"To było chore, to była patologia". Reporter zdradza kulisy pracy dla TVP
Usunęli zdanie o śmiertelnych skutkach braku testów na COVID, kazali zmienić "w Ukrainie" na "na Ukrainie", kłócili się, że miasto w Syrii nie mogło być tak zniszczone, jak Warszawa - Bożydar Pająk opowiada o tym, jak się pracowało w TVP.
W TVP dokonuje się wielka zmiana. Nowa władza stoi na stanowisku, że odpolitycznia publiczną stację i zmienia oblicze jej najważniejszych programów - w czwartek 21 grudnia zniknęły propagandowe "Wiadomości", a ich miejsce zajął realizowany na zupełnie innych zasadach i pokazujący świat w zupełnie inny sposób program informacyjny "19:30".
Coraz więcej osób, które w ostatnich latach współpracowały z TVP, zaczyna opowiadać o kulisach tej pracy, odsłaniając skalę patologii, która tam panowała. Wirtualnej Polsce wcześniej udało się porozmawiać z Bartłomiejem Gonzalezem, który przygotowywał belki i paski, pojawiające się w programach informacyjnych.
Na zwierzenia o swoich doświadczeniach z TVP zdecydował się Bożydar Pająk, reportażysta, który od lat przygotowywał materiały pojawiające się na antenie telewizji publicznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Jak wyglądała twoja współpraca z TVP?
Bożydar Pająk, reportażysta współpracujący z TVP: Jestem zewnętrznym współpracownikiem. Mam firmę producencką, która produkuje materiały dla TVP. Zaczęło się to dawno temu, mniej więcej w okolicach 2008 r. Byłem jeszcze na studiach i nawiązałem współpracę z krakowskim oddziałem TVP. Potem, kiedy nawiązałem stałą współpracę, bardzo często kontaktowałem się z wydawcami przez internet, nie musiałem w związku z tym jeździć do redakcji do Warszawy. Moją bazą pozostawał i wciąż pozostaje Kraków. To było bardzo wygodne - nie musiałem się z nikim spotykać, nie musiałem chodzić po korytarzach na Woronicza i oglądać na co dzień tych twarzy, które tak się źle kojarzą. To był mój bufor bezpieczeństwa.
Ale jednak - jak pisałeś - czułeś wstyd?
Czułem. Najbardziej wtedy, kiedy musiałem przedstawiać się ludziom, z którymi chciałem rozmawiać czy nagrywać ich wypowiedzi. Kiedy musiałem pokazać legitymację TVP. Miałem nawet wymyślone specjalne formułki, za pomocą których się przedstawiałem, żeby nie zniechęcać ludzi na dzień dobry.
Co mówiłeś?
Coś w stylu: "jestem reporterem, współpracuję z magazynem reporterskim, emitowanym przez telewizję publiczną" - musiałem pilnować każdego słowa, żeby to brzmiało neutralnie. Czasem pomagało, czasem niestety nie. Zdarzyło mi się, że ludzie odmawiali rozmowy, zamykali drzwi. To bardzo przeszkadzało w pracy reporterskiej.
Jakimi tematami się zajmowałeś? Ktoś ci coś narzucał?
Nie, bardzo rzadko dostawałem propozycje tematów. Raczej sam zgłaszałem swoje pomysły. Co nie zawsze było proste. Bo z jednej strony chciałem zajmować się sprawami, które mnie interesują, czyli kwestiami społecznymi czy socjalnymi, z drugiej - wiedziałem, że to muszą być zagadnienia ciekawe dla szerszej publiczności, spektakularne i niestety, sensacyjne.
Czy zdarzało się, że twoje propozycje były odrzucane ze względów ideowych?
Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że kilka tematów "spadło" właśnie z takich powodów. Tak było np. w przypadku niektórych tematów związanych z kryzysem uchodźczym. Nie ukrywam, że czasem włączała mi się autocenzura. Bo wiedziałem, że jakiegoś tematu nawet nie warto proponować, bo nie ma szans i lepiej znaleźć coś innego.
Skoro, jak sam mówisz, czułeś wstyd, pracując dla TVP, dlaczego ciągnąłeś to tak długo, tyle lat?
