"Efekt Gessler". Głodni klienci walili drzwiami i oknami. Byliśmy w knajpie po "Kuchennych rewolucjach"
Magda Gessler zawitała ostatnio do restauracji "Bar Kartuska" (teraz "Podaj kaczkę raz") w Gdańsku i przeprowadziła swoją słynną rewolucję. Postanowiliśmy sprawdzić, czy jej nazwisko wciąż przyciąga tłumy i czy warto wydać prawie 100 zł za obiad w odmienionej ręką gwiazdy knajpie.
W jednym z pierwszych odcinków nowego sezonu "Kuchennych rewolucji" Magda Gessler przybyła do będącego na skraju bankructwa "Baru Kartuska" w Gdańsku. Restauracja z roku na rok traciła klientów i pogrążała się w długach. Ostatnią deską ratunku miała być wizyta gwiazdy TVN, której zadaniem było odczarowanie tego miejsca. Pech chciał, że finał przeprowadzanej metamorfozy zbiegł się w czasie z wybuchem epidemii koronawirusa w Polsce. Załamana właścicielka, która liczyła na tłum gości, musiała na kilka miesięcy zamknąć lokal. Czy restauracja przetrwała? Postanowiliśmy to sprawdzić.
"Bar Kartuska", a właściwie już "Podaj kaczkę raz", mieści się w samym centrum Gdańska, tuż przy szpitalu. Pierwszy problem? Brak parkingu. Aby zmotoryzowani mogli dostać się do restauracji, muszą krążyć po pobliskich uliczkach i polować na wolny skrawek chodnika.
Ci, którzy nie zrażą się poszukiwaniami i dotrą do celu, ujrzą niepozorny lokal, w którym mieści się ok. 10 stolików. Zanim jednak zajmie się miejsce, należy założyć maseczkę i odkazić ręce wystawionym tuż przy wejściu płynem. Na każdym stole widnieje też tabliczka z informacją, że miejsce zostało zdezynfekowane. Kelnerki również przestrzegają reżimu sanitarnego i obsługują gości w maseczkach.
Jesteśmy tuż po otwarciu, więc póki co w restauracji znajduje się tylko jedna para. Sięgamy po menu, w którym znajdują się zarówno dania mączne, burgery, zupy i klasyczne schabowe, jak i potrawy, które wprowadziła Magda Gessler. Skuszeni propozycjami gwiazdy, zamawiamy połowę kaczki faszerowanej pieczonymi jabłkami i ziemniakami, podawaną z kopytkami oraz konfiturą z pomidorów. Do tego rosół z kaczki z lanymi kluskami i szczypiorkiem oraz schabowy z jajem sadzonym Szefa Kuchni. Nadzieje były ogromne. A jak ze smakiem?
Czas oczekiwania na zamówienie wynosi ok. 20 min. Nie za długo, ale i nie za krótko, co daje poczucie, że wszystkie dania są świeże. Co ciekawe, po godzinie od otwarcia... skończyły się pierogi z farszem z kaczki. Klienci byli jednak informowani, że na to danie trzeba dłużej poczekać, bowiem kucharz wszystko przygotowuje na bieżąco.
Ale wróćmy do konkretów. Jako pierwszy na naszym stole pojawia się rosół. Gorący, aromatyczny, z lekko wyczuwalną nutą kaczki. Ciekawym dodatkiem jest szczypiorek, który nadaje całości dania przyjemnej ostrości. Koszt to 10 zł.
Kaczka jest sporo droższa. Za połówkę musimy zapłacić 40 zł, a za całą 75 zł. Cena wydaje się jednak nie odstraszać klientów, bowiem kelnerki stawiają ją niemal na każdym stole. Gdy i ten przysmak pojawił się przed nami, byliśmy lekko przerażeni. To jest połówka? Tym daniem mogłyby się spokojnie najeść dwie osoby. Na ogromnym półmisku znajdowała się nie tylko idealnie upieczona kaczka z ogromną ilością farszu (kucharz nie żałował nadzienia!), ale również kopytka i sos. Mięso było kruche i delikatne, a dodatki w punkt komponowały się z drobiem.
Nie ma jednak dobrej restauracji z polską kuchnią bez dobrego schabowego. Niby proste, a można polec. Na koniec postanowiliśmy więc sprawdzić polecane przez samego szefa kuchni danie. Wspomniany kotlet podawany jest z sadzonym jajem, ziemniakami lub frytkami do wyboru i zestawem surówek. Choć smaczne, tym razem zachwytu nie było. Być może byliśmy wciąż pod wrażeniem kaczki, która oczarowała nasze kubki smakowe. A być może spodziewaliśmy się czegoś więcej za 27 zł.
Tym, co nas zaskoczyło, z pewnością był... brak muzyki w lokalu. Jakichkolwiek, choćby delikatnych, dźwięków, które "zagłuszyłyby" rozmowy przy stolikach obok. Mimo że między gośćmi była naprawdę spora odległość (zgodnie z wymogami sanepidu), a klienci prawie szeptali, zdołaliśmy się dowiedzieć, co u każdego dzieje się w życiu - i to bez podsłuchiwania. Bywały też momenty, gdy zapadała niezręczna cisza, a jedynym dźwiękiem był brzęk sztućców.
Po rewolucjach Magdy Gessler w lokalu z pewnością nie brakuje gości. Już po pół godzinie od otwarcia wszystkie stoły były zajęte, a kolejni wchodzący do restauracji klienci byli informowani przez kelnerki, że muszą poczekać albo przyjść później. Czy knajpa przeżywałaby oblężenie, gdyby nie wizyta ekipy "Kuchennych rewolucji"? Niekoniecznie. Jesteśmy pewni, że i tu zadziałał "efekt Gessler".