TVP nie uczy się od najlepszych. Wystarczy sięgnąć po historię Polski

Miała być polska "Gra o tron", a jest zabawa dla seniorów. Polskim serialom brakuje charakteru. Twórcy światowych hitów dobrze wiedzą, co zrobić, żeby przyciągnąć ogromną widownię przed ekrany. Nie ma granic w walce o widza.

TVP nie uczy się od najlepszych. Wystarczy sięgnąć po historię Polski
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Magdalena Drozdek

Gdy pojawiły się pierwsze żartobliwe uwagi na temat tego, że "Korona królów" jest polską odpowiedzią na "Grę o tron" – niezaprzeczalny światowy hit telewizyjny – Jacek Kurski komentował, że przecież oba seriale mają zupełnie inny budżet. To fakt. Polska produkcja pochłania zaledwie 1/250 budżetu amerykańskiego hitu. Ale to nie wszystko. "Korona" nie różni się wiele od innych produkcji TVP. Tyle że w tym przypadku ta miłość osadzona jest w średniowieczu.

Dziś widzowie szukają emocji. W zalewie nowych produkcji, przy dostępności Amazona. Netfliksa, HBO i całej plejady innych platform potrzeba czegoś z charakterem, co przyciągnie na dłużej. Tymczasem TVP serwuje odgrzewaną telenowelę. Tylko zamiast jeansów i bluzek są stylizowane na średniowiecze suknie. Dlatego trudno się dziwić, że serial dociera praktycznie tylko do emerytów.

Intryg w serialu jak na lekarstwo. Większość ekranowego czasu pochłaniają modlitwy, msze i niekończące się rozmowy o poście. Nawet turniej rycerski przypomina zabawę w piaskownicy. I kiedy z historii pamiętamy, że takie wydarzenia były prawdziwymi widowiskami pełnymi okrzyków przerażonych dam dworu, w "Koronie królów" turniej trwa niecałą minutę i kończy się po jednym uderzeniu przeciwnika. Emocje nie sięgają też zenitu w przypadku scen seksu. A przecież wydawałoby się, że to temat, który zawsze podkręca atmosferę.

Podkręca więc wszędzie, ale nie w "Koronie królów". Scena królewskich uciech z siódmego odcinka szybko stała się hitem sieci. - Gdyby moja matka wiedziała, że my ze sobą w Wielkim Poście, po śmierci ojca... - mówi znudzony Kazimierz. Drewniane dialogi i sielska muzyczka w tle. Powiedzieć, że to zmarnowany potencjał, to mało.

Sex, drugs and rock’n’roll

Historia Polski jest tak pasjonująca, że łza w oku się kręci, że nie korzystają z tego garściami twórcy serialu w kraju nad Wisłą. Bo lukrowana postać Kazimierza Wielkiego w "Koronie królów" aż prosi się o to, by nadać jej charakteru. I nawet nie trzeba wspinać się na wyżyny wyobraźni. Wystarczy poszperać w kilku książkach.

Kazimierz był – jak donoszą różne źródła – demonem seksu. Czy tu już nie brzmi jak wątek w „Grze o tron”? 23-letni Kazimierz – wtedy jeszcze tylko królewicz – zgwałcił dwórkę węgierskiej królowej Elżbiety, Klarę Zach. Gdy dowiedział się o tym jej ojciec – Felicjan – zapragnął zemsty. Kazimierz zdążył jednak wrócić do Polski. Ojcu skrzywdzonej dwórki zostało już tylko mszczenie się na królowej Elżbiecie, która była siostrą Kazimierza. Zach wtargnął nawet do komnat królewskich i rzucił się z nożem na jej męża. W ostatniej chwili go zasłoniła. Król Robert otrzymał niewielki cios w ramię, królowa straciła cztery palce w dłoni. Kolejna filmowa scena rozegrała się, gdy w końcu Zach został zatrzymany przez straż. Rycerze rozsiekali go na miejscu.

A to wciąż nie koniec. Bo nawet fani "Gry o tron" mogliby nie wytrzymać patrząc na to, co stało się niedługo później z biedną Klarą. Dziewczynę posądzono o współudział w zamachu na królewską parę. Obcięto jej nos, usta, palce, a potem obwożono ją po miastach, by pokazywać ludziom, jak kończy się podnoszenie ręki na monarchię.

Obraz
© Materiały prasowe

Trudno nawet policzyć podobne przerażające historie z czasów panowania Kazimierza Wielkiego. Ba, te historie mnożą się jeszcze podczas panowania kolejnych władców. Wszystkie pokazują, że "Korona królów" mogłaby być najlepszym horrorem, dramatem i thrillerem w jednym, gdyby tylko scenarzyści nie bali się balansować na granicy i nie bali się historii.

Rządzący po Kazimierzu Ludwik Węgierski zebrał potężną fortunę, ale nie potrafił spłodzić dziecka. Budował imperium, ale nie rodzinę, która mogłaby odziedziczyć monarchię. O jego problemach ze zdrowiem i płodnością można by nakręcić niejeden tasiemiec. Jadwiga Andegaweńska została świętą, Anna Cylejska miała tabun kochanków, Władysław Jagiełło był z kolei zdradzany przez prawdopodobnie wszystkie trzy żony. Nawet historie pierwszych Piastów fascynują, co udowadnia w swoich książkach Elżbieta Cherezińska.

- Porywają się w czasie mszy sprzed ołtarzy, mordują w łaźni, na tych temperamentnych nasyłają dziwki z nożem, jak im brakuje kasy na wojnę, rabują kościoły lub klasztory, nawet wtedy, gdy przypadkiem to klasztor własnej, świętej już, prababki. Gdy brakuje im sióstr i córek na wydaniu, by zmajstrować dynastyczne mariaże, porywają wyświęcone mniszki i wiodą je przed małżeńskie ołtarze. Najdzielniejszym z dzielnych jest homoseksualista, który zdaje się wcale z tym nie kryć, a najwaleczniejszym karzeł; obaj zresztą są przyrodnimi braćmi - opowiada na swoim blogu autorka trylogii "Odrodzone królestwo". Piastowie w jej książkach przebijają "Rodzinę Borgiów" czy "Dynastię Tudorów".

Polska telewizja omija to wszystko szerokim łukiem. I traci na tym miliony widzów i złotówek. To właśnie te pełne emocji historie sprzedają się najlepiej, co potwierdza oglądalność amerykańskich produkcji.

Amerykańscy naukowcy podają…

Misyjność TVP może budzić podziw, ale bardziej budzi jednak żal, że moglibyśmy mieć seriale… z krwi i kości. Wystarczy zobaczyć, co serwują nam amerykańscy scenarzyści. Przykładów z "Gry o tron" można by tak wymieniać bez końca. Gwałty, kochanki, krwawe wesela, palenie ludzi żywcem, choroby, znowu gwałty, zbliżenia na obcinanie kończyn, miażdżenie ludzkiej głowy za pomogą dwóch kciuków (tak, pamiętamy), znów seks, zombie, smoki, ogień, seks kazirodczy. Stężenie patologicznych sytuacji w jednym serialu jest tak duże, że o oglądalność producenci nie muszą się bać.

Obraz
© Materiały prasowe/ Gra o tron

Seks, przemoc, kontrowersje – trzy filary amerykańskich twórców seriali. Czasem ta przemoc jest uzasadniona, by pokazać społeczne problemy. Jak choćby w pierwszym sezonie "Opowieści podręcznej". Tam obcina się kobietom ręce i wyłupuje oczy, by pokazać, jak bardzo są zniewolone przez system.

Obraz
© Materiały prasowe/ Opowieść podręcznej

Czasem ta przemoc jest kompletnie przerysowana – jak np. w "Black Mirror". Tam przecież już w pierwszym odcinku pierwszego sezonu zmusza się premiera do seksu ze świnią. Przed kamerą. Przed tysiącami widzów. Tam nikt nie patyczkuje się z widzami.

Polscy twórcy hamują się jak mogą. I widać to z resztą nie tylko w "Koronie królów". TVN-owski serial "Belle Epoque" zapowiadał się na dobry kryminał, ale po kilku odcinkach stracił kompletnie zainteresowanie widzów. Dlaczego? Tu pewnie można by analizować wiele czynników, ale prawda jest taka, że przystojny Małaszyński i kilka trupów to nie wszystko, by przy takiej konkurencji zaskoczyć widza.

Obraz
© Materiały prasowe

W "Belle Epoque" były piękne stroje i piękni ludzie. Gdzieś tam z boku toczyły się te wszystkie dramaty o seryjnych zabójcach i nietypowych zbrodniach. Tymczasem w Wielkiej Brytanii jest "Peaky Blinders". Niby ten sam klimat, podobna konwencja. Tylko granic scenarzyści nie czują.

Głównym bohaterem serialu "Peaky Blinders" jest Thomas Shelby, który wraz z rodziną – starszym bratem Arthurem i ciotką Polly, dowodzi jedną z najsilniejszych grup przestępczych w Birmingham. Cała trójka zarabia na nielegalnych zakładach bukmacherskich i wymuszeniach.

Obraz
© Materiały prasowe

W duchu kostiumowych produkcji był też przecież "The Knick". Obserwowaliśmy poczynania genialnego doktora Johna Thackery'ego, który codzienny stres odreagowywał zażywaniem kokainy. Wspierany przez zespół znakomitych medyków szukał nowych metod leczenia i ratowania ludzkiego życia. Twórcy serialu zadbali o to, by wszystkie pokazane na ekranie zabiegi wyglądały jak najbardziej realistycznie. Odcinane części ciała, rozległe rany, krwotoki czy nawet samo nacinanie skóry sprawiało, że zapewne niejednemu widzowi na ten widok robiło się słabo.

Nie o samą przemoc chodzi, a o charakter. Chcemy, żeby serial walnął nas obuchem w głowę, żeby był jakiś. Świadczy o tym popularność "House of cards", "Stranger Things", a nawet niemieckiego "Dark".

W tych serialach liczy się każdy szczegół, a twórcy nie ściemniają widzom. Sięgają po horror, po fantastykę, po komedię. Wprowadzają ich w skomplikowany świat, misternie budowany od pierwszej minuty odcinka. To coś, czego brakuje w polskich serialach. Tu króluje dalej "M jak miłość", "Klan", "Na wspólnej" i reszta tasiemców z tej samej półki rodzinnych opowiastek. Tu liczy się, by czasem podjąć jakiś społeczny problem i tyle. Gdyby polscy scenarzyści zapomnieli, że istnieje taki gatunek jak telenowela, wszystkim widzom wyszłoby to na dobre.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (455)