Dziennikarz z przypadku, aktywista z wyboru. Kim jest Piotr Jacoń?
Dziennikarzem został przez przypadek, aktywistą - z życiowej konieczności. Za promowanie "Szkła kontaktowego" kilka lat temu pożegnał się z pracą, dziś - za jego sprawą - ze "Szkłem kontaktowym" pożegnało się wielu prowadzących. W jego życiu długo nie było żadnych powodów, żeby trafiał na łamy plotkarskich gazet. Teraz i tam się jednak znalazł. Kim tak naprawdę jest Piotr Jacoń?
Ostatni dzień tegorocznej edycji festiwalu Open'er, ostatnie spotkanie w cyklu debat, poświęconych ważnym dla młodych ludzi problemom współczesności - tym razem chodzi o sprawy środowiska osób trans. Na fotelach zasiadają Maja Heban, radykalna trans-aktywistka i Piotr Jacoń.
Nie do końca wiadomo, w jakiej jest tu roli. Z jednej strony ostatnio jest o nim głośno za sprawą zaangażowania w sprawy środowiska trans: ma dziecko, które dokonało korekty płci, napisał o tym książkę. Ale od lat jest też przecież bardzo cenionym dziennikarzem jednego z najważniejszych polskich mediów, TVN 24. Sam wyraźnie chyba też do końca nie wie, czy na tym spotkaniu jest prowadzącym czy gościem, aktywistą czy dziennikarzem. Zadaje pytania Heban, ale dzieli się też własnymi przemyśleniami, przeżyciami, wspomnieniami.
Starszy, dojrzalszy niż koledzy z liceum
Dziennikarzem jest o wiele dłużej, niż aktywistą. Urodził się w 1976 roku w Gdyni, jako nastolatek trafił do jednej z lepszych w tamtym czasie szkół w Trójmieście - eksperymentalnego V LO w gdańskiej Oliwie.
- Już wtedy wydawał nam się starszy, dojrzalszy niż my - wspomina dziś osoba, która chodziła do równoległej klasy. - Zainteresowany poważniejszymi sprawami, niż nasze młodzieńcze fascynacje. Zaraz po liceum pracowałem na gdyńskim festiwalu filmowym jako ochroniarz, a on pojawił się tam już jako poważny redaktor z Radia Plus. Chyba nawet go gdzieś wpuściłem po znajomości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Potem Jacoń chciał iść na studia artystyczne na Akademii Sztuk Pięknych. Ale tuż przed maturą, jak sam mówił, przestraszył się i poczuł, że nie jest gotowy do wymagających, wieloetapowych egzaminów. Trafił więc na polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim, kierunek mocny tradycją Marii Janion, badającej świat "Innych", uciekającej od binarnych podziałów rzeczywistości i szukającej dla niej nowego języka. Jaconia uczyli wtedy przede wszystkim jej wychowankowie, podzielający jej widzenie świata.
Ale on sam chyba nigdy nie miał zamiaru badać polskiej literatury romantycznej albo uczyć języka polskiego w szkole. Bardzo szybko rozpoczął karierę dziennikarską - jak twierdził potem: zdarzyło się to trochę przez przypadek, ale najwyraźniej ten przypadek skierował go w stronę czegoś, co bardzo przypadło mu do gustu. Kolega zaciągnął go na przesłuchania do jednej z lokalnych rozgłośni radiowych. Kolega odpadł w przebiegach, Jacoń... wygrał casting i został przyjęty do redakcji. Przez rok był stażystą: siedział w biurze i przygotowywał depesze do serwisów, z których większość trafiała do kosza.
Ale wreszcie zasiadł w studiu. Po latach wspominał to w portalu prestiztrojmiasto.pl: "I nagle luka w grafiku prezenterskim! Wtedy trafiłem na antenę i… wytrzymałem na niej dwa i pół tygodnia. Strasznie mnie to spinało. Czułem się absolutnie koszmarnie. Chciałem uciec. I uciekłem. Zadzwoniłem, że już nie przyjdę na następny dyżur, bo to nie ma sensu. Faktycznie rozstałem się wtedy z radiem i wydawało mi się, że to dobra decyzja. Ale przez kolejny rok (...) szalenie mi tego radia brakowało. I ostatecznie wróciłem. Lub raczej dano mi wrócić".
