"Czarnobyl": czego nie zobaczymy w rosyjskiej wersji wydarzeń
"Czernobyl" od HBO do prawdziwy hit. Widzowie go uwielbiają, krytycy zachwalają. Ale są też tacy, którzy zarzucają serialowi naciąganie faktów. Teraz swoją wersję wydarzeń pokażą Rosjanie.
03.06.2019 | aktual.: 03.06.2019 15:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O tym, że Rosjanie przygotowują swój serial o katastrofie w Czarnobylu, dowiedzieliśmy się już w zeszłym roku. Ale produkcja HBO ich wyprzedziła. Nie oznacza to jednak, że plany rosyjskiej telewizji się zmieniły. Serial powstanie i pokaże tę samą historię z zupełnie innej perspektywy.
"Czarnobyl" HBO to serial, który widzowie pokochali. Najlepiej świadczy o tym jego ocena w serwisie IMDb – 9,7 pkt. na 10 uplasowało go na pierwszym miejscu listy najwyżej ocenianych seriali. Są jednak tacy, którzy uważają, że serial nagina fakty do swoich potrzeb. Choć twórcy nie udają, że jest inaczej (wszak to fabuła), jego odbiorcy oczekują prawdy.
Przyjrzyjmy się bliżej genezie powstania serialu "Czarnobyl". HBO postanowiło zrealizować ten projekt po przeczytaniu scenariusza pierwszego odcinka. A napisał go Craig Mazin, czyli autor scenariuszy filmów komediowych, m.in. "Kac Vegas". Mazin rozpoczął research do serialu w 2014 roku. Czytał wszystkie książki o Czarnobylu, jakie były dostępne, konsultował się z ekspertami od fizyki jądrowej, czytał dostępne rządowe raporty, oglądał filmy dokumentalne, słuchał nagrań, konsultował się z ekspertami wojskowymi. W efekcie powstał niebywale wciągający serial, który jednocześnie jest mocno realistyczny.
Ale niektórzy uważają, że to za mało. Pojawiają się głosy, że serial zyskałby na autentyczności, gdyby stworzyli go Rosjanie, Ukraińcy czy Białorusini. Nie tylko dlatego, że lepiej znają realia życia w Związku Radzieckim i łatwiej byłoby uniknąć im popadania w schematy w portretowaniu go. Serial, który pokazuje, jakie są konsekwencje podejmowania decyzji rządowych nie dla ludzi, ale ich kosztem, powinien powstać właśnie w Rosji czy na Ukrainie. Wówczas mógłby być szansą na przepracowanie narodowej traumy.
Tymczasem to, co mają zamiar zaprezentować nam Rosjanie, raczej tych oczekiwań nie zaspokoi. Zamiast uczciwego obrazu dostaniemy prawdopodobnie "jedyną słuszną prawdę". Serial powstaje na zlecenie telewizji NTV – niegdyś niezależnego medium, otwarcie krytykującego rosyjski rząd, które w 2001 roku zostało przejęte przez państwowy koncern Gazprom i od tamtej pory pokazuje wiadomości akceptowane przez Kreml.
Reżyserem serialu ma być Aleksiej Muradow, który zapewnia: - Dosyć dokładnie pokażemy, jak to było.
Ale jest jeden problem. Muradow ma już na swoim koncie seriale o Stalinie czy Żukowie, którym bliżej było do propagandowych agitek niż do realistycznych wizji.
Produkcja zapowiadana jest jako "pierwszy wieloodcinkowy film fabularny przedstawiający chronologię awarii i opowiadający o bohaterskiej codzienności likwidatorów jej następstw". Ale w rosyjskiej wersji za wybuchem stać ma CIA, a na ten trop wpadnie wywiad radziecki.
Po wybuchu elektrowni władze ZSRR zaprzeczały katastrofie, a później podawały skąpe informacje. O tym, że w ogóle doszło do awarii, świat dowiedział się dzięki Szwedom, którzy zaobserwowali chmurę radioaktywną nad Skandynawią. ZSRR nie mogło dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
Za powód wybuchu uważa się dziś błędy konstrukcyjne reaktora. Przyczyną wtórną zaś były błędy proceduralne. Tymczasem władze ZSRR postanowiły obarczyć całą winą operatorów reaktora. Zostali skazani na więzienie, stając się kozłami ofiarnymi. Tym ludziom sprawiedliwość oddaje serial HBO. To, co dostaniemy od Rosjan, raczej dalekie będzie od satysfakcjonującego rozliczenia się z przeszłością.