede wszystkim na realia ekip filmowych, oświetleniowców, dźwiękowców, którzy nieraz nie mają takich przywilejów jak aktorzy. - Pracują na planie codziennie, 5-6 dni w tygodniu, po 12 godzin i więcej, na mrozie, w deszczu i w upale, często wstają o 4:30 rano i wracają do domu o 21:00. Pracują na ogół na umowę o dzieło, nie dostają więc pieniędzy, gdy chorują lub gdy ogłaszany jest urlop, ZUS muszą płacić sami a zwolnić ich można bez żadnej odprawy z dnia na dzień. Zabrałem głos w ICH sprawie, a nie w swojej – pisał w poście na Facebooku. Postanowiliśmy więc poprosić Ilonę Łepkowską, by zajęła stanowisko w tej sprawie i opowiedziała, czy faktycznie takie warunki są odstępstwem od normy.

- To, że ludzie nie mają etatu, pracują na dniówki czy na zasadzie samozatrudnienia jest przecież powszechne w całej Polsce. Bardzo wiele osób, oświetleniowców czy charakteryzatorów ma swoje firmy. Takie są realia praktycznie w każdej ekipie filmowej. Wszyscy zdają sobie sprawę, że budżety są ustalane nieraz nie przez nas, a przez telewizje, dla których produkujemy. Tak jest wszędzie - wśród ludzi, który pracują w moim zespole scenariuszowym są tacy, którzy pracowali przy np. „Na Wspólnej”. I potrafią porównać warunki pracy – wyjaśnia scenarzystka.

Łepkowska zaznacza też, że takie realia na planie seriali bywają rzeczywiście trudne, ale sama nieraz starała się być przykładem dla współpracowników intensywnie pracując nad kolejnym odcinkami. - Fakt, nieraz pracujemy po kilkanaście godzin na dobę. Taka jest specyfika tej pracy, ale to nie jest wyzysk. Z tych wywiadów i komentarzy mogę odnieść wrażenie, jakbym przez 20 lat pracowała w karnej kompanii. A tak nie uważam. Wszyscy mamy poczucie odpowiedzialności, pracujemy tak i w takich warunkach, jaka jest akurat konieczność. Sama zawsze starałam się dawać przykład pracownikom. I jeśli było trzeba, pracowałam bez względu na święta czy chorobę, czasem po 20 godzin na dobę, jeśli np. trzeba było zmienić scenariusz. Kilka lat temu przeszłam operację barku. To bolesna sprawa, na którą zazwyczaj bierze się kilka miesięcy zwolnienia. Natomiast ja zaraz po wyjściu ze szpitala, z usztywnioną prawą ręką i na środkach przeciwbólowych poprawiałam lewą odcinki „Barw szczęścia”. Tak bywa, bo to jest nasze zobowiązanie wobec widzów. Z pewnością to nie jest praca od 8 do 16, a każdy, kto wchodzi do tej branży, doskonale zdaje sobie z tego sprawę – tłumaczy w rozmowie z nami.

Autorka scenariuszy zaznacza także, że afera nie jest współmierna do sytuacji, a niedogodności wpisane są w specyfikę zawodu. Podkreśla, że zamiast zaostrzać dyskusję, należy obiektywnie spojrzeć na wady i zalety zawodu filmowca.

- Myślę, że to jest szukanie sensacji tam, gdzie jej nie ma. To jest po prostu nasza praca. Czy czasami ciężka? Oczywiście. Czy ekipy filmowe czasami nie mogą już na siebie patrzeć? Jasne. Bo często pracują razem po wiele godzin poza domem, spędzając czas w małych, ciasnych pomieszczeniach, ale tak po prostu jest i zawsze tak było. Po urlopie atmosfera w ekipie jest zawsze lepsza, to ludzkie. Ta praca ma swoje złe strony, ale ma przecież i dobre, w postaci np. większych zarobków niż przeciętne czy w przypadku naszych seriali długoletniego, stabilnego zatrudnienia, co w tym zawodzie nie jest wcale tak częste. Myślę, że gdyby naprawdę członkom naszej ekipy było tu źle, to gdy jest tyle innych produkcji filmowych, bez trudu znaleźliby pracę gdzie indziej. A jednak są w „M jak miłość” czy „Barwach szczęścia”, niektórzy od samego początku. Są oddani tej pracy, wiedzą, że gotowy, udźwiękowiony i zmontowany odcinek, który ma trafić do telewizji, to świętość. Wszyscy, którzy chcą się tym zajmować, powinni rozumieć, że taki jest charakter tej pracy. A ten wysiłek wynagradzają nam wierni widzowie – podsumowuje Łepkowska.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (38)