Po pierwsze i najważniejsze - nie miałem nic wspólnego z propagandą. Realizowałem tematy, które uważałem, że powinny dotrzeć do ludzi, bo były po prostu wartościowe. Zależało mi na ukazaniu historii uchodźców, żeby widzowie mogli zobaczyć, że to normalni ludzie, bo władzy służyli jako dyżurny wróg, wcielenie zła do mobilizowania swoich wyborców. Podejmowałem tematy uchodźców z Syrii, Afganistanu, Czeczeni, Iraku, ale też po prostu imigrantów.
Zrealizowałem masę reportaży, które uwrażliwiały na los potrzebujących ludzi albo wprost pomocowych. Część z nich wspierała zbiórki na cele charytatywne. To były też materiały z ogarniętej wojną Ukrainy. Pokazywałem ludzi, którzy tam ciągle pomagają, jak np. tych z Polskiego Zespołu Humanitarnego, żeby potrzymać zainteresowanie takimi działaniami, bo wojna niestety szybko się nudzi. Dzięki wsparciu mediów, razem ze znajomymi zebraliśmy milion zł na dofinansowanie zakupu śmigłowca dla Ukrainy, do ratowania rannych żołnierzy.
Materiał o akcji pokazywaliśmy też w Magazynie Ekspresu Reporterów, za co jestem bardzo wdzięczny. To jest dla mnie misja telewizji publicznej. Chciałem to po prostu robić dalej. Jestem skromnym reportażystą i moje odejście nie byłoby ani spektakularnym, ani skutecznym protestem. Odbieranie sobie możliwości emitowania reportaży w największej telewizji, byłoby po prostu bez sensu.
Po wtóre - prywatnie, bo to kocham. Robienie reportażu to jest styl życia, który nie działa bez możliwości emisji. Bez docierania do widza to nie działa i nie chciałem tego stracić. Byłem otoczony przyzwoitymi ludźmi, którzy pracują w TVP - to wydawcy, inni reportażyści - i też starali się przetrwać. To dawało mi siłę. Udało mi się zostać w dobrym towarzystwie. Za to im bardzo dziękuję.
Nie zgłaszałeś tematów, które chciałeś realizować?
Jeżeli coś było dla mnie bardzo ważne, jak kwestie uchodźcze, to raczej starałem się je tak formułować, żeby sprawy ideowe ich nie "zatopiły". Tak też było np. w przypadku tematów dotyczących środowisk aktywistycznych, gdzie w tle pojawiały się wątki LGBT. Starałem się ich nie akcentować, uznając, że ważne jest, żeby temat w ogóle pojawił się na antenie.
Czy ocenzurowano jakiś twój materiał? Gotowy reportaż poszedł do szuflady?
Takie sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko - w zasadzie tylko raz było tak, że coś zupełnie "spadło". Ale trochę to rozumiem - chodziło o Khedi Alievą, czeczeńską uchodźczynię, mieszkającą w Gdańsku. Zrobiłem o niej reportaż, a w tym czasie TVP przegrało z nią proces o zniesławienie. Było jasne, że nie ma opcji, żeby materiał pokazujący ją w pozytywnym świetle, mógł się pojawić na antenie. Zdarzyło się, że wycięty był fragment reportażu, coś musiałem wyrzucić albo przeformułować.
Wiedziałeś o tym?
Raz dowiedziałem się dopiero po emisji. To był np. fragment materiału o domu opieki społecznej, w którym jego dyrektorka mówi wprost, że gdyby w czasie największego ataku pandemii miała do dyspozycji testy, nie zmarłoby tak wiele osób, którymi się opiekowała. Ktoś to wyciął, bo w jakimś sensie była to przecież krytyka władzy.
Bardzo duża zapobiegliwość...
Tak, czasem byłem w szoku, jak bardzo drobiazgowa była kontrola dotycząca czegokolwiek, co mogłoby być uznane za krytyczne wobec władzy. Czasem byłem też w szoku, jakimi drogami idzie myślenie osób decydujących o kształcie tego, co się pojawia na antenie.
