Był gwiazdą "Ziarna". Dziś mówi, że przez program TVP porzucił wiarę i Kościół
Dobra zabawa, ciekawa przygoda i bycie w telewizji. To dla młodego chłopaka oznaczał angaż w programie katolickim "Ziarno". Dziś po latach Rafał Kołsut wspomina, dlaczego odszedł z programu TVP i z Kościoła.
07.09.2021 15:21
Katolicki program "Ziarno" wyemitowano po raz pierwszy w lutym 1990 r. I choć przez lata zmieniała się formuła, obsada oraz odpowiedzialna za realizację ekipa, to "Ziarno" już od ponad trzech dekad utrzymuje się na antenie. W podcaście "Podcastex" poświęconemu latom 90. jeden z członków dawnej dziecięcej obsady Rafał Kołsut wyjawił kilka sekretów z planu. Opowiedział m.in., jak wyglądała praca przed kamerami, a także zdradził, czy aby dostać angaż, należało być gorliwym katolikiem.
Rafał Kołsut, gość najnowszego odcinka "Podcastex", prowadzonego przez Bartka Przybyszewskiego i Mateusza Witkowskiego, w młodości był jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy "Ziarna".
Okazuje się, że zanim trafił przed kamery, rzadko oglądał program TVP. Znacznie bardziej interesowały go emitowane w tym czasie kreskówki. Kiedy jednak przed "Dobranocką" pojawiło się ogłoszenie o castingu, zaczął usilnie namawiać mamę, aby pojechała wraz z nim z rodzinnego Radomia na przesłuchanie do Warszawy.
7-letni Kołsut zachwycił ekipę, wykonując wymyśloną przez siebie piosenkę "Śmiać się nie warto i płakać nie warto. Jedno co warto: oglądać Ziarno" i szybko zaproponowano mu angaż. Nie posiadał się ze szczęścia (choć, jak przyznawał, wolałby jednak trafić do "Teleranka"), bo występ w telewizji jawił mu się jako wielka przygoda.
I to właśnie dobra zabawa - a nie żadna misja czy chęć ewangelizacji rówieśników - najbardziej go interesowała. Chociaż wychował się w wierzącej rodzinie, twierdził, że był to "powierzchowny katolicyzm" i nie czuł się silnie związany z religią.
Przed kamerami początkowo występował u boku siostry Marioli, potem wraz z księdzem Ołdakowskim, aż wreszcie wymyślono dla niego specjalny segment – wcielał się w niesfornego Dyzia i odgrywał zabawne scenki z Doktorkiem, czyli Józefem Miką, profesjonalnym aktorem teatralnym. Dzięki temu Kołsut stał się postacią charakterystyczną i choć obsadę często wymieniano, on nie musiał się martwić o utratę posady.
Nagrania trwały dzień lub cały weekend. Kręcono wówczas zwykle odcinki na następny miesiąc, ale Kołsut wspomina, że momentami była to nie tylko zabawa, a również naprawdę wyczerpująca praca. Na planie spędzało się zwykle czas od godziny ósmej rano do jedenastej wieczorem. W garderobie ustawiono nawet łóżko, żeby młodsze dzieci mogły się przespać między kolejnymi ujęciami.
Jednym z ulubionych zajęć Kołsuta było czytanie listów do redakcji. I choć większość z nich okazywała się dość nudna, to pojawiały się wśród nich prawdziwe perełki. Jednym z jego ulubionych jest licząca 12 stron petycja pewnej kobiety, która sugerowała, że program powinien składać się wyłącznie z modlitwy, a postać Dyzia musi zostać usunięta, ponieważ zupełnie nie pasuje do katolickiego programu.
Tu zresztą Kołsut przyznaje jej rację, bo jego bohater nie był wcale wzorem do naśladowania i sam nazywa go "ziarnowym tricksterem".
Co ciekawe, praca na planie "Ziarna" stała się dla Kołsuta początkiem odchodzenia od katolicyzmu i Kościoła. Bo chociaż spotkał wielu księży mających niesamowite podejście do dzieci (m.in. ks. Drozdowicz uwielbiający tańczyć i śpiewać czy ks. Długosz bezinteresownie pomagający potrzebującym), to równocześnie poznał wielu duchownych, którzy swoim zachowaniem doprowadzili do tego, że dziś jest antyklerykałem.
Dziś ze zgrozą patrzy na poczynania biskupa Długosza, którego w dzieciństwie tak podziwiał, i nie kryje, że czuje się zdradzony jego zachowaniem.
Powoli, jako nastolatek, przestawał wierzyć w Kościół jako instytucję i coraz bardziej oddalał się od wiary. Traumatyczny okazał się też dla niego tak długo wyczekiwany wyjazd do Watykanu i spotkanie z papieżem Janem Pawłem II. "Zderzenie legendy z człowiekiem", jak mówił w "Podcastex". Papież był wtedy w bardzo ciężkim stanie i prawie nie było z nim kontaktu.
Kołsut przyznaje, że woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Nie czuł się popularny, a ludzie na ulicy raczej go nie rozpoznawali. Koledzy z gimnazjum trochę z niego kpili, ale kiedy załatwił swojej klasie występ przed kamerą, żartownisie od razu dali mu spokój.
Z czasem zaczął traktować "Ziarno" nie jako przygodę (występy przed kamerami mocno mu spowszedniały), lecz stałe źródło dochodu. Wcześniej nie dostawał wynagrodzenia, pracował za zwrot kosztów dojazdów i noclegu, jednak kiedy podrósł, wreszcie mógł liczyć na honorarium. Zaczął odkładać pieniądze na życie, a swoje granie traktował tylko jako pracę.
Jednak wreszcie, jak wyznał, "ta nachalna indoktrynacja" zaczęła go mocno uwierać i postanowił pożegnać się z ekipą. Nie chciał być już więcej kojarzony z programem, który propaguje Kościół. Obecnie jest krytykiem i członkiem rady programowej Fundacji "Muzeum Komiksu".