"Wielkie kłamstewka": Nikt nie spodziewał się tak zniewalającego sukcesu
10.06.2019 14:10, aktual.: 10.06.2019 19:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Po ponad dwuletniej przerwie "Wielkie kłamstewka" wracają na mały ekran. Międzynarodowa sensacja stacji HBO, która w 2017 roku z impetem wprowadziła nową (kobiecą) jakość do telewizyjnych produkcji, tym razem nie tylko przekroczy kolejne niepisane granice współczesnej walki płci, ale także poszerzy grono swojej oscarowej ekipy.
Do drugiego sezonu serialu dołączyła trzykrotna zdobywczyni nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej - Meryl Streep, aktorka-ikona, którą jedynie w bardzo wyjątkowych (wręcz nadzwyczajnych przypadkach) można uświadczyć w telewizyjnej produkcji. Streep swoim udziałem w "Wielkich kłamstewkach" nie tylko podkreśla gigantyczny fenomen serialu oraz jego znaczenie we współczesnej kulturze, ale także zwiastuje jeszcze bardziej niezapomniane doznania artystyczne w nadchodzących odcinkach.
Pomiędzy zacnymi kobietami z pierwszego planu "Wielkich kłamstewek", takimi jak wspomniana Meryl Streep oraz Nicole Kidman, Laura Dern czy Reese Witherspoon - bryluje 27-letnia Shailene Woodley. Gwiazda, którą polscy widzowie znają z filmów: "Niezgodna", czy "Gwiazd naszych wina", być może jest najmłodszą aktorką z oscarowego grona swoich ekranowych partnerek, niemniej jej bohaterka to niezaprzeczalnie główna oś i siła napędowa tytułowych "Kłamstewek".
O sile kobiet, znaczeniu różnicy wiekowej w przyjaźni, braku scenariusza w pracy nad drugim sezonem oraz o tym, co tak naprawdę 69-letnia Streep robi na planie kontynuacji produkcji HBO - opowiada Shailene Woodley, czyli serialowa Jane Chapman.
Katarzyna Kasperska, Wirtualna Polska: Po oszałamiającym sukcesie pierwszego sezonu, jak wysokie są dziś twoje oczekiwania względem drugiej serii? Czy warto było czekać dwa lata na wasz powrót?
Shailene Woodley: Szczerze przyznam, że nie widziałam przedpremierowo jeszcze ani jednego odcinka. Trudno jest mi cokolwiek zakładać czy też obiecywać, ponieważ wielokrotnie w trakcie pracy na planie zmienialiśmy kierunek lub też układ narracyjny scenariusza. Podobnie jak widzowie, żyję w niewiedzy (śmiech). Ale jestem bardzo ciekawa i podekscytowana.
Pierwszy sezon w całości oparty jest na powieści Liane Moriarty o tym samym tytule. Dlatego też nikt wcześniej nawet nie brał pod uwagę możliwości kontynuacji. Wasz najnowszy sezon został zbudowany od zera, bez oryginału w postaci książki…
Chcesz powiedzieć, że podjęliśmy się dużego ryzyka? Tak. Zgadzam się. Pomimo sztabu znakomitych scenarzystów, było to dla nas wszystkich bardzo trudne. Nie było już książki, którą moglibyśmy zaadoptować na potrzeby nowych odcinków. Mieliśmy nową reżyserkę, z którą żadna z nas wcześniej nie współpracowała. Pierwszy sezon w całości zrealizował genialny Jean-Marc Vallée, który zasłynął filmem "Witaj w klubie" z Matthew McConaughey czy "Dziką drogą" z naszą Reese [Witherspoon - przyp. K.K.]. Teraz reżyserską pałeczkę przejęła Brytyjka, Andrea Arnold.
Arnold zyskała szerokie uznanie w USA dzięki obrazowi "American Honey” z 2016 roku…
Osobiście jeszcze doskonale pamiętam jej film "Fish Tank” sprzed kilku dobrych lat. Oczywiście cieszyliśmy się z tej nowej, ekscytującej współpracy, ale nikt nie miał gwarancji, że powtórzymy sukces pierwszego sezonu. Szczerze - chyba tym razem ryzykujemy więcej, tworząc kontynuację, niż to miało miejsce w na planie pierwszego sezonu, kiedy to trzymaliśmy w ręku książkę Morarity i dobrze wiedzieliśmy, w którym kierunku zmierzamy z naszą historią.
