TYLKO U NAS: Reżyserzy "Korony królów": "Nauczyciele puszczają naszą telenowelę w ramach lekcji historii"
Historyczny serial TVP okazał się ogromnym hitem. Praca nad produkcją, która budzi wiele kontrowersji, nie należy do łatwych. W rozmowie z WP reżyserzy Wojciech Pacyna i Jacek Sołtysiak zdradzili, jak wyglądały castingi do "Korony królów" i czy Jacek Kurski ingerował w projekt.
01.02.2018 | aktual.: 01.02.2018 17:59
Michał Dziedzic, Wirtualna Polska: Spodziewaliście się takiego zamieszania wokół "Korony królów"?
Jacek Sołtysiak: Bardzo się cieszę, że serial spotkał się z takim zainteresowaniem. Najgorsza w naszej pracy jest obojętność, a w przypadku "Korony Królów" o obojętności nie może być mowy. Jeśli coś jest przyjmowane tak emocjonalnie, to bardzo dobrze. I bardzo dobrze, że wielu osobom "Korona Królów" się podoba. A wszystkich malkontentów serdecznie pozdrawiam i przypominam, że to serial fabularny, a nie rekonstrukcja historyczna.
Pojawiało się wiele porównań. Prasa pisała, że powstaje polska wersja "Wspaniałego stulecia", a nawet "Gry o tron". Istotnie wzorowaliście się na czymś?
Wojciech Pacyna: Te porównania są bez sensu, głównie z powodu gigantycznej dysproporcji finansów przeznaczonych na wymienione produkcje i "Koronę Królów". Pomysły reżyserskie, inscenizacyjne, kostiumowe musimy przykrawać do możliwości finansowych. Podam przykład: scenę koronacji Kazimierza robiliśmy w dekoracji na hali. Licząc aktorów i statystów było tam ok. 60 osób. A przecież bardzo chętnie zrobiłbym to w katedrze na Wawelu, mając do dyspozycji 500 osób przed kamerą i dwa, trzy razy więcej czasu. Elementy, w których finanse nie mają aż tak wielkiego znaczenia, to na przykład charakter światła, czy też, jeśli jest czas, sposób inscenizacji.
J.S: W przypadku telenoweli "Korona Królów" musieliśmy wypracować swoją stylistykę opowieści, często uzależnioną od wielu czynników. Zresztą dalej nad nią pracujemy.
Zobacz także
Liczyliście na tak dobre wyniki oglądalności?
W.P: Tak, pomimo wszystkich trudności w realizacji, zwłaszcza w pierwszych miesiącach produkcji, spodziewałem się dobrej oglądalności.
J.S: To było do przewidzenia, że serial spodoba się publiczności.
Jak przebiega współpraca ze scenarzystką, Iloną Łepkowską?
J.S: Pani Ilona jest fachowcem wybitnym. Dawno temu pracowaliśmy już razem przy innej produkcji. Pracuje się z nią fantastycznie. Zresztą ze wszystkimi scenarzystami dogadujemy się świetnie.
"Korona Królów" to projekt bardzo ważny dla prezesa Jacka Kurskiego. Czy ingeruje on jakoś w prace nad telenowelą?
W.P: Jedyną "ingerencją" było zaproszenie do współpracy Ilony Łepkowskiej. Jak było do przewidzenia, z bardzo dobrym skutkiem. Jej pojawienie się w "Koronie królów" było punktem zwrotnym dla projektu.
Podobno prezes Kurski, po zobaczeniu kilku odcinków, dofinansował produkcję aż o 200 tys. zł na odcinek. Dostrzeżemy to jako widzowie?
W.P: Dodatkowe finanse powinny być wykorzystane na środki inscenizacyjne, zwiększenie liczby obiektów zdjęciowych, kostiumy, charakteryzację, a także na porządne efekty komputerowe tzw. establishingi, czyli widoki Krakowa, Wyszehradu czy innych historycznych miejsc akcji. Ale również na zwiększenie ilości koni, wozów, elementów rycerskiego uzbrojenia, scen kaskaderskich itd. Ale to nie stanie się od razu. Myślę, że wyraźnie zauważalne zmiany pojawią się w drugim sezonie.
W sieci pojawiały się zarzuty, że kostiumy w "Koronie Królów" wykonane są dosyć amatorsko. Produkcja bierze sobie do serca sugestie internautów?
J.S: Nad kostiumami pracuje Ela Radke, wybitny fachowiec i kostiumolog, nagrodzona wieloma nagrodami. Ma na swoim koncie wiele filmów fabularnych i produkcji międzynarodowych, więc dlaczego miałaby robić coś "amatorsko"? A sugestie oczywiście są mile widziane, jeśli są merytoryczne, a nie zwykłym hejtem.
