Wyszedł na wolność, choć został skazany za morderstwo. Netflix opowiada o kontrowersyjnej historii pisarza

Sensacyjny proces, zagadkowa śmierć i jeden reżyser, który towarzyszył oskarżonemu Michaelowi Petersowi przez ostatnie 16 lat. Wszystko po to, by dowiedzieć się, czy rzeczywiście zabił żonę.

Wyszedł na wolność, choć został skazany za morderstwo. Netflix opowiada o kontrowersyjnej historii pisarza
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Magdalena Drozdek

13.06.2018 | aktual.: 17.07.2018 15:18

Seria dokumentalna "Schody" zapowiadana jest jako nowa obsesja widzów. Ale wydaje się, że to nie widzowie mają obsesję, a Netflix. To kolejna produkcja, która skupia się wokół tajemniczego morderstwa, kontrowersyjnego procesu sądowego i wyroku. A zaczęło się w grudniu 2001 roku, gdy w tragicznych okolicznościach zginęła Kathleen Peterson. Z miejsca oskarżono jej męża – pisarza, autora felietonów do kilku amerykańskich gazet. Przez następne tygodnie wychodziły nowe szczegóły sprawy. Reżyser "Schodów" przez 16 lat obserwował to, co działo się na sali sądowej i w życiu Michaela. To historia, która rzeczywiście fascynuje.

"Moja żona miała wypadek"

To pierwsze słowa, które usłyszał dyspozytor odbierający połączenia z 911. Było wcześnie rano, grudniowy dzień. – Jaki to wypadek? – odpowiedział dzwoniącemu mężczyźnie. – Spadła ze schodów – powiedział od razu Michael. Mówił, że kobieta leży w kałuży krwi, jest nieprzytomna, ale oddycha. Zanim pogotowie zdążyło dojechać do ich domu w zamożnej dzielnicy Durham, Kathleen zmarła.

Detektyw Duane Deaver, który pierwszy przyjechał na miejsce zdarzenia, stwierdził, że urazy odniesione przez 58-latkę nie mogą być jedynie skutkiem upadku. Michael powtarzał, że to był wypadek, że między nimi nie doszło do żadnej sprzeczki. Tyle że przeciwko niemu świadczyło wszystko: kałuża krwi u dołu schodów, jego pobrudzone krwią spodnie, ślady na głowie Kathleen, które wskazywały, że wcześniej została najpewniej pobita. Michael był pierwszym i jedynym podejrzanym. Tego dnia nikogo innego nie było w ich domu.

Wydawałoby się więc, że to będzie nieskomplikowana historia jakich wiele. Sąsiedzi pary utrzymywali, że byli dobrym małżeństwem. On – pisarz, ona – wpływowa bizneswomen, którą wszyscy w okolicy znali. Sytuacja jakich wiele, niestety.

Obraz
© Materiały prasowe

20 grudnia Michael został oskarżony o zamordowanie żony. Prokurator utrzymywał, że rany na ciele Kathleen powstały jeszcze przed tym, jak spadła ze schodów. Dodatkowo w trakcie rozprawy okazało się, że mężczyzna był biseksualny. Świadkowie twierdzili, że jego żona nie wiedziała o tym. Utrzymywano, że prawdopodobnie dowiedziała się tego samego dnia, w którym zmarła; że wściekła się, gdy dotarła do wiadomości, jakie wysyłał mężczyznom jej partner. Michael miał ją pobić, gdy zobaczył, że przegląda jego prywatną korespondencję. W sądzie opowiadał, że żył z Kathleen w otwartym związku. Potem w rozmowie z reżyserem filmu dokumentalnego przyzna, że czuł się winny, bo nie powiedział nigdy rodzinie prawdy o swojej seksualności. „Udawałem, że jeśli nie ma tematu, to wszystko jest dobrze” – powie.