Tym razem, ku mojemu zdziwieniu, pojawiło się wiele nowych elementów scenicznych. Obecnie nasz serial przypomina bardziej ekranową sztukę teatralną niż cokolwiek innego. Ale jak już wspomniałam, nie wiem, jak to będzie ostatecznie wyglądać. Mam nadzieję, nie zapeszając i pukając w niemalowane, że to wszystko ułoży się w doskonałą całość, którą już wkrótce wszyscy będziemy mogli ocenić.
Czy spodziewałaś się, że wasz serial osiągnie tak oszałamiający sukces i będzie szeroko komentowany w wielu kręgach? Że otworzy pewnego rodzaju społeczną dyskusję? Czy byłaś zaskoczona reakcją, jaką "Wielkie kłamstewka" wywołały na świecie?
Byłam bardzo zdziwiona. Oczywiście mieliśmy nadzieję, że serial przypadnie widzom i HBO do gustu, ale nie, że wywoła międzynarodową polityczno-społeczną debatę. Mieliśmy oscarowe gwiazdy zaangażowane w produkcję i liczyliśmy na sympatię widzów. Wiedziałyśmy, my, aktorki, że jesteśmy w stanie zdobyć pewne skonkretyzowane grono odbiorców, ale chyba żadna z nas nie spodziewała się tak zwalającego z nóg sukcesu. Byłam zachwycona faktem, że nasz serial wywołał sensację już po pierwszych odcinkach.
W którym momencie zdałaś sobie sprawę z fenomenu, który stworzyłyście?
Byłam poza granicami kraju, kiedy odbyła się telewizyjna premiera serialu. Wróciłam do Stanów w momencie, kiedy już kilka pierwszych odcinków zostało wyemitowanych. Prosto z lotniska musiałam pojechać do salonu fryzjerskiego i w trakcie mojej wizyty zaczęłam podsłuchiwać rozmowy odnośnie bohaterek serialu. Nie było to wywołane moją obecnością w salonie. Nikt z klientów nawet się nie zorientował, że jestem na fotelu fryzjerskim. Kobiety i personel przekrzykiwali się w swoich dywagacjach i refleksjach odnośnie "Wielkich kłamstewek". To już była sensacja - po kilku pierwszych epizodach. "Jeżeli nasz serial jest na językach klientek u fryzjera, to faktycznie stajemy się częścią popkultury” - pomyślałam (śmiech).
W drugim sezonie do waszej ekipy dołączyła Meryl Streep. Jakie to było dla was doświadczenie, mieć aktorkę tego kalibru na planie?
No kurcze, to było niesamowite. Musisz wiedzieć, że plotki odnośnie Meryl Streep nie są przekłamane (śmiech). Jest dokładnie taka, jaką ją sobie wyobrażasz w kontakcie personalnym. Nie bez powodu jest uwielbiana przez wszystkich, celebrowana i sławna na całym świecie. To genialna aktorka! Nie! To genialna artystka, która poświęciła swoje życie kultywując innowacyjne sposoby na wyrażanie tego kim jest oraz co chce sobą reprezentować. I nie tylko obserwacja oraz przebywanie w trakcie procesu jej tworzenia było dla nas zawodowo szalenie inspirujące.
Zdobyłyśmy się również na refleksję nas samych. Tego, w jaki sposób same wychodzimy światu na przeciw i co sobą reprezentujemy. Jej obecność podnosi poprzeczkę wyżej nie tylko w kwestiach profesjonalizmu, ale również naszego człowieczeństwa. Oczywiście, każda z nas pragnęła być co najmniej godna partnerowaniu jej w scenie, ale dzięki niej przyjrzałyśmy się również bliżej naszym charakterom i wartościom, w które prywatnie wierzymy. W jaki sposób zmagamy się z naszym zawodem, jak się zachowujemy na planie, jakie jesteśmy we współpracy oraz jakie jesteśmy w stosunku do naszych najbliższych? Czy przyodziewamy maski w kontakcie ze współpracownikami? Czy potrafimy traktować ludzi w równy sposób i oddać im wystarczający szacunek?
