Prysznic śpiewający Shakirę. Tego show TVN nie da się "odzobaczyć"
05.03.2022 22:50, aktual.: 07.03.2022 14:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W sobotę wieczorem na TVN-ie można było zobaczyć pierwszy odcinek nowego rozrywkowego programu "Mask Singer". Czegoś tak złego w polskiej telewizji nie było od dłuższego czasu. Nic dziwnego, że widzowie zmiażdżyli nowe show w mediach społecznościowych.
"Mask Singer" to format telewizyjny, który w wielu krajach okazał się sukcesem. Program opiera się na prostym pomyśle – skrywające swoją tożsamość pod przebraniami gwiazdy śpiewają znane hity. Ich wokalne talenty podziwiają w studiu publiczność oraz czwórka tzw. "detektywów". Ci ostatni starają rozszyfrować się wszystkie tropy, jakie pojawiają się w materiałach pokazywanych przed występami uczestników. Ich celem jest odkrycie, kto kryje się pod maską.
Sprawy nie ułatwia fakt, że głos gwiazd jest modulowany elektronicznie. Na sam koniec każdego odcinka "detektywi" i publiczność głosują na najlepszy występ. Osoba, która zbierze najmniej głosów odpada z programu i ujawnia swoją tożsamość. Show wygrywa z kolei ta gwiazda, która najdłużej utrzyma swoje personalia w tajemnicy.
Aż dziw bierze, że format z takim potencjałem dopiero teraz zawitał do polskiej telewizji. W sobotę wieczorem obejrzeliśmy pierwszy odcinek "Mask Singer" na antenie TVN. W roli "detektywów" w rodzimej edycji zobaczyliśmy Kubę Wojewódzkiego, Joannę Trzepiecińską, Julię Kamińską oraz Kacpra Rucińskiego. Pieczę nad programem sprawował prowadzący Michał Meyer, znany m.in. z serialu "Zakochani po uszy".
Po obejrzeniu tego "widowiska" mogę spokojnie stwierdzić, że w sumie lepiej by było, gdyby "Mask Singer" nie doczekał się rodzimej wersji. "Twoja twarz brzmi znajomo" to przy tym arcydzieło. Dawno już w polskiej telewizji nie było takiego festiwalu żenady. Rozumiem, że teraz bardziej niż w ostatnich latach potrzebujemy lekkiej rozrywki, by choć na chwilę oderwać się od tego, co dzieje się w Ukrainie. Jednak trudno znaleźć cokolwiek atrakcyjnego w tym, że jakaś znana osoba pląsa po scenie przebrana za prysznic, śpiewając Shakirę.
Wojewódzki w jednym z wywiadów zachwalał "Mask Singer", bo pokazuje ludzi, którzy mają "fantastyczny dystans" do siebie. Wszystko pięknie, ale nie ma nic odważnego, śmiesznego, ani oryginalnego w tym, że gwiazdy przebrane za wspomniany wyżej prysznic albo słońce, kota lub tort w większości fałszują przy śpiewaniu hitów Blondie, Joan Jett czy Shakiry. To kolejny przykład ogłupiającego programu, po którym można się złapać za głowę i pomyśleć: "kto mógł na coś takiego wpaść?". Żadna to "czysta rozrywka", jakby chciał Wojewódzki.
A sam Wojewódzki i troje innych "detektywów" wypadło tak, że właściwie gorzej się nie da. Choć bardzo starali się sprzedać nam wizję, że świetnie się bawią w studiu, to jednak było widać, że pomylili dystans i odwagę z kompromitacją. Bo jak inaczej opisać obraz niemal 60-letniego Wojewódzkiego, który nieudolnie tańczy do fatalnej przeróbki hitu Jett. I pomyśleć, że ten prezenter jeszcze jakiś czas temu tak naśmiewał się z celebrytów.
Po plecach przebiegały ciarki żenady, jak słuchało się tekstu, że nikt inny tylko Anna Lewandowska przebrała się za prysznic (pomysł Trzepiecińskiej). Kamińska bardzo chciała, żeby to Jarosław Gowin śpiewał na scenie przebrany za tort, a Wojewódzki w pewnym momencie krzyczał "reasumpcja". Nie zabrakło też nawiązań do antyszczepionkowców i Iwana Komarenki. Przypominało to bardziej marny kabaret, aniżeli telewizyjne show.
Nie dziwi mnie, że na instagramowym profilu programu internauci zostawili tak miażdżące komentarze. "Żenada", "Dno, muł i wodorosty", "Dramatycznie złe…", "Brać udział w takim gniocie.. czego pieniądze nie robią z ludźmi…" – pisali. Mają rację - najlepiej omijać "Mask Singer" szerokim łukiem.