Gustaf Skarsgård: Mój Merlin to nie Gandalf
Sławę przyniosła mu rola Flokiego w "Wikingach", ale jego nazwisko było rozpoznawalne na długo przed tym. "Przeklęta" to nowa produkcja Netfliksa z udziałem Szweda, w której Gustaf Skarsgård wciela się w legendarnego maga.
Marcin Zwierzchowski: Ponieważ pochodzi pan z aktorskiej rodziny, wybrał pan ten styl życia, wiedząc, z czym to się wiąże.
Gustaf Skarsgård: Wiedziałem, a mimo to się na to zdecydowałem. To może brzmieć dziwnie, ale po prostu nie znam niczego innego. Mam 38 lat, a aktorem jestem od 32 lat. Kocham jednak ten styl życia, przenoszenie się z miejsca na miejsce; myśl o pracy w jednym miejscu przez całe życie wywołuje u mnie klaustrofobię. Aktorstwo pasuje do mojej osobowości włóczęgi.
W "Przeklętej" wciela się pan w Merlina, którego wszyscy znamy…
Tak panu się tylko wydaje! Ten Merlin różni się od poprzednich inkarnacji. Może i ma powłóczyste szaty, ale już nie szpiczasty kapelusz czy długą brodę – to nie typ "gandalfowy". W serialu poznajemy go jako doradcę na dworze króla Uthera. Jest alkoholikiem, jest bardzo cyniczny i… stracił swoją magię. Nie jest więc w najlepszej formie.
Czyli to nie "kanoniczny" portret.
Scenariusz serialu jest świetny, bo zaskakuje. W przypadku Merlina zwodzi, sugerując, że to stereotypowa wizja tej postaci, by zrobić nagły zwrot i wywrócić wszystko do góry nogami. Dla mnie to świetna zabawa, bo mogę odgrywać różne oblicza tej postaci. Sam bohater jest dzięki temu skomplikowany, złożony, niejednoznaczny.
W przypadku "Przeklętej" też – co niestety nie jest często spotykane w przemyśle serialowym – wszystkie scenariusze otrzymałem jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, wiedziałem więc, gdzie mój bohater zmierza i mogłem wykorzystać tę wiedzę od pierwszego odcinka. Odbijając się natomiast od scenariuszy, zagłębiałem się bardziej w ten świat, w samą naturę magii i magów w tej rzeczywistości, co było fascynujące.
Miałem też pełną swobodę w kreowaniu swojej wersji Merlina. No, może nie tyle "pełną" swobodę, co po prostu już na castingu zaproponowałem im własną wizję Merlina, na podstawie tego zostałem zatrudniony, więc potem podczas zdjęć po prostu robiłem swoje. I dobrze się bawiłem, co, według mnie, tylko wzbogacało tę postać, przynajmniej w początkowym odcinkach – dalej w historii wiele się zmienia, co też pozwoliło mi dobudować do Merlina kolejne warstwy.
Ciekawe, że wspomniał pan o zaletach czytania scenariuszy całego sezonu przed rozpoczęciem zdjęć, bo z rozmów z innymi aktorami pamiętam, że spora część woli nie wybiegać tak w przód, wolą poznawać odcinek po odcinku, bo ich bohater nie wie, co się wydarzy, więc oni też nie chcą.
A może nie czytają tych scenariuszy, bo po prostu są leniwi? (śmiech) Tak czy siak, stawiając się każdego dnia na planie i tak wiem, co się wydarzy w danej scenie. Jak mogę nie wiedzieć, skoro robimy kilkadziesiąt ujęć każdej z nich, bo reżyser chce kręcić w różnych ustawieniach kamery? Moja praca polega więc na tym, że gram zaskoczonego tym, co doskonale wiem. Taki zawód.
Koniec końców zaś, im więcej wiem, tym lepiej, bo mogę podejmować decyzje dotyczące mojej postaci w oparciu o wiedzę. Mogę zasiewać ziarna, które wiem, że wykiełkują za choćby pięć odcinków; bez tej wiedzy mam mniej kontroli nad rolą, a więc gorzej gram.
"Przeklęta" to scenografia podobna do "Wikingów": quasi-średniowieczna kraina, prawo miecza, magia – lubi pan takie historie, czy po "Wikingach" po prostu obsadzają pana w takich rolach?
(śmiech) Zdecydowanie lubię! Już jako dziecko byłem zafascynowany średniowiecznymi klimatami, grami fabularnymi, "Dungeons & Dragons" i tym podobnymi, więc mam w sobie coś z nerda, który niesamowicie się cieszy, że otrzymuję takie role.
Dostrzega pan więcej podobieństw między "Wikingami" a "Przeklętą"?
Oba są dużymi, realizowanymi z rozmachem produkcjami fantasy, choć "Wikingowie" mieli w sobie więcej z serialu historycznego, a elementy nadprzyrodzone wiązały się z pokazywaniem świata, zwłaszcza aspektów wiary, z subiektywnej perspektywy.
Skoro już jesteśmy przy elementach fantastycznych, wspominał pan, że Merlin stracił swoje moce. Jak jednak wygląda to w całej "Przeklętej"? Gdzie ten serial znalazłby się na skali między bardzo realistycznymi "Wikingami" a "Grą o tron" z lodowymi zombie i smokami?
"Przeklęta" to zdecydowanie pełnoprawny serial fantasy, bez żadnych "subiektywnych perspektyw". Tu magia jest realna, istnieje wiele magicznych istot, więc ta baśniowość dominuje.
Jak czuje się pan, pracując na takich planach?
Cóż, plany są zielone jak ekran, na którym kręcimy (śmiech). Oczywiście nie wszystkie, mamy choćby niesamowite plenery północnej Walii. Ale też zdarza się, że nie wiem, jak będzie ostatecznie wyglądać scena, w której gram, tylko niekiedy szef działu efektów specjalnych pokazuje mi wizualizacje. Przydaje się tu doświadczenie z teatru, bo jestem przyzwyczajony do budowania swojego otoczenia w scenie z pomocą wyobraźni.