Wygląda na to, że obecność Meryl Streep w sposób fundamentalny zmieniła nie tylko dalsze losy serialu, ale również osoby zaangażowane w produkcję…
Śmiej się, ile chcesz, ale to prawda. Doświadczenie współpracy z nią przewartościowało moje plany na przyszłość. Tego, co chciałabym osiągnąć i jaką najlepszą wersją samej siebie pragnę się stać. Oczywiście, że wszystkie byłyśmy bardzo przejęte, że Meryl Streep dołączy do nas na plan. Nieważne, że Reese i Nicole [Witherspoon i Kidman - przyp. K.K.] również mogą poszczycić się Oscarem w swoim dorobku. Byłyśmy bardzo onieśmielone i jak każdy w takiej sytuacji, miałyśmy pewnego rodzaju oczekiwania lub też wyobrażenie tego, jaką może być osobą w bezpośrednim kontakcie. Co tu dużo mówić - postawiłyśmy ją na piedestał naszych wyobrażeń.
A ona skromnie pojawiła się na planie i do jakiegokolwiek pokoju by nie weszła, automatycznie tonowała napięcie, tworząc przestrzeń o wysokiej jakości współpracy. Nieważne czy jesteś dziennikarką, Nicole Kidman, czy też kierowcą na planie filmowym - każdego traktuje z taką samą wartością, uznaniem, docenieniem i uczuciem przynależności. Do każdego podchodzi z równym zaangażowaniem. Bardzo szanuję tego typu postawę, lub też jak ja to nazywam: zawodową prezencję. W końcu pod koniec dnia wszystko sprowadza się jedynie do dobrze wykonanej pracy i satysfakcji z własnego współudziału.
Co możesz powiedzieć więcej o współpracy z nową reżyserką - Andrea Arnold?
Andrea jest niesamowita, ale niestety miała ciężkie zadanie do wykonania. Musiała zmierzyć się ze wszystkim sama. Może zabrzmi to szokująco, ale przez cały okres pracy na planie drugiego sezonu "Wielkich kłamstewek" nie mieliśmy konkretnego pełnego scenariusza, którego moglibyśmy się trzymać od początku do końca. Powiem więcej - w połowie realizacji cała nasza historia zmieniła kierunek. Dużo było do nawigacji i do opanowania przez nową reżyserkę, która podjęła się pracy już po ugruntowanym sukcesie pierwszego sezonu. Zniosła wszystko, całą tę żonglerkę, z wielką gracją.
Bardzo zależało nam, żeby z nią współpracować ze względów artystycznych. Jej estetyka jest tak odrębna od tego, czego doświadczyłam wcześniej w swojej karierze. Andrea jest wyjątkowo autentyczna i naturalna w wychwytywaniu momentów. Kręci sceny w sposób bardzo organiczny, wręcz dokumentalnie. Nigdy tak do końca nie wiesz, gdzie znajduje się główna kamera i co wychwyci z twojej pracy. Nic nie jest wyuczone na pamięć. Każdy ruch jest naturalny. To było wręcz jak sztuka teatralna. W najnowszym sezonie jako aktorka dałam z siebie wszystko, ale nie mam pojęcia jak to zostało uchwycone i jak może to wyglądać w efekcie na ekranie. Andrea Arnold skupia się na autentyczności chwili i tak też pragnie nas, aktorów uchwycić w scenie. Niezwykle stresujące przeżycie (śmiech).
Różnica w estetyce pomiędzy waszym pierwszym reżyserem - Vallée, a Arnold jest znacząca, patrząc na ich wcześniejsze produkcje. Czy było to ryzykowne zaangażować do pracy tak świeże spojrzenie, jeżeli celem była kontynuacja już ukonstytuowanej struktury narracyjnej?
Akurat podczas pracy nad naszym serialem muszę powiedzieć, że ich podejście do pracy było bardzo zbliżone. Obydwoje starali się wychwytywać chwile pomiędzy nami spontanicznie. Jean-Marc i Andrea są o wiele bardziej zainteresowani energią, który wynika z interakcji w danym momencie niż tekstem na kartkach scenariusza.
Powiedziałaś, że mieliście jako taki scenariusz, ale w połowie realizacji wasza historia zawędrowała w zupełnie nowe rejony. Czy nie było to stresujące, ta niewiedza odnośnie tego, w którym tak dokładnie kierunku zmierzacie?
Nie było to łatwe (śmiech). Ale nie była to też kompletna improwizacja. Scenarzyści zawsze mieli jasność tego, co drugi sezon ma mieć do zaoferowania i jaka jest nasza ogólna idea. Reżyserka też wiedziała i była pewna siebie oraz tego, gdzie zmierzamy. Być może było to trudne dla nas, aktorów, żeby połączyć te wszystkie nowe informacje, struktury i sposoby narracji, które wzięliśmy na warsztat, ale jednocześnie byliśmy pewni, że mamy doskonałych liderów i oni wiedzą, co robią.