Trzęsienie ziemi zmienia uporządkowane życie marketingowca
W tamtym czasie - na początku lat 90. - lokalny trójmiejski rynek mediów był bardzo mocny, duży i różnorodny. Jacoń miał więc w czym wybierać, mógł próbować swoich sił w różnych rodzajach pracy dziennikarskiej. Przeszedł przez wszystkie możliwe wtedy typy redakcji: radiowe (Radio Plus, Radio Gdańsk), prasowe ("Dziennik Bałtycki") i telewizyjne.
Ale niewiele brakowało, a jego kariera dziennikarska zakończyłaby się gdzieś na przełomie wieków, kiedy lokalne media w całej Polsce zaczynały łapać potężną zadyszkę, która do dziś zdążyła się przerodzić w ciężką, śmiertelną chorobę. W ostatnich latach pracy w "Dzienniku Bałtyckim" wcale nie był już dziennikarzem - przeniósł się do działu marketingu i tam zajmował się sprzedażą tej popularnej lokalnej gazety. I miał wrażenie, że tak będzie wyglądała jego zawodowa przyszłość - jak po latach powiedział w wywiadzie dla prestiztrojmiasto.pl: "wydawało mi się, że jak raz przejdzie się na drugą stronę, to nie ma powrotu".
Ale okazało się, że powrót był. Tym bardziej, że w jego życiu wydarzyło się... trzęsienie ziemi. W przenośni i dosłownie. Na Pomorzu odnotowano ruchy sejsmiczne, telewizja Polsat bardzo potrzebowała relacji z tego, co się dzieje na miejscu. A akurat zachorowała stała trójmiejska korespondentka stacji - wydawca, znający się z Jaconiem, zapytał, czy nie chciałby stanąć przed kamerą i opowiedzieć o drganiach ziemi. Marketingowiec z dziennikarską przeszłością stwierdził, że czemu nie. Stanął przed kamerą i stoi przed nią do dziś.
Praca w Polsacie okazała się tylko krótkim epizodem: od 2004 do 2007 roku był już gdańskim korespondentem TVN 24. Musiał się tam bardzo spodobać, bo szybko został "ściągnięty" do warszawskiej centrali, gdzie trafił od razu do bardzo prestiżowego grona osób prowadzących serwisy informacyjne. Ma dziś w dorobku cały szereg programów publicystycznych, które przygotowywał i prowadził. Lista jest długa: "Prosto z Polski", "Dzień po dniu", "Bez polityki", "Skaner polityczny" i wiele innych.
Dziadek z mroczną przeszłością
Cały czas był jednak związany z Trójmiastem - nie wyprowadził się do Warszawy, choć tam pracował, nieustannie podróżował w tę i z powrotem.
- Przyjeżdżał do Trójmiasta nocnym autobusem z Warszawy, a przedpołudniem już był w studiu - wspomina Lech Parell, ówczesny prezes Radia Gdańsk, który zaproponował Jaconiowi prowadzenie autorskiej audycji na temat Gdyni. - Szukałem wówczas kogoś, kto mógłby w ciekawy sposób podjąć tematykę gdyńską. Jego pomysł sprawdził się znakomicie - do audycji "Gdynia Główna Osobista" zapraszał gości na długie rozmowy. Czasem to były osoby związane z Gdynią i zakochane w niej, czasem - wręcz przeciwnie. Jednym z mocniejszych momentów był bardzo szczery wywiad o Gdyni z gdańszczaniem z krwi i kości, prezydentem Pawłem Adamowiczem. Ale najbardziej emocjonujący okazała się rozmowa ze słynnym gdyńskim prawnikiem, Zbigniewem Szczurkiem, ojcem prezydenta miasta.
