"Z powodu takich ludzi istnieje kara śmierci". Upiorna historia Teda Bundy'ego już na Netfliksie
- Byłby z pana świetny prawnik. Wziąłbym pana pod swoje skrzydła - powiedział sędzia. Przed nim stał najsłynniejszy seryjny morderca w historii USA.
27.01.2019 | aktual.: 27.01.2019 19:01
24 stycznia 1989 r. Pod więzieniem stanowym Raiford na Florydzie kilkutysięczny tłum. Trwa karnawał. Zewsząd słychać śpiewy, na niebie wybuchają fajerwerki. Za chwilę umrze najbardziej znienawidzony człowiek Ameryki.
Netflix daje kolejny powód, aby otworzyć portfel i zainwestować w abonament. W imponującym portfolio platformy właśnie pojawiło się kolejne złoto – czteroczęściowy, świetnie zrealizowany dokument "Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy'ego".
Potwór w ludzkiej skórze
Reżyser Joe Berlinger zabiera widzów do Ameryki lat 70. To bardzo niespokojne czasy.
W całym kraju wzbiera fala przemocy, na uniwersytetach trwają zamieszki. Za chwilę wybuchnie afera Watergate, a armia wycofa się z Wietnamu. Z kinowych ekranów nie straszą już gumowe potwory Rogera Cormana, a zwyrodniali mordercy o twarzach zwykłych ludzi - ojców, przyjaciół czy sąsiadów.
W tym gorącym okresie swój proceder rozpoczyna Theodore Robert Bundy. "Potwór w ludzkiej skórze", jak nazwie go jeden ze śledczych.
Schludny fan Nixona
Bardzo długo nie budził niczyich podejrzeń.
- Był miłym facetem. Gościem, którego widziałbyś jako męża swojej siostry - mówi znajomy z młodości.
Istotnie. Przystojny, elokwentny, piekielnie inteligentny. Schludny fan Nixona, nie znoszący pacyfistów i "czerwonych". Z ambicjami: chciał być politykiem albo adwokatem. Studiował psychologię i prawo, przez krótki czas pracował w stanowym biurze Republikanów.
Nie narzekał też na brak powodzenia u kobiet, które potem padną jego ofiarą. Trzy dni przed egzekucją przyzna się, że w latach 1973-78 zamordował 30 dziewcząt w sześciu stanach.
Większości ciał nigdy nie odnaleziono. Jednak szacuje się, że ofiar było prawdopodobnie nawet trzy razy więcej. Według jednej z teorii pierwszego morderstwa mógł dokonać jeszcze przed 15. rokiem życia.
Działał przeważnie według stałego schematu: ofiary porywał w miejscach publicznych - np. w parku podczas festynu z udziałem kilku tysięcy osób. Był niezwykle pewny siebie.
Podając się za policjanta lub osobę potrzebującą pomocy zwabiał je do auta, ogłuszał łomem i wywoził w ustronne miejsce. Tylko na jednym ciele biegli nie znaleźli śladów duszenia. Kilkunastu ofiarom odciął głowy. Tuż przed śmiercią przyznał się też do nekrofilii i kolekcjonowania "pamiątek" z miejsc zbrodni.
Jego ofiarami zawsze padały białe kobiety z klasy średniej w wielu 15-25 lat. Przeważająca większość z nich miała długie brązowe włosy.
Na ciałach ostatnich ofiar zabezpieczono ślady jego ugryzień, które obok zeznań świadka stały się koronnymi dowodami w sprawie.
ZOBACZ ZWIASTUN: Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy'ego
Dwie ucieczki
Po raz pierwszy Ted Budny stanął przed sądem stanu Utah w 1976 r. i został skazany na 15 lat więzienia za porwanie.
22 października 1976 r. w Kolorado oskarżono go o morderstwo. Przed sądem rozegrała się farsa. Zwolnił obrońców, postanowił reprezentować sam siebie i zażądał dostępu do biblioteki sądowej. Z której uciekł, wyskakując z pierwszego piętra.
Został przypadkowo złapany po sześciu dobach, kiedy prowadził bez włączonych świateł. Za kratami spędził 28 miesięcy. Uciekł ponownie, tym razem przez otwór w suficie celi.