W.P: Pisanie o amatorsko wykonanych kostiumach jest, mówiąc oględnie, nieuprawnione. Oczywiście brakuje czasu na dobre patynowanie, ale z powodów finansowych jest to wręcz niemożliwe, bo nie dysponujemy nawet dwoma tymi samymi kompletami kostiumów. Może nie wszyscy wiedzą, że w takiej na przykład "Grze o tron" w postprodukcji obrazu dokonuje się wielotygodniowej, szczegółowej obróbki nie tylko w postaci dobudowywania scenografii i mnożenia bytów ekranowych, ale także dodatkowej charakteryzacji aktorów i patynowania kostiumów. To czas i naprawdę duże pieniądze.
W telenoweli w głównych rolach nie obsadzono znanych aktorów. Jak wyglądał casting, co brano pod uwagę?
J.S: Uważam że siłą tego serialu są aktorzy. Zresztą widownia to potwierdza. Castingiem zajęła się Monika Skowrońska, bardzo dobry i doświadczony reżyser obsady. Oprócz gwiazd mamy też wielu mniej znanych aktorów. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie! Naszym założeniem było, aby w końcu w polskiej produkcji pojawiły się nowe twarze. Castingi trwały bardzo długo, zresztą one cały czas trwają, bo w takiej produkcji pojawiają się co chwila nowe postaci. Gdy szukamy aktorów to takie umiejętności jak jazda konna czy dobra sprawność fizyczna są dla nas dodatkowym atutem.
Co było największym wyzwaniem w reżyserii pierwszej polskiej telenoweli historycznej?
J.S: Wszystko. Głównym reżyserem jest Wojtek. Pracujemy na dwie ekipy równocześnie. Każdy odcinek jest wypadkową naszej wspólnej pracy. Niedawno dołączył do nas Jurek Krysiak. Ważne jest, aby każdy odcinek wyglądał tak samo, jak gdyby wyszedł spod jednej ręki. Mamy w tym doświadczenie, bo robimy razem już kolejny projekt. Wyzwaniem jest to, że jesteśmy pierwsi. Nikt nie robił w naszym kraju codziennego serialu historycznego. Szukaliśmy, i nadal szukamy, pewnej konwencji. Nie mamy w tym względzie żadnych odnośników, więc to jest dosyć trudne, a zarazem fascynujące. Mamy świadomość, że nie wszystko się udaje. Ale ten się nie myli, co nic nie robi.
W.P: Cała ekipa przeciera zupełnie nowy szlak w formacie, jakim jest telenowela historyczna. Z jednej strony, scenariuszowo i dramaturgicznie trzymamy się raczej żelaznych zasad obowiązujących w tym gatunku. Z drugiej, nie wyobrażam sobie, żebyśmy operowali płaskim światłem, sposobem inscenizacji i pracy kamer typowym dla telenoweli.
Przedstawione w serialu fakty czasem rozmijają się z prawdą historyczną. To wpadki scenarzystów czy celowe uproszczenia?
W.P: Wpadki oczywiście się zdarzają. Specjaliści od średniowiecza też mają różne opinie, nie zawsze zgodne z tym, co mówi nasz konsultant Bożena Czwojdrak. Cóż, nie da się ukryć, że od momentu rozpoczęcia emisji "Korony Królów" przybyło nam - jak to w Polsce bywa – ekspertów, tym razem od wieków średnich. Zdarzają się oczywiście rzeczowe uwagi, często zabawne, ale nacechowane sympatią do serialu. Są też irytujące, z merytoryczną oceną mające niewiele wspólnego.
J.S: Jest to opowieść fabularna, codzienna telenowela, a nie rekonstrukcja historyczna i w związku z tym musi mieć pewne uproszczenia. Inaczej nie dałoby się tego oglądać. Ale jeśli ktoś dzięki "Koronie Królów" ma ochotę pogłębiać dalej swoją wiedzę historyczną, to właśnie po to powstała ta telenowela.
"Korona Królów" mogłaby być emitowana w szkołach w ramach lekcji historii?
W.P: Słyszałem już o nauczycielach historii, którzy w ramach pracy domowej zalecają oglądanie odcinków "Korony Królów" i potem omawiają wybrane zagadnienia na lekcjach
J.S: Ja zajmuję się reżyserią i nie wchodzę w kompetencje kuratoriów czy twórców programów nauczania historii. Niech każdy zajmuje się i wypowiada na tematy, na których się zna i ma o nich pojęcie. Cieszy mnie natomiast fakt, że dzięki "Koronie Królów" tak wielu ludzi zaczęło interesować się historią Polski. Mamy wspaniałą historię, która ostatnimi czasy została trochę zapomniana. Dobrze, że "Korona Królów" stała się przyczynkiem, żeby tę historię pogłębiać. Nawet jeśli tylko po to, aby doszukiwać się u nas rzekomych błędów. Od kilku tygodni w popularnej wyszukiwarce internetowej, bardzo wysoko pozycjonowany jest Kazimierz Wielki. Przypadek? Nie sadzę.