Pod koniec lat 40. Szczurek, jako nastolatek, był uczestnikiem antykomunistycznego podziemia - był w szeregach lokalnej organizacji Orlęta. Za tę działalność został aresztowany. Jacoń opisywał w portalu Radia Gdańsk, jak przygotowywał się do tej rozmowy: "sięgnąłem po jego książkę o gdyńskiej konspiracji. Opisuje w niej jak UB zatrzymało grupę Orląt, do której należał. Było śledztwo, rok spędzony w areszcie i wyroki dla jego kolegów. I tu dochodzimy do mojego wątku osobistego. Akt oskarżenia pisał funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa… Józef Jacoń, mój dziadek. Że był w UB wiedziałem, że zajmował się Szczurkiem nie".
Potomek ubeckiego funkcjonariusza, który prawie go nie znał - dziadek zmarł, kiedy Jacoń miał dwa lata, pamiętał go jako "miłego faceta, który brał [go] na kolana" - zasiadł naprzeciwko jego dawnej ofiary. Ta rozmowa mogła potoczyć się w bardzo różny sposób. Ale Szczurek okazał się człowiekiem, który nie chował urazy. Mówił na antenie do Jaconia: "pan ma pewnego kaca moralnego, ale moim zdaniem to nie jest powód, bo szereg osób podejmowało służbę w tych organach mając na uwadze dobro Polski. Tu nie można dokonywać żadnych uogólnień. To nie jest czas, aby dokonywać jakichś ocen. Każda ocena musi być indywidualna".
Broniąc "Szkła kontaktowego"
Był jeszcze jeden moment, związany z Radiem Gdańsk, który w trójmiejskim środowisku z bardzo dobrej strony pamięta się Jaconiowi: ten, kiedy w sierpniu 2018 roku odszedł z rozgłośni. Co ciekawe z dzisiejszej perspektywy: wiąże się to ze "Szkłem kontaktowym". Parell został usunięty z radia na fali przejmowania mediów publicznych przez PiS. Zastąpił go Andrzej Liberadzki, o którym w środowisku mówiło się, że co prawda jest "PiS-owcem, ale umiarkowanym". Ale problemy zaczęły się dopiero, kiedy na tym fotelu zasiadł znacznie mniej umiarkowany Dariusz Wasielewski. To właśnie on podjął decyzję o ocenzurowaniu audycji Jaconia. Nie chciał dopuścić do opublikowania nagranego wcześniej wydania. Poświęcone było Grzegorzowi Miecugowowi, bo miało być wyemitowane w rocznicę jego śmierci. Gościem programu był jeden z komentatorów "Szkła kontaktowego" Marek Przybylik.
Jacoń komentował to wtedy na gorąco w lokalnej "Gazecie Wyborczej": "Argumentem było to, że w moim programie za dużo było na temat Grzegorza Miecugowa i 'Szkła kontaktowego'. Naczelny użył argumentu, że działa to jak płachta na byka. Z miejsca podziękowałem za dalszą współpracę z Radiem Gdańsk." Dziś w środowisku mówi się o tym żartobliwie, ale i z podziwem, nawiązując do słynnego gestu dumnie żegnającej się w 1991 roku z telewizją Aleksandry Jakubowskiej, że "Jacoń wyszedł z torebką z pisowskiego radia".
- Audycje Piotra były zawsze znakomite - dodaje Parell. - On umie rozmawiać. Jest dociekliwy, ale nie napastliwy. Ma także to, czego często brakuje innym dziennikarzom: nie boi się chwili ciszy na zastanowienie, kiedy rozmówca powoli rozwija swoją opowieść. Dla niego to także była dobra wprawka do tego, co robi obecnie, kiedy wyrasta w TVN na "wywiadowcę" dużego formatu.
Wyprzedaż garażowa, jogging, Bretania
O Jaconiu w Trójmieście słyszeli chyba wszyscy, ale tak naprawdę mało kto wie o nim coś więcej, mało kto ma dostęp do jego prywatnego życia, mało kto zna jego hobby czy pasje. Jedno jest pewne: wszystko wskazuje na to, że Jacoń nie jest typem imprezowicza. Nikt z trójmiejskiego środowiska dziennikarskiego, z którym udało się porozmawiać podczas przygotowywania tego tekstu, nie pamiętał go z nocnych wypadów do popularnych w tym kręgu klubów czy z innych szaleństw. "Nigdy nie byłem/byłam z nim na żadnej imprezie" - mówią wszyscy. Ale wszyscy wspominają, że zawsze był życzliwy, pomocny, mocno zaangażowany w pracę. Jedna z historii doskonale pokazuje, jakim jest człowiekiem.