Schwytano go 15 lutego 1978 r. na Florydzie. Na wolności zdążył zamordować jeszcze trzy dziewczyny. Ostatnią i jednocześnie najmłodszą jego ofiarą była 12-letnia Kimberly Leach.
200 listów miłosnych dziennie
Bundy został skazany na podwójną karę śmierci za trzy ostatnie morderstwa. Mimo że przyznano mu pięciu adwokatów, znów wystąpił jako własny obrońca.
Przesłuchiwał świadków, był arogancki i bardzo pewny siebie. Wciąż dowcipny, twierdził, że po wygranym procesie wróci na studia. Chciał, żeby ktoś nakręcił o nim film, był zachwycony popularnością.
- Był egocentrykiem, narcyzem i psychopatą, więc oglądał wszystkie wydania wiadomości - mówi dziennikarz śledzący proces.
Na drugiej rozprawie stanął na środku sali i rozłożył ręce upodabniając się do Jezusa. Zachowanie Bundy'ego budziło coraz większą wściekłość opinii publicznej i władz.
- Z powodu takich ludzi istnieje kara śmierci - mówił w telewizji gubernator Florydy Bob Martinez.
9 lutego 1980 r. podczas procesu ws. śmierci Kimberly Leach Bundy poślubił Carole Ann Boone, swoją byłą współpracownicę. W 1982 r. para doczekała się córki. Została poczęta podczas widzeń.
Ted Bundy spędził w celi śmieci 10 lat. Codziennie otrzymywał 200 listów od zakochanych do szaleństwa kobiet.
Trzy razy składał apelację oraz przyznał się do niektórych przypisywanych mu morderstw, licząc na opóźnienie wykonania wyroku lub zamienienie kary na dożywocie.
Z tego samego powodu poszedł na współpracę z agentem FBI Billem Hagmaierem. Niczym Hannibal Lecter pomagał stworzyć profile seryjnych morderców i zrozumieć ich motywy.
Hej Ted, złóż apelację w piekle!
Wyrok wykonano 24 stycznia 1989 r. Ostatnim posiłkiem Teda Bundy'ego był stek z jajkami. Przed śmiercią powiedział: "Przepraszam, że sprawiłem tyle kłopotów". Katem, który pociągnął za dźwignię, była kobieta.
Pod więzieniem dla najgroźniejszych przestępców w miasteczku Raiford na północy Florydy zgromadziło się kilka tysięcy ludzi. Sprzedawano koszulki z napisem "Płoń Bundy, płoń", puszczano fajerwerki, alkohol lał się strumieniami, śpiewano piosenki. Powiewały transparenty "Hej Ted, złóż apelację w piekle!".
Było to pierwsze tego typu wydarzenie transmitowane przez telewizję. Tuż przed śmiercią, w ostatnim wywiadzie udzielonym religijnej stacji za swoje morderstwa obwinił pornografię.
"Jestem zwyczajną osobą"
Jedną z osób, która odwiedzała Bundy'go w celi śmierci, był reporter Stephen Michaud. Przez pół roku nagrał z nim 100 rozmów, które stały się kanwą książki.
Bundy przystał na propozycję dziennikarza - opowiadał o zbrodniach i ich sprawcy z pozycji "eksperta".
- "Osobnik" najpierw uzależnienia się od pornografii. Potem pojawia się zainteresowanie mariażem seksu i przemocy. Czuje lęk, wyobcowanie, poczucie zdrady i krzywdy. Cierpi na niską samoocenę i brak pewności siebie. W końcu ISTOTA przejmuje nad nim kontrolę. "Osobnik" słyszy jej głos i robi, co mu każe - mówi beznamiętnym głosem Bundy.
- Kiedy zaczynał opowiadać, jego błękitne oczy stawały się czarne jak smoła - wspomina w dokumencie Stephen Michaud.
W 1987 r. Bundy'ego poddano badaniu psychiatrycznemu, które wykluczyło schizofrenię. Dr Dorothy Otnow Lewis zdiagnozowała u niego zaburzenia afektywne dwubiegunowe oraz zaburzenia depresyjne.
- Nie jestem zwierzęciem ani szaleńcem. Nie mam rozdwojenia osobowości. Jestem zwyczajną osobą - zwierzał się Stephenowi Michaudowi.
- Zabrakło mu bezpiecznika - mówi jego przyjaciel z dzieciństwa.