"W głębi lasu": zagraniczni krytycy chwalą polską produkcję. Widzowie są podzieleni
Pierwsze koty za płoty. Po niezbyt udanym polskim debiucie na Netfliksie "1983" kolejna produkcja made in Poland spotyka się z entuzjastycznym przyjęciem. Choć są i tacy, którzy oglądając "W głębi lasu" przysypiali z nudów.
O polskiej kinematografii ostatnimi czasy robi się coraz głośniej. Spory w tym udział ma Netflix, który dwa lata temu dał zielone światło dla pierwszej, polskojęzycznej produkcji oryginalnej na ich platformie. "1983" zawiódł pokładane w nim nadzieje, ale wygląda na to, że kolejny, polski serial "W głębi lasu" spisał się na medal.
Ekranizacja prozy Harlana Cobena już na wstępie cieszyła się sporym zainteresowaniem fanów mistrza kryminału. Jednak przeniesienie fabuły z New Jersey do Warszawy niosło spore ryzyko porażki. Na szczęście twórcy "W głębi lasu" mogą odetchnąć z ulgą: zarówno krytycy, jak i widzowie zauroczyli się polskim klimatem, szczególnie w scenach z lat 90.
"To doskonały serial, który wciągnie cię od pierwszego odcinka" - zapewnia krytyczka "The Forbes". Dziennikarka doceniła też zdjęcia i scenariusz, które jej zdaniem tworzą melancholijno-nostalgiczny nastrój.
Z kolei serwis Den of Geek porównuje polski serial do skandynawskich kryminałów. Recenzent twierdzi, że "W głębi lasu" jest "gęstą i fascynującą opowieścią". Zauważa jednak, że fabuła bywa na siłę rozciągnięta, a niektóre wątki są tak zakręcone, że ich rozwiązanie widzowie poznają dopiero w finale.
Dziennikarz zapewnił czytelników, że warto sięgnąć po serial z polskimi napisami i nie zrażać się brzmiącym skomplikowanie językiem. Netflix umożliwiał też opcję seansu z lektorem i zapewne wielu zagranicznych widzów z niej skorzystało.
Umiarkowanie pozytywnie wypowiada się za to krytyk Radia Times, oceniając polski serial jako przyzwoitą adaptację, "która powinna zapewnić wam rozrywkę, dopóki będzie trwać, ale raczej nie pozostawi po sobie wrażenia na dłużej".
Podzielone są również zdania widzów. Najwięcej kontrowersji wywołał wątek antysemityzmu w latach 90. Zdaniem niektórych, ten element fabuły utrwala negatywne stereotypy o Polakach.
Wbrew zapewnieniom krytyków, część widzów nie dała porwać się historii od pierwszego odcinka. W mediach społecznościowych pojawiały się głosy, że "W głębi lasu" początkowo bywa nużące i przypomina standardowe produkcje polskich telewizji.
Dla zagranicznej widowni polski serial był momentami niezrozumiały. Zwykle chodziło o wolne tempo narracji oraz zbytnie pomieszanie wątków. Jak zauważa jedna z internautek, finał nie zapewnił odpowiedzi na kilka pobocznych wątków. "Było więcej pytań niż odpowiedzi. Bardziej luźne zakończenie niż konkretne rozwiązania, a z tego co widzę, nie dostaniemy kontynuacji" - pisała rozczarowana.
Bezsprzecznie wielką zaletą "W głębi lasu" jest obsada aktorska. Grzegorz Damięcki zdaniem zagranicznych widzów jest polskim wcieleniem Vincenta Cassela, a jego młodszy odpowiednik Hubert Miłkowski stał się nowym bożyszczem pań. Doceniono też aktorstwo Agnieszki Grochowskiej i Wiktorii Filus. Co ciekawe, na drugim planie uwagę recenzentów przykuł Cezary Pazura w roli wpływowego dziennikarza, którego syn zostaje oskarżony o gwałt.
Choć opinie na temat polskiego serialu Netfliksa są podzielone, nie sposób nie uznać "W głębi lasu" za sukces. Produkcja przez pierwszy weekend od premiery trafiła na listę najchętniej oglądanych tytułów na platformie w m.in. Australii, Brazylii, Chile, Francji, Holandii, Nowej Zelandii, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. W niektórych krajach prześcignęła nawet "Trzynaście powodów", niegdyś flagową, oryginalną produkcję dla nastolatków.