- To było niespełna dwadzieścia lat temu, Jaconiowie postanowili zrobić coś dla swojej wspólnoty mieszkaniowej - wspomina Joanna Grajter, wieloletnia, bardzo ceniona rzeczniczka gdyńskiego urzędu miejskiego. - Mieszkają od zawsze w starej kamienicy w samym centrum miasta, która miała bardzo zaniedbane podwórko. To był czas, kiedy sąsiedzi zupełnie nie utrzymywali kontaktów towarzyskich, wręcz zupełnie się nie znali. Jaconiowie chcieli jakoś zintegrować tę wspólnotę. Wymyślili więc wyprzedaż, na której każda z mieszkających tam osób mogła zaoferować innym niepotrzebne przedmioty. Sama wtedy kupiłam zalegający u kogoś fragment projektu scenografii teatralnej. Cały dochód został przeznaczony na uporządkowanie i ozdobienie podwórka. A wspólne działanie bardzo połączyło ludzi mieszkających w kamienicy.
Mało też wiadomo o tym, jak Jacoń spędza wolny czas. Ale ci, którzy uważnie obserwują codzienne życie Gdyni, mogą go czasem zobaczyć nie na ekranie, ale na gdyńskiej ulicy.
- Chyba nie jest kibicem żadnej dyscypliny sportowej, za to sam zawzięcie biega - opowiada Grajter. - Widuję go czasem wcześnie rano, jak wraca w joggingu na plaży w Orłowie. Zawsze mnie to zaskakuje, bo poprzedniego dnia wieczorem prowadzi jeszcze program w telewizji. To nie jest osoba, która - przynajmniej do czasu sytuacji z jego córką - szczególnie ochoczo zwierzała się ze spraw związanych ze swoim życiem towarzyskim i rodzinnym. Do dziś, zdaje się, nie ma nawet Facebooka. I nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy, kiedy powiem, że od wielu lat z upodobaniem jeździ z rodziną do Bretanii. To chyba jego ulubione miejsce na ziemi. Poza Gdynią oczywiście.
Przełomowa rozmowa telefoniczna
Do pewnego momentu życie rodzinne Jaconia odbywało się według bardzo tradycyjnego polskiego modelu: żona, jedno dziecko, potem drugie, dobrze funkcjonujący związek, żadnych rozstań, rozwodów, ekscesów, żadnych afer ani skandali.
Z Magdą, swoją przyszłą żoną, poznali się w radiu, choć wcześniej studiowali na tym samym kierunku. Ona też przez lata była dziennikarką, cieszącą się uznaniem na lokalnym rynku medialnym. Potem przeszła na drugą stronę i była rzeczniczką prasową ważnych trójmiejskich firm, m.in. ubezpieczeniowej Hestii. Od 2015 roku związała się z Gdyńskim Centrum Filmowym, a przez kilka lat była cenioną rzeczniczką Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych.
Pierwsze dziecko urodziło im się, kiedy byli bardzo młodzi: mieli po dwadzieścia kilka lat, drugie - pięć lat później. Jacoń wspominał, że sam wychowywał się bez ojca, który wyjechał do pracy do Niemiec i nie mógł wrócić, bo wprowadzono stan wojenny. Ojcostwa musiał się więc uczyć sam.
Jaconiowie nie wiedzieli jeszcze wtedy - wychowując swoje dzieci i prowadząc niezależne kariery dziennikarskie - że za moment, chcąc nie chcąc, staną w pierwszym szeregu bezpardonowej wojny kulturowej, odbywającej się w Polsce. Wszystko zaczęło się spokojnego wrześniowego dnia w 2020 roku. Jak Jacoń wspominał w wywiadzie w "Zwierciadle": "tamta przełomowa rozmowa odbyła się (...) telefonicznie, w trybie głośnomówiącym, w trzyosobowym gronie. Wiktoria [starsze dziecko Jaconiów] nas do niej przygotowywała – kilka tygodni wcześniej sygnalizowała, że będzie musiała powiedzieć nam coś ważnego". Powiedziała, że czuje się kobietą i musi przeprowadzić korektę płci. To był początek długiej drogi, na której rodzinę Jaconiów czekały m.in. tak koszmarne przeszkody jak niezbędny według polskiego prawa proces sądowy, który córka musiała wytoczyć rodzicom z tytułu błędnego oznaczenia płci.