Przerwa pomiędzy pierwszym a drugim sezonem trwała ponad półtora roku. Czy w tym czasie twojej absencji zachowałaś przy sobie kawałek swojej bohaterki? Strzegłaś i pielęgnowałaś jej historię w sobie?
Niezupełnie, ponieważ sposób w jaki podchodzę do aktorstwa jest bardzo osobisty. W każdej mojej bohaterce to zawsze jestem ja. Z zawodowego punktu widzenia daję im więcej z siebie niż powinnam. Moje role nie zmieniają mnie personalnie, ale wierzę, że to właśnie ja zmieniam swoje bohaterki przez swój własny pierwiastek osobisty. Personalny wkład do kreacji. Fizycznie i osobowościowo. To zawsze jestem ja jedynie w różnych przebraniach lub odcieniach. Można powiedzieć, że na ekranie jestem o wiele bardziej sobą niż kreacją, którą tworzę. Wracając na plan "Wielkich kłamstewek" nie musiałam na nowo wcielić się w postać fikcyjną, tylko odkurzyć pewne zakamarki mojej osobowości, które użyłam do pracy nad tą rolą wcześniej.
Co lubisz w Jane Chapman - swojej bohaterce?
Kocham w niej to, że ma tak bardzo silne poczucie własnej tożsamości. Niezależnie od tego jak mocno może mieć złamane serce lub też poharataną duszę - zawsze stara się mocno stąpać po ziemi. Obiema nogami. Sama do końca chyba nie wierzy w to, jak silną jest kobietą w tak młodym wieku i po tylu traumatycznych doświadczeniach. Reprezentuje sobą wartości, które być może ona sama nie utożsamiłaby z siłą, ale my (mam tu na myśli: widzowie) wiemy, że przemawia przez nią bardzo silna ugruntowana postawa.
W pierwszym sezonie przybywa do tego zupełnie nieznanego jej miejsca, nie mając w nikim oparcia. Pozostawiona sama sobie, poznaje całe spektrum kobiet, które dopuszcza do swojego życia i wciąż (pomimo tylu zmian) pozostaje niezmienna. Wciąż pozostaje sobą. Nie starała się w żadnym momencie dopasować do środowiska kosztem samej siebie. Zależało mi, żeby w drugim sezonie jeszcze bardziej to zgłębić. Teraz jest już równoprawną, znaczącą częścią lokalnego społeczeństwa, ale wciąż jest "tą inną", co w niej bardzo cenię.
Empatia jest bardzo znaczącą wartością dla całego projekt. Pełni istotną, jak nie największą rolę w serialu.
Tak i pamiętajmy, że mamy do czynienia z kobietami, które w gruncie rzeczy nie mają nic ze sobą wspólnego. Różnią się charakterologicznie, a jednak pod koniec wydarzeń wspólnie się jednoczą i identyfikują jako jedność, aby przetrwać. W ich jedności i solidarności jest siła celebrująca różnorodność w ludziach. Trudno jest mi nie utożsamiać tego z obecną sytuacją rozgrywaną odnośnie bieżących problemów społecznych - walki o równouprawnienie, o głos i o uznanie, która ma obecnie miejsce na świecie. Jeżeli pomimo różnic jesteśmy w stanie zbudować bezpieczną platformę dla rozmowy i zrozumienia, to moim zdaniem mamy do czynienia z progresem ludzkiej kondycji.
To prawda. Trudno nie myśleć o obecnej walce kobiet, z ruchem #metoo na czele, oglądając wasz serial. Czy wydarzenia, które miały i wciąż mają miejsce, wpłynęły świadomie w jakikolwiek sposób na scenariusz serialu?
Realizacja pierwszego sezonu miała miejsce tuż przed erupcją afery z Harvey'em Weinsteinem i jemu podobnym zwyrodnialcom, więc nie mieliśmy zielonego pojęcia, w jak bardzo znaczący czas wkraczamy z naszą premierą. Nie było to zamierzone ani też niczym innym natchnione poza książką. Przy drugim sezonie oczywiście byłyśmy świadome wydarzeń i zmian, które mają miejsce wokół nas, ale szczerze - nie to było naszą inspiracją. Ani u zarania naszego filmowego projektu, a już tym bardziej nie teraz przy drugim sezonie.
Pewnego rodzaju dysproporcja płciowa i wykorzystywanie swojej siły w stosunku do drugiej osoby istnieje od zarania dziejów. Kobiety doświadczają tego bez naszego dodatkowego komentarza od lat. I to na porządku dziennym. To nie ostatnie zmiany udostępniły nam platformę do mówienia głośno o pewnych sprawach. Wzięliśmy to sobie za cel o wiele wcześniej.
