"The Act": przerażająca i prawdziwa historia morderstwa
Historia morderstwa Dee Dee Blanchard w serialowym wydaniu jest tak straszna i trzymająca w napięciu, że trudno po niej spokojnie zasnąć.
W pierwszych minutach serialu "The Act", który można oglądać na HBO, dowiadujemy się, że stało się coś złego z kobietą o imieniu Dee Dee. Sąsiadka zadzwoniła na policję, mówiąc o niepokojących wