"Czarnobyl": rozmawiamy z reżyserem hitu HBO. "To serial o ludzkim poświęceniu"
"Czarnobyl" robi ogromne wrażenie autentycznością i sposobem przedstawienia dramatu setek tysięcy ludzi, którzy jako pierwsi doznali skutków katastrofy z 1986 r. Reżyser serialu opowiedział nam, co zrobiło na nim największe wrażenie i jak powstawały zdjęcia w prawdziwym reaktorze.
02.06.2019 | aktual.: 02.06.2019 22:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O czym dla ciebie jest ta historia?
Johan Renck, reżyser serialu "Czarnobyl": O ludzkim poświęceniu. Do sprzątania skutków katastrofy zaangażowano 700 tys. mieszkańców ZSRR. Takie coś było nie do pomyślenia w żadnym innym miejscu na świecie. W tamtych czasach po podobnym wydarzeniu na Zachodzie cała strefa zostałaby zamknięta i nikogo by do niej nie wpuszczano.
Poznałem likwidatorów z Ukrainy, którzy dostając cel, mieli poczucie, że to po prostu musi być zrobione. Kiedy ludzie zaczynają działać, nie zważając na swoje zdrowie i bezpieczeństwo, odkrywasz, że w posiadaniu celu jest coś głęboko ludzkiego.
Kiedy pierwszy raz czytałeś scenariusz, który fakt wydał ci się najbardziej przerażający?
Myślę, że niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że przez pewien czas Czarnobyl emitował promieniowanie równe dwóm bombom zrzuconym na Hiroszimę. Nawet w Wielkiej Brytanii i Szwecji próbowano trzymać to w tajemnicy, by uniknąć paniki.
Katastrofa w Czarnobylu to ogromny zbiór wątków, które trzeba było opracować. Jak sobie z tym radziłeś?
Mieliśmy 104 sceny mówione i muszę przyznać, że nigdy nie widziałem czegoś podobnego w filmie czy telewizji. Zdjęcia były kręcone przez ponad 100 dni – to były długie dni i noce w przerażających lokacjach, m.in. w prawdziwej elektrowni atomowej. Staraliśmy się odtworzyć prawdziwe zdarzenia. To było wstrząsające.
Jakie to uczucie kręcić taki serial w prawdziwym reaktorze?
Zdjęcia powstawały w Ignalinie, siostrzanej elektrowni Czarnobyla. Tam również znajduje się reaktor RBMK z taką samą wadą, która doprowadziła do katastrofy. Byłem tam wielokrotnie i za każdym razem miałem wrażenie, że jestem w grobowcu Cthulhu (mroczne bóstwo z mitologii H.P. Lovecrafta – dop. JZ). Wielkie struktury z betonu bez okien, które są tak zimne, ale w dziwny sposób wydają się wrażliwe z powodu tego, co w sobie kryją. Są tam siły, których nikt nie może ujarzmić.
W serialu widzimy kostiumy i sprzęt medyczny, które są niepokojąco prawdziwe. Czy było to dla ciebie istotne?
Chodziło o autentyczność. Niektóre charakteryzacje były przerażające i patrzenie na nie wymagało wysiłku. Nie mogliśmy przesadzić, by nie wydawało się to sensacyjne czy oparte na spekulacjach. W przypadku kostiumów trzeba było zrobić mnóstwo badań i poszukiwań. Ostatecznie chodziło o to, by ktoś, kto żył w tamtym miejscu i w tamtych czasach, powiedział: "Tak właśnie to wtedy wyglądało".
Czy uważasz, że "Czarnobyl" to serial historyczny, czy może mówi też coś o dzisiejszym świecie?
Zdecydowanie i to, i to. I właśnie dlatego spodobał mi się ten scenariusz. Tworzenie przez totalitarną władzę alternatywnych "faktów" i fake newsów do radzenia sobie z kryzysem – w tej idei czuć ducha czasów. Ale jest w tym też wieczne przesłanie o ludzkości, o naszym związku z planetą. O naszej wierze w to, że jesteśmy zdolni do ujarzmiania zjawisk, których nie jesteśmy w stanie ujarzmić.
Johan Renck – rocznik 1966, urodzony w Szwecji. Na początku lat 90. śpiewał i pisał teksty piosenek pod pseudonimem Stakka Bo. Później zajął się reżyserowaniem teledysków Madonny, Kylie Minogue, Beyonce i wielu innych. Przed "Czarnobylem" pracował przy takich serialach jak "Wikingowie", "The Walking Dead" czy "Breaking Bad".