Eksperci są zgodni. TVP nie mogła przewidzieć tego, co stanie się na scenie

Na pewno nie było mowy o tęczowych opaskach w umowie dotyczącej występu grupy Black Eyed Peas na koncercie sylwestrowym TVP - mówią eksperci w rozmowie z WP. Zespół miał jednak postawić prezesowi stacji ultimatum.

Występ Black Eyed Peas wywołał ogólnopolską dyskusję
Występ Black Eyed Peas wywołał ogólnopolską dyskusję
Źródło zdjęć: © AKPA | AKPA
Przemek Gulda

Choć nowy rok zaczął się już na dobre, wciąż nie ustają echa tego, co wydarzyło się w ostatnich minutach roku poprzedniego. Na dodatek wydarzyło się to na oczach ośmiu milionów widzek i widzów, jak podaje publiczny nadawca. To oczywiście sprawa występu zespołu Black Eyed Peas na koncercie sylwestrowym TVP.

Chodziło nie tylko o to, że osoby wchodzące w skład grupy pojawiły się na scenie w opaskach w tęczowych barwach, ale także o mocne słowa wokalisty grupy, deklarujące wsparcie m.in. dla osób LGBT. W TVP zagotowało się od razu. I wrze do dziś.

Nikt nie wpisuje opasek do umów

Pierwsze reakcje osób związanych z TVP wskazywały, że próbują za wszelką cenę ratować sytuację. Tomasz Kammel, który prowadził transmisję, zaraz po występie grupy powiedział, że "wszystko było ustalone. Włącznie z każdym elementem stroju". Eksperci, zapytani dziś przez WP sugerują raczej, że nie do końca tak było.

- Myślę, że temat poszanowania społeczności LGBT nie pojawił się w trakcie negocjowania występu - sugeruje osoba związana z branżą koncertową, od lat organizująca występy zagranicznych wykonawców w Polsce. - Zwykle najistotniejszym tematem są jednak pieniądze, a w związku z tak krótkim terminem realizacji tego przedsięwzięcia, pewnie drugim ważnym tematem była logistyka i dostarczenie zespołu na miejsce.

- Nie sadzę, żeby wpisali opaski do umowy - dodaje inna osoba podpisująca na co dzień tego typu kontrakty z zagranicznymi zespołami. - Ale na pewno był tam zapis o tym, że organizator nie ma wpływu na ich ubranie. Tyle tylko, że musiał być bardzo ogólny. Znając życie, nie było czasu na negocjacje kontraktu, a tacy artyści jak Black Eyed Peas pracują na swoich gotowych wzorach umów i rzadko zgadzają się na zmiany. W takim wzorze na pewno są zapisy, że mogą na scenie wyglądać i mówić to, co chcą.

Podobnie rzecz ocenia prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

- Nie sądzę, żeby umowa była aż tak szczegółowa, żeby opisane w niej były elementy stroju czy kształt wypowiedzi na scenie - ocenia. - To jest jedna z tych sytuacji, w której artyści czy artystki udowadniają, że są wolnymi duchami i robią co chcą, nie zważając na to, co o tym myślą urzędnicy, a tym bardziej politycy. Ci ostatni nie mają narzędzi, żeby kanalizować artystyczną ekspresję, nie są w stanie przewidzieć spraw, które mogą się wydarzyć na żywo, na scenie.

Polskie szczucie na LGBT oburza ludzi na Zachodzie

Eksperci pytani dziś przez WP są zgodni w ocenie działania zespołu, twierdząc, że można było się spodziewać, że przyjmie taką formę.

- Artyści zrobili to, co chcieli, zgodnie ze swoimi poglądami i wolą, żeby je manifestować - mówi prof. Dąbała. - To jest oczywiście bardzo znamienne i znaczące, że postanowili wypowiedzieć się właśnie w sprawie LGBT. W praktyce wygląda to pewnie tak, że ktoś przygotowuje dla artystów pakiet podstawowych materiałów dotyczących sytuacji politycznej i społecznej w kraju, do którego jadą, wskazując jakie tematy są "nośne" i ważne. Z ich, zachodniego punktu widzenia, szczucie na środowisko LGBT musi być wyjątkowo niedopuszczalne. I zapewne dlatego postanowili tak mocno wypowiedzieć się właśnie na ten temat.

- Warto zauważyć, że zrobili to, narażając się na krytykę, której pewnie mogli się spodziewać, zważywszy na szum medialny po odmowie przez Mel C występu w Polsce - przypomina Maciej Myśliwiec, medioznawca ze Space Agency. - I rzeczywiście: bardzo szybko ktoś im "wyciągnął" występ w Katarze. Co oczywiście jest zupełnie nietrafione, bo trudno jednak porównywać ten kraj do Polski, jeśli chodzi o respektowanie praw człowieka.

Nie ma sprawy, nie ma kary

Maciej Myśliwiec zwraca też uwagę na inny ważny aspekt sprawy: potężną różnicę między gorączkowymi reakcjami pracowników TVP jeszcze podczas sylwestrowej nocy i tym, jak narracja budowana jest dziś, po kilkunastu godzinach, i po tym, kiedy w TVP zdołano trochę ochłonąć.

- Nie sposób tego określić inaczej, niż robienie dobrej miny do sytuacji, w której TVP została w pewien sposób wystawiona na śmieszność - komentuje. - Kiedy prześledzić dzisiejsze przekazy TVP, widać wyraźnie, że wszyscy próbują wyciszać całą sprawę i pomijać w komentarzach kwestię opasek i mocnych słów wokalisty grupy na temat praw osób LGBT. W TVP zobaczyć dziś można tylko pierwszą część jego wypowiedzi, w której chwali Polskę za wsparcie wobec Ukrainy.

Słowa Myśliwca na swój sposób potwierdził w rozmowie z WP Przemysław Herbut, dyrektor do spraw korporacyjnych TVP, którego zapytaliśmy m.in. o to, czy ktoś w firmie poniesie konsekwencje za to, co się wydarzyło na oczach milionów widzek i widzów.

- Sytuacja ta była przedmiotem ustaleń pomiędzy TVP a zespołem - wyjaśnia. - Nie może być mowy o odpowiedzialności i konsekwencjach, ponieważ nie wydarzyło się nic, co by wykraczało poza podjęte ustalenia.

Nieoczekiwane potwierdzenie przekazała też anonimowa osoba z TVP, która w artykule w portalu Gazeta.pl opowiadała o tym, że w umowie nie było mowy o deklaracjach wsparcia dla środowiska LGBT, ale w ostatniej chwili doszło do ustnych negocjacji z samym prezesem TVP Mateuszem Matyszkowiczem.

Gwiazdy miały zażądać możliwości zajęcia stanowiska w sprawie LGBT, traktując to jako warunek, żeby występ doszedł do skutku. Prezes zgodził się, żądając w zamian, żeby zespół powiedział ze sceny "coś miłego i pochwalnego o Polsce". I tak się właśnie stało.

Politycy nie pozwolą TVP łagodzić przekazu

Pytań wciąż jest jednak sporo. Bo skoro TVP twierdzi, że wiedziała, co się wydarzy podczas sylwestrowego koncertu, dlaczego się na to zgodziła?

- To mogła być próba ratowania wizerunku TVP po międzynarodowym kryzysie marki - zastanawia się Myśliwiec. - Ale gwałtowna reakcja polityków pokazuje, że nie ma zgody na żadne rozwadnianie dotychczasowej narracji i zbaczanie z linii programowej.

- Od razu było widać, że to, co się stało, bardzo nie spodobało się w centrali politycznego przekazu medialnego - dodaje prof. Dąbała. - Siła tego, co zabrzmiało ze sceny, była bardzo duża. Ludzie, którzy to zobaczyli, mogą teraz mieć spory dysonans poznawczy i ideowy, mogą mieć w głowie niezły mętlik. A politycy rządzącej partii zastanawiają się teraz, co zrobić, żeby koszty polityczne były jak najmniejsze.

Przy okazji wyszły też na jaw mocne napięcia wewnątrz obozu rządzącego. Bo na fali oburzenia po tęczowych wystąpieniach Black Eyed Peas, jeszcze w czasie sylwestrowej nocy najwyżej płynęli harcownicy z Solidarnej Polski.

- To partia, która samodzielnie ma poparcie niewiele powyżej zera - komentuje prof. Dąbała. - Nic więc dziwnego, że jej działacze od razu wykorzystali okazję do tego, żeby zaistnieć, żeby się pokazać. Od początku było wiadomo, że o tej sprawie będzie głośno, poczuli więc, że to szansa, żeby dać się zauważyć.

- Najgorsze w tym wszystkim jest to - podsumowuje gorzko Myśliwiec - że znów w tym szczególnym dniu, zamiast dobrej zabawy i szczerych życzeń, mieliśmy polityczną jatkę.

Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (534)