Jacoń bardzo szybko postanowił mówić głośno o tym, co zdarzyło się w jego domu. Najpierw przygotował reportaż na ten temat, zatytułowany "Wszystko o moim dziecku", który został pokazany w macierzystej stacji dziennikarza i wywołał duży oddźwięk. Potem pojawił się mocny wywiad w związanym ze środowiskiem LGBT, czasopiśmie "Replika", uznawanym za najważniejszy magazyn tego typu - dziennikarz opowiedział tam o swoim doświadczeniu bycia ojcem osoby trans. Kolejnym krokiem była książka "My, trans" - Jacoń wybrał symboliczny moment na jej premierę: to był dzień urodzin jego córki.
Tak opisywał ten czas na łamach "Zwierciadła": "Ni z tego, ni z owego stałem się aktywistą LGBT. Jeżdżę na spotkania, biorę udział w paradach równości. Po seansie zaangażowanego w tę tematykę filmu (...) podeszła do mnie jakaś pani i ze łzami w oczach się do mnie przytuliła. Czuję, że wszystko, co robię, nawet przytulenie tej pani, robię dla mojego dziecka. Bo mam nadzieję, że to spowoduje jakieś zmiany w naszym społeczeństwie. Czeka nas długa droga, nie wiem, co jest za zakrętem".
Reprezentant "wk...nia i bezradności"
Jako, że Jacoń był bardzo rozpoznawalną osobą publiczną, bardzo szybko zaczął funkcjonować w obiegu medialnym już nie tylko jako dziennikarz, ale ojciec osoby trans. Stał się w jakimś sensie rzecznikiem osób w podobnej do niego sytuacji, postacią na swój sposób ikoniczną, ale poniekąd także memem.
To pewnie stąd wziął się głupi żart Krzysztofa Daukszewicza - czekając na połączenie z Jaconiem, który miał być gościem programu "Szkło kontaktowe", satyryk zaczął się zastanawiać, "jakiej on jest dzisiaj płci". Bezduszne szyderstwo wywołało długotrwały kryzys programu, z którego odeszło wielu prowadzących. Nie kończył się też osobisty spór między Jaconiem i Daukszewiczem, w którym nie szczędzili sobie mocnych słów o samodzielnym "wdrapywaniu się na krzyż", "zmienianiu się z ofiary w kata" i niszczeniu sobie życia.
Jacoń w tej sprawie zdecydowanie wypowiadał się jak aktywista - i to wściekły aktywista - a nie obiektywny i powściągliwy dziennikarz. Pisał o tym, że reprezentuje "wk...nie i bezradność". W Gdyni, podczas debaty na Open'erze, też koniec końców mocno wyszedł z roli prowadzącego i zadającego pytania Mai Heban. Grzmiał ze sceny: "nie interesuje nas tolerancja, tolerancja jest przemocowa, interesuje nas wyłącznie pełna akceptacja".
Wygląda na to, że aktywizm coraz bardziej zaczyna brać górę. Pytanie, czy przechodząc na tę stronę, Jacoń nadal będzie wiarygodny jako dziennikarz prowadzący serwisy informacyjne i programy publicystyczne. Czy wciąż pamięta coś, co powiedział wiele lat temu, o innej zmianie w swoim życiu: "wydawało mi się, że jak raz przejdzie się na drugą stronę, to nie ma powrotu"?
Zapytaliśmy Piotra Jaconia czy sam dziś czuje się bardziej dziennikarzem czy aktywistą. Odpowiedział, że dziś nie chce komentować tej sprawy.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy "Warszawiankę" z Szycem, chwalimy "Sortownię" z Chyrą, głowimy się nad "Flashem" z Michaelem Keatonem i filmami Wesa Andersona, z "Asteroid City" na czele. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.