"Idol" HBO Max. Widzowie czują ściemę? Spadają ubrania i wyniki oglądalności
W dwóch niemal godzinnych odcinkach "Idola" nie ma ani jednej sceny z główną bohaterką, w której jej ciało jest zakryte. Czy kogoś to szokuje, dziwi, zachęca, intryguje? Twarde dane mówią: no nie bardzo.
Nowy, długo zapowiadany i niemal trzymany w ukryciu przed krytykami serial HBO Max to kolejna produkcja Sama Levinsona, który odpowiada za "Euforię". Hitowy serial to opowieść o nastolatkach z liceum, seksie, tożsamości i ciężkich narkotykach. "Euforia" przesunęła granice, odważnie i nieraz kontrowersyjnie mierząc się z trudnymi tematami. Levinson nie miał dość i postanowił znowu wstrząsnąć widzem.
Magdalena Drozdek w recenzji pierwszego odcinka pisała: "'Idol' wydaje się kompletnie oderwany od rzeczywistości. Jakby ktoś całkiem stracił nad tym kontrolę. I jest po prostu nudno. Słuchają 'Like a Prayer' Madonny, oglądają 'Nagi instynkt', dużo mówią, dużo się rozbierają". Po seansie drugiego epizodu można mieć wrażenie deja vu.
Ale to już było
Jocelyn ponownie w większości scen jest półnaga. Czy jest to czymkolwiek uzasadnione? Trudno właściwie powiedzieć, kiedy postać (oczywiście kobieca, w końcu Sam Levinson "rozbiera" chętnie aktorki, a nie aktorów) powinna być ubrana, a kiedy nie. Mamy lato, każdemu jest gorąco w długim rękawie. Ale gdy w biały dzień do postaci dość kompletnie ubranych dołącza grająca główną rolę Lily-Rose Depp w czymś, co tylko przy odrobinie dobrej woli można nazwać topem, to można mieć wrażenie, że jednak oglądamy pastisz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Epatowanie nagością i rozseksualizowanie głównej bohaterki może nie rzucałoby się tak w oczy, gdyby nie fakt, że w pokazanych już odcinkach właściwie nie ma nic poza tym. Co więcej, w drugim epizodzie widzimy ten sam schemat wydarzeń, co w pierwszym, tylko Jocelyn ma na sobie inne wdzianko w stylu BDSM.
Schemat wygląda tak: managerowie, ludzie z wytwórni, reżyserzy rozmawiają, jak trudno jest pracować z dziewczyną i jak wielkie pieniądze są na szali. Jocelyn musi pracować (np. nagrać teledysk), ale spóźnia się na plan, marudzi, wymyśla, przeciąga, aż wreszcie fizycznie i emocjonalnie nie jest w stanie zrobić tego, co do niej należy. Kładzie cały dzień zdjęciowy, załamuje się. Odcinek kończy się sceną seksu z Tedrosem. Tajemniczą postacią, która upatrzyła sobie piękną i zagubioną bohaterkę.
Gdzie te iskry?
Doszliśmy do chyba najsłabszego punktu "Idola": Weeknda, czyli Abla Makkonena Tesfaye, w roli wspomnianiego Tedrosa, tajemniczego guru. Artysta i producent w branży muzycznej zdobył już chyba wszystko. "Idol" jednak nie będzie kolejnym rozdziałem w książce o jego sukcesach. W scenach z Depp muzyk wręcz znika, ma być dominujący i elektryzujący, ale wiarygodnego napięcia między bohaterami jest tu jak na lekarstwo.
Trzeba oddać Lily-Rose, że sprawdza się w roli zblazowanej nimfetki, której katorgą jest wstać do pracy, bo nie to jest jej teraz w głowie. Ale w serialowym Tedrosie jest tyle pasji i iskry, co materiału na piersiach Jocelyn. Podpowiedź: niewiele. Reżyser (Levinson i Reza Fahim, z tej funkcji zwolniono Amy Seimetz, bo uznano, że - uwaga - "perspektywa była zbyt kobieca") chcąc uwiarygodnić pożądanie między nimi, montuje sceny zbliżeń tak oklepane, że chwilami aż śmieszne.
Zakrywanie oczu opaską, kostki lodu... nawet twórcy obśmianych "365 dni" wysilili się na większą kreatywność. I wcale nie chodzi o to, by widzowie "Idola" zobaczyli nagie akrobacje nie z tej ziemi. Ale może czas już przestać udawać, że ten serial jest czymś, czym nie jest.
Satyra na przemysł, który seksualizuje i wykorzystuje kobiety? Nie, po dwóch odcinkach wiemy, że autoironii jest tu jak na lekarstwo. Thriller erotyczny pulsujący pożądaniem? Po stokroć nie. I widzowie to czują.
Bez nadziei?
Jak podaje "The Hollywood Reporter", widownia drugiego odcinka była o kilkanaście proc. niższa niż premierowego. Na IMDb, największym serwisie filmowym na świecie, dwa odcinki "Idola" dostały odpowiednio 5 oraz 5,5 punktu w dziesięciostopniowej skali. Na oficjalnym polskim koncie na Facebooku platformy HBO Max widzowie wypisują komentarze pełne rozczarowania. Czy nie ma już nadziei dla "Idola"?
W naszym podcaście wyrokowaliśmy, że w serialu Levinsona nie brakuje wątków wręcz świetnych. Dotyczą one współpracowników Jocelyn. Ich celne, bezlitośnie szczerze i ogałacające branżę z mitu komentarze to istne perły. Chce się godzinami patrzeć na tyrady tych nieraz pozbawionych skrupułów, ale na pewno nie zdrowego rozsądku ludzi, którzy na talencie piosenkarki zarabiają krocie.
Serial o zagubionej Jocelyn otoczonej tymi rekinami biznesu z pobocznym wątkiem uwikłania w relację z podejrzanym guru brzmi o wiele ciekawiej, niż to, co teraz The Weeknd do spółki z Levinsonem próbują nam sprzedać. Czy trzeci odcinek nas zaskoczy?
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy szokującego i rozseksualizowanego "Idola" od HBO, znęcamy się nad Arnoldem Schwarzeneggerem i jego Netfliksowym "FUBAR-em" i, dla równowagi, polecamy najlepsze seriale wszech czasów. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.