Jesteś najmłodszą gwiazdą w waszej kobiecej ekipie aktorek. Czy czułaś się wzięta pod skrzydła przez swoje oscarowe koleżanki w trakcie pracy na planie?
Nigdy nie myślałam o różnicach wiekowych między nami. Wydaje mi się, że czasami używamy argumentu starszego lub młodszego wieku, żeby wytłumaczyć pewne różnice poglądowe między ludźmi. Ale z drugiej strony, w trakcie mojej pracy poznałam tak wielu 13, czy też 14-latków, którzy już teraz są o wiele bardziej dojrzalsi ode mnie i cechują się wyższym poziomem profesjonalizmu niż ja kiedykolwiek będę, że raczej nie ma w tym temacie reguły. Nikt nie traktował mnie jak dziecka czy też najmłodszej z ekipy. Wszystkie byłyśmy sobie równe razem z Meryl Streep.
Przebywanie w tak zróżnicowanym wiekowo środowisku pozwala odkryć nasze odrębne perspektywy, dzięki czemu naturalnie zgłębiamy wiedzę oraz przyjmujemy poglądy drugiej osoby. Z każdym nowym pokoleniem zmiany, które nadchodzą (technologiczne, kulturowe, czy też światopoglądowe) są równie istotnym punktem wyjścia w szerokiej dyskusji do zrozumienia siebie oraz świata, w którym wszyscy żyjemy. Potrzebujemy siebie nawzajem, żeby wspólnie z naszą wiedzą i umiejętnościami wychodzić na przeciw zmianom i nowym pokoleniom. Jak mówiła moja mama: "każdy wiek ma swoje prawa i głos w dyskusji". Współczucie czy też zrozumienie łączy wszystkie pokolenia.
Czego nauczyłaś się na planie w obecności ikon amerykańskiego kina?
Starałyśmy się nie rozmawiać między sobą o pracy i aktorstwie (śmiech). Niemniej wszystkie coś od siebie czerpałyśmy. Dzwoniłyśmy do siebie, jedna do drugiej, nieustannie z jakimś problemem. Niezależnie od wieku. Znamy siebie, cenimy sobie nasze wzajemne opinie i rady, więc traktowałyśmy siebie jak przyjaciółki, którymi jesteśmy, a nie jak ekspertów lub life-coachów, którzy swoją postawą przekazują mądrość dalej. Nie było między nami nigdy dynamiki uczeń-nauczyciel. Wszystkie na sobie polegałyśmy i byłyśmy dla siebie wsparciem. Wydaje mi się, że mądrość życiową zdobywa się przez własne lub też wspólne doświadczenia, a nie przez obserwację innych.
Podobno przed podjęciem się roli w "Małych kłamstewkach" planowałaś porzucić aktorstwo.
Nie, niestety nigdy nie będę w stanie rzucić aktorstwa (śmiech). Mam to już we krwi. Ale faktycznie, w którymś momencie zapragnęłam doświadczyć czegoś nowego. Jestem w branży filmowej odkąd byłam dzieckiem i nigdy nie miałam okazji spróbować niczego innego w moim życiu. Wszyscy wiemy, że bycie dwudziestoparolatką to moment, kiedy nie jesteś już dzieckiem, ale też nie jesteś w pełni usytuowaną dojrzałą osobą. Potrzebowałam przerwy, aby spróbować swoich sił gdzie indziej. Pragnęłam doświadczyć nowych rzeczy.
Jako aktorka większość mojego życia spędzam grając kogoś innego albo rozmawiając z obcymi ludźmi (przeważnie dziennikarzami) o sobie samej. Jest jednak coś budującego i szlachetnego w możliwości bycia samym ze sobą, przewartościowaniu swoich priorytetów i w możliwości wsłuchania się w siebie i w to, jakie faktycznie mam poglądy, wierzenia czy też stanowiska w pewnych sprawach. Dlatego wzięłam znaczącą przerwę tuż przed podjęciem pracy nad "Wielkimi kłamstewkami". Moim zdaniem tego typu "małe ucieczki" służą mi jako aktorce i dzięki nim staję się lepsza w mojej pracy.
"Wielkie kłamstewka" można oglądać premierowo na HBO w każdy poniedziałek o 3:00 nad ranem. Powtórki o 20:10 na tym samym kanale.