Do oskarżeń dołożono też jeszcze inny motyw – Peterson po śmierci żony mógł otrzymać pokaźną sumę z ubezpieczenia. Jeśli tego było mało, to pojawiły się kolejne, świadczące przeciwko Michaelowi teorie. Kilka lat wcześniej razem z pierwszą żoną – Patricią – poznał małżeństwo z Niemiec, George’a i Elizaberth Ratliff. Kiedy George zmarł, Petersonowie utrzymywali kontakt z przyjaciółką, praktycznie wychowywali jej dzieci. W 1985 roku Elizabeth zmarła w tajemniczych okolicznościach – również spadła ze schodów. Michael miał być ostatnią osobą, która widziała ją żywą.

Tej teorii nie udało się jednak potwierdzić w sądzie. Nie było dowodów, nie było świadków, jedynie przypuszczenia. Sprawa jednak rozbudziła wyobraźnie ławników. W 2003 roku, po trzech miesiącach rozpraw, został ostatecznie oskarżony o morderstwo pierwszego stopnia i skazany na dożywocie. Oskarżenie twierdziło, że kobieta została pobita przy pomocy pogrzebacza, którego de facto nigdy nie odnaleziono.
Michael nie miał możliwości starania się o złagodzenie kary. Ale to był dopiero początek prawniczej sagi.

Przez ostatnie kilka lat sprawa Petersona inspirowała filmowców jak mało inny temat. Powstało kilka filmów dokumentalnych, BBC nagrało swój reportaż, stacja NBC stworzyła nawet komedię o tej historii. Intryga nie dawała spokoju także Jean-Xavierowi de Lestrade'owi, francuskiemu filmowcowi, zdobywcy Oscara za dokument "Zabójstwo w niedzielny poranek".

Reżyserowi i jego ekipie udało się uzyskać dostęp do szczegółów śledztwa, a także porozmawiać z krewnymi Petersonów, śledczymi i prawnikami. Coraz bardziej poświęcając się filmowemu dochodzeniu, zaczęli odkrywać prawdę równie zaskakującą, co i szokującą.

Obraz
© Materiały prasowe

Teoria sowy

- Wyszeptałem jej imię ponad tysiąc razy i wciąż nie mogę przestać płakać – mówił w pierwszym filmie Lestrade’a oskarżony pisarz.

Reżyser, który z zawodu jest też prawnikiem, ustalił, że procesowi towarzyszyły same skandale. Otwarcie mówi, że oskarżyciele byli homofobami, którzy nawet nie ukrywali swoich poglądów co do biseksualności Petersona. Prokurator Freda Black stwierdziła podczas jednej z rozpraw, że skoro Michael uprawiał w przeszłości seks z mężczyznami, był zdeprawowanym, skłonnym do okrucieństwa kryminalistą. – No i jest jeszcze Brad… tacy ludzie… czy naprawdę wierzycie, że Kathleen Peterson nie wiedziała o nim – powiedziała podczas rozprawy, nawiązując do mężczyzny, z którym Michael umawiał się za pieniądze. – Ma to dla was sens? Nie chcę nikogo obrazić, ale on sam powiedział, że będą uprawiać seks analny. Plugastwo. Czyste plugastwo – komentowała dalej.

Największy skandal wyszedł na jaw dopiero później – w 2011 roku, gdy prawnikom Petersona udało się skłonić sąd do ponownego rozpatrzenia sprawy. Okazało się, że technik, który odpowiedzialny był za analizę krwi z miejsca zdarzenia, notorycznie kłamał przed sądem. Wyszło też na jaw, że mężczyzna składał fałszywe zeznania w dwóch innych sprawach, które skończyły się tak, że niewinne osoby zostały oskarżone o morderstwo.

Sprawa wróciła na wokandę na kolejne miesiące. Prawnik T. Lawrence Pollard przedstawił trzy oświadczenia ekspertów, które udowadniały tezę, że Kathleen została zaatakowała przez... sowę – stąd na jej ciele widoczne były ślady zadrapań. "Owl theory" brzmiała nieprawdopodobnie dla wielu Amerykanów, ale uczeni nie byli tak sceptycznie nastawieni. Ptak, zdaniem ekspertów, zaatakował 58-latkę, gdy szła po schodach, straciła równowagę i spadła. Pollar pokazał nawet lotkę ze skrzydła sowy, którą znaleziono na miejscu zbrodni. Policjanci nawet nie zwrócili uwagi na te ślady, bo wydawały im się niezwiązane ze sprawą.

Obraz
© Materiały prasowe

Robert C. Fleischera, kierownik zespołu ds. badań genetycznych w Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie, pisał, że jest skłonny przeprowadzić test DNA na odnalezionych piórach, aby ustalić, do jakiego ptaka należały. Inny uczony, dr Alan van Norman, potwierdzał, że dwie rany na głowie Kathleen Peterson mogły powstać w wyniku zadrapania szponami. - Urazy na głowie nie wydają się pochodzić od uderzenia tępym narzędziem, raczej powstały w wyniku ataku dużego, drapieżnego ptaka – stwierdził Norman, były chirurg armii amerykańskiej, a obecnie neurochirurg w Północnej Dakocie. Dr Patrick T. Redig, profesor weterynarii Uniwersytetu w Minnesocie, także zgadzał się z "teorią sowy". Napisał w oświadczeniu, że "hipoteza ataku na twarz i tył głowy, prowadzącego do ran uwidocznionych na zdjęciu wykonanym w czasie autopsji, jest zgodna z zachowaniami dużych sów".

Sąd miał już tyle wątpliwości, czy Peterson rzeczywiście jest winny morderstwa, że postanowił zmienić wyrok. Zastosował zasadę "Alford plea" (doktryna Alforda). Michael mógł utrzymywać, że jest niewinny i wyjść na wolność, ale w świetle prawa był dalej oskarżony o zbrodnię. Gdy w styczniu 2017 roku wyszedł z więzienia, w jego kartotece zapisano: "skazany za zabójstwo".

Smutna prawda o sądach?

Lestrade był przy Petersonie 16 lat. Nakręcił kilka odcinków serii dokumentalnej podczas pierwszego procesu, potem podczas drugiego i teraz kolejne, by pokazać, jak pisarz ułożył sobie życie. Wszystko zebrał w serię "Schody", którą pokazuje Netflix.

- Może zabił Kathleen, może nie. Nie wiem. Nie to było dla mnie najważniejsze. Nie chcę przesądzać, czy jest winny, czy został niesłusznie skazany. Jedno wiem na pewno: proces był niesprawiedliwy – mówi reżyser w rozmowie z dziennikarzami. – Nie powinien zostać uznany za mordercę w pierwszym procesie, oskarżyciele nie postępowali zgodnie z zasadami. Główny świadek prokuratury kłamał, badania laboratoryjne były źle przeprowadzone. Moim celem było to, by pokazać, jak toczył się ten proces – dodał.

- Ciekawie było obserwować, jak nikomu nie zależało na rzetelnym procesie, a jedynie na szybkim wyroku. To niesamowite, bo to, co się wydarzyło, nie ma nic wspólnego z walką o prawdę. Ten proces powinien być ogromną lekcją dla Amerykanów, że po tylu latach funkcjonowania systemu prawnego w kraju, on kuleje – przyznał reżyser w rozmowie z "Indie Wire".

Lestrade przyznaje, że tak naprawdę do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego grudniowego poranka. Ale podkreśla, że musiał pokazać swoją serię dokumentalną, żeby zwrócić uwagę na to, jak chory jest system sądownictwa w Ameryce. – Nawet jeśli masz tysiące dolarów, by się bronić i sprytnego prawnika, musisz mieć szczęście, żeby wyjść z takiego procesu. Michaelowi zabrało to 16 lat życia – mówi reżyser.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)