"Wielkie kłamstewka": Finał zbyt cukierkowy? Na pewno zdarzył się za wcześnie!
Uwaga, tekst zawiera spoilery finału drugiego sezonu "Wielkich kłamstewek"! Wróć do niego, gdy już nadrobisz wszystkie odcinki, bo ten serial to w tym roku pozycja obowiązkowa.
23.07.2019 | aktual.: 23.07.2019 12:51
Rozdzierający i emocjonalnie wyczerpujący – tak można krótko opisać drugi sezon "Wielkich kłamstewek", którego finał właśnie wyemitowano. Chociaż sezon miał wyjątkowo mało odcinków (tylko 7!), to z tej uczty nikt nie wyszedł głodny. Ale czy mu smakowało?
Wydawało się, że twórcy mają łatwo – Witherspoon, Kidman, Kravitz, Woodley i Dern to obsada z marzeń. Jej siła zapewniła sukces "jedynce", mogła spokojnie pociągnąć i drugi sezon. Ale HBO chciało podbić stawkę i sięgnęło po największe, najlepsze dziś nazwisko – Meryl Streep. Postać Mary Louise (wiedzieliście, że to prawdziwe imię Streep?!) sprawiła, że byliśmy w stanie chyba po raz pierwszy znienawidzić najlepszą aktorkę świata. Odegrała teściową Celeste (Nicole Kidman)
w tak brawurowy sposób, że na widok samego jej kardiganu i grzywki można było dostać dreszczy. Bo emocje to coś, co "Wielkie kłamstewka" dostarczały bez żadnego zahamowania.
O ile osią pierwszego sezonu były wydarzenia prowadzące do tragicznego wypadku w finale, tak w drugim sezonie grupa przyjaciółek mierzy się z prawdą o tym, co zrobiły. Chociaż początkowo można było liczyć, że fabuła będzie pokazywać śledztwo, to jednak twórcy odeszli w stronę osobistych rozterek bohaterek. Mamy więc bankructwo, niewierność, groźbę utraty dzieci, walkę z traumą… Dzięki sprawnie napisanemu scenariuszowi (brała w tym udział Liane Moriarty, autorka powieści) i genialnej realizacji Andrei Arnold (reżyserka m.in. "American Honey" i "Fishtank") dostaliśmy wciągającą opowieść z elektryzującymi wręcz momentami. A to chwilami furii Renaty (niesamowita Luara Dern, której scenariusz pozwolił nie tylko zakwitnąć, a wręcz wybuchnąć), a to pełnymi napięcia scenami na sali sądowej, gdy strach Celeste był wręcz wyczuwalny.
Trudno jednak nie mieć wrażenia, że sezon zakończył się o 2 odcinki za szybko. Nie tylko dlatego, że to świetny serial, którego po prostu chcemy więcej. Ale niektóre wątki zakończyły się dość zaskakująco, inne nie zostały należycie rozwinięte. Kryzys w małżeństwie Madeline (Reese Witherspoon) i Eda (Adam Scott) po prostu minął jak zły humor, blokada Jane (Shailene Woodley) przed zbliżeniem po prostu zniknęła, a wątek przemocy, jakiej niegdyś doznała Bonnie (Zoe Kravitz), został jedynie mętnie zasygnalizowany, by połączyć go z tym, co zrobiła.
A zakończenie? Niektórzy mogą nazwać je cukierkowym. Chociaż nie ma nic słodkiego w tym, że wszystkie postanowiły opowiedzieć na komisariacie o tym, jaki był prawdziwy przebieg tragicznych wydarzeń. Jednak drugi sezon przez wszystkie odcinki pokazywał nam kobiety, które mają nowe problemy, a śmierć Perry'ego nie spędza im snu z powiek (oczywiście poza Bonnie). Z drugiej strony wyjawienie prawdy wydaje się nie tylko najlepszym rozwiązaniem, ale także jedynym możliwym.
I takim finałem twórcy podkreślają jeszcze raz: to nie jest opowieść o tajemnicach pozornie szczęśliwych kobiet z przedmieścia ani o sile kobiecej przyjaźni. Tym świetnym aktorkom dano grać role ludzi z krwi i kości, słabych, złych, zdradzających, kochających i walczących. Podczas premiery drugiego sezonu twórcy unikali odpowiadania na pytania o kolejną serię, mówią, że to "mały cud", że udało się zgrać grafiki tylu gwiazd na kilka miesięcy. Jakże modlimy się o taki kolejny cud, bo takich bohaterek i ich historii właśnie chcemy!