Dziennikarz TVP po 15 latach odchodzi z pracy. Chce zostać lekarzem - zbiera pieniądze na studia
Rafał Jas przez wiele lat pracował w mediach - przez ostatnie 15 lat był wydawcą w TVP. Postanowił jednak zupełnie zmienić swoje życie i za kilkanaście dni rozpoczyna studia medyczne. Chce tym samym pokazać 40-latkom, że nie jest za późno na zmiany. Właśnie rozpoczął zbiórkę pieniędzy na czesne na uczelni i utrzymanie podczas studiów.
Przemek Gulda: Skąd ci się wziął ten pomysł, aby w twoim wieku kompletnie zmienić zawód i zostać lekarzem?
Rafał Jas: Żartobliwie mógłbym odpowiedzieć, że w dawnych czasach naoglądałem się za dużo serialu "Na dobre i na złe". Wiedziałem oczywiście, że to fikcja, ale miałem świadomość, że jest jednak w jakiś sposób wywiedziona z życia. I zawsze mnie wzruszały te opowieści o lekarkach i lekarzach ratujących życie. Mogę się przyznać do tego, że miałem ciarki, kiedy słyszałem karetkę pędzącą na sygnale przez miasto.
A poważna odpowiedź?
To wiąże się z ciężką chorobą mojego ojca. Przez trzy lata cierpiał na nowotwór, prawie cały ten czas spędziłem z nim w szpitalach na najróżniejszych oddziałach: radiologii czy onkologii. Wszyscy zwracali uwagę na to, że opiekuję się ojcem w sposób czuły, ale jednocześnie niemal zawodowy. Zresztą ojciec od dawna mi powtarzał, że powinienem pójść na medycynę. Sam zacząłem coraz bardziej żałować, że tego nie zrobiłem.
Czemu żałować?
Miałem poczucie, że jest już za późno, że wybrałem już karierę, siedzę bardzo głęboko w środowisku dziennikarskim. I jest jeszcze powód bardzo konkretny: na studiach medycznych są limity wiekowe. Mówiąc krótko: wiedziałem, że jestem za stary. Próbowałem więc podejść do tego od innej strony. Zacząłem od kursu na prowadzenie pojazdów uprzywilejowanych, który skończyłem i mogłem jeździć karetką. Potem pojawił się pomysł z Ambulansem z Serca.
Co to jest?
To znakomita inicjatywa wolontariacka. Polega na tym, że ludzie zawodowo pracujący w służbie zdrowia po godzinach wsiadają do wysłużonego, liczącego prawie 20 lat ambulansu i wyjeżdżają na ulice Warszawy. Przy współpracy ze streetworkerami pomagają za darmo osobom w kryzysie bezdomności.
To ludzie, którzy są niewidoczni dla oficjalnego systemu ochrony zdrowia - nie mają dokumentów, nie mówiąc już o ubezpieczeniu. A często cierpią na poważne choroby - poznałem np. mężczyznę, który mieszka w Lesie Kabackim ze złamanym kręgosłupem. Jeżdżąc ambulansem, postanowiłem pójść dalej i zrobiłem kurs ratownika. A potem przyszedł przełom.
Na czym polegał?
Rozmawiałem z moją przyjaciółką, która w sumie mocno mnie skrytykowała, ale okazało się to bardzo motywujące. Powiedziała: "Nie rozdrabniaj się, idź na całość, szukaj studiów medycznych, są kraje, w których nie ma limitu wieku"." Jakie kraje?" - zapytałem sam siebie i poszukałem: okazało się, że limitów nie ma np. w Czechach i na Słowacji.
W międzyczasie okazało się, że w Polsce limity też zniesiono, ale pojawił się inny problem - rekrutacja polega na konkursie świadectw. A ja nie zdawałem matury z kluczowych przy przyjęciu na studia medyczne przedmiotów. Musiałbym więc... ponownie zdawać maturę. Po ponad 20 latach. Uznałem, że to bez sensu.
I co zrobiłeś?
Stwierdziłem, że lepiej będzie przygotować się do egzaminów na studia na Słowacji. Wziąłem się do pracy na poważnie, bo miałem tylko kilka miesięcy. Zatrudniłem korepetytora i "ryłem" chemię i biologię. W zasadzie od podstaw, przez 8-10 godzin dziennie. Egzamin odbywał się w Warszawie. Ta uczelnia chętnie przyjmuje osoby z zagranicy, więc organizuje rekrutacje w innych krajach, w Polsce czy w Niemczech.
Zdałeś?
Nieskromnie powiem, że na prawie 40 osób, które przystąpiły do egzaminu, wypadłem najlepiej. A więc zostałem studentem.
I wtedy pojawił się problem...
Tak. Dotarło do mnie, jak to będzie wyglądało w praktyce. To nie są studia, podczas których wpada się tylko czasem na zajęcia, a poza tym się imprezuje. To jest kilka lat ciężkiej nauki. Wiedziałem, że nie będę miał czasu na to, aby jednocześnie pracować zawodowo, nie mam też bogatych rodziców, którzy zapłacą mi za wszystko. A potrzebuję pieniędzy na czesne, na wynajęcie choćby małego pokoju, na jedzenie.
Dlatego postanowiłem zorganizować zbiórkę. Mam nadzieję, że uda mi się zgromadzić potrzebną kwotę. Nie ma za dużo czasu, bo rok akademicki zaczyna się już 20 września. Szukam wsparcia finansowego dla siebie, ale mam wrażenie, że ta historia może być psychicznym wsparciem dla wielu osób.
Moja historia jest świetnym dowodem na to, że kiedy ma się te symboliczne 40 lat, wcale nie musi to oznaczać końca życia i końca marzeń. To nadal moment, kiedy można jeszcze wszystko zmienić i zacząć zupełnie coś nowego.
Czy twoja decyzja o całkowitej zmianie życia wynika z tego, że masz dość pracy w TVP?
Powiedziałbym raczej, że mam dość polskiego rynku medialnego w ogóle. Obserwuję go od dawna, dorastałem wraz z nim - zacząłem pracować w mediach, mając 19 lat, ponad dwie dekady temu. I mogę dokładnie wskazać moment, w którym polski rynek medialny zaprzepaścił swoją szansę na rozwój w dobrym kierunku.
Co na tym zaważyło?
Rozpoczęcie romansu dziennikarek i dziennikarzy ze środowiskiem politycznym. To było mniej więcej 20 lat temu, kiedy powstała stacja TVN. Szukając dla siebie miejsca na rynku, postawiła właśnie na polityczki i polityków. To one i oni stali się głównymi bohaterami, byli na ekranie w zasadzie bez przerwy.
To jest bardzo niezdrowy układ, który uniemożliwia istnienie poważnego dziennikarstwa politycznego w amerykańskim sensie. Duszę się w tym. Zazdroszczę koleżankom i kolegom z CNN, że aby pracować nie muszą się przyjaźnić z ludźmi ze środowiska politycznego, że mogą pracować nad tematem przez miesiąc, nie bojąc się, kogo znajomego może urazić ich materiał.
Pod koniec swojej pracy poczułem się jak przy taśmie w fabryce. Miałem tego dość. Dziś mam ostatni dyżur w redakcji. Nie czuję żalu. Przede mną zupełnie nowa przygoda.
Jeśli chcecie wesprzeć Rafała Jasa, kliknijcie TUTAJ.