Kiedyś zrealizowałem reportaż o wojnie w Syrii. Opowiadał mi o niej mieszkaniec bombardowanego miasta Duma, pokazywał na telefonie zdjęcia, które tam zrealizował - miasto było zrównane z ziemią. W reportażu padł komentarz bohaterki, że "Duma wygląda jak Warszawa po powstaniu". To zdanie zostało zakwestionowane - usłyszałem, że jak nie znam historii, to mam iść do Muzeum Powstania Warszawskiego. Tej osobie nie podobało się, że miasto w Syrii mogła dotknąć równie wielka tragedia, co Warszawę. Nie wyobrażałem sobie, że można w tak absurdalny sposób rozumieć patriotyzm czy dumę narodową. To było chore, to była patologia... Przypomniała mi się jeszcze absurdalna sytuacja.
Opowiedz.
Zawsze staram się używać formy "w Ukrainie", a nie "na Ukrainie". Dobrze rozumiem symboliczną różnicę między nimi i wiem, czemu osobom z tego kraju zależy, żeby mówić o nim jak o osobnym podmiocie, a nie jak o części czegoś większego, w domyśle - Rosji. W jednym z gotowych już reportaży musiałem dogrywać ścieżkę dźwiękową, żeby zmienić każde "w Ukrainie" na "na Ukrainie". Bo usłyszałem, że "musimy się trzymać zasad języka polskiego", choć oczywiście wiadomo, że norma ustalona przez Radę Języka Polskiego jak najbardziej dopuszcza formę "w Ukrainie" jako poprawną. Myślę, że to był strach albo uprzedzenie do innowacji językowych, bo równocześnie toczyła się walka o feminatywy. Taki zaścianek, żenujące.
To wydawcy i wydawczynie byli tacy radykalni?
Nie. Muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o osoby wydające, to z większością z nich nie miałem takich problemów. To są bardzo rzetelni, uczciwi ludzie, którzy musieli pracować w bardzo nieprzyjaznych warunkach. Decyzje szły z góry, z pionu kierowniczego. Wydawcy i wydawczynie musieli się im podporządkowywać.
Co poczułeś, kiedy nastąpiły zmiany w TVP?
Radość. Ulgę. Poczułem to już wcześniej, kiedy ogłoszone zostały wyniki wyborów.
Co to oznacza dla ciebie i dla TVP?
Mam nadzieję, że nadal będę mógł przygotowywać reportaże dla telewizji publicznej, wypełniać swoją misję jako reportażysta. Dla TVP oznacza to, mam nadzieję, duże zmiany na dobre. Już zaczęły się rozmowy w środowisku ludzi związanych z "Magazynem Ekspresu Reporterów", bardzo ważnym programem z ogromną tradycją i znaczeniem, żeby go reaktywować na zupełnie nowych zasadach. Mam nadzieję, że to się uda. Ale TVP czeka też wielkie wyzwanie technologiczne.
Co masz na myśli?
Te wybory wygrali młodzi ludzie. Trzeba do nich dotrzeć. Trzeba pomyśleć, jak TVP może wykorzystać narzędzia, którymi oni się posługują - np. media społecznościowe. Przecież to nie jest tak, że youtuberzy, którzy mają milionowe zasięgi, tworzą materiały ważniejsze, ciekawsze czy lepsze pod względem technicznym, niż TVP. Wręcz przeciwnie: telewizyjne materiały są o wiele bardziej wartościowe. Ale młodzi ludzie do nich nie docierają, bo to oznacza włączanie tego "pudła" - telewizora, którego często nie mają albo instalowanie specjalnych aplikacji i przebijanie się przez długie bloki reklamowe na platformie VOD. Trzeba uwspółcześnić TVP, zaprosić do tworzenia telewizji młodych ludzi, którzy rozumieją nowe narzędzia komunikacji. Pomyśleć, jak to zmienić.
A ty? Jak widzisz swoją przyszłość?
Mam nadzieję, że w nowej TVP będzie przestrzeń dla reportażu. W końcu jestem reportażystą z całego serca. I mam nadzieję, że nie będę się już wstydził wyciągać legitymacji służbowej i przedstawiać: "jestem reporterem TVP". Chcę to robić z dumą, bo wierzę w misję telewizji publicznej. To dla mnie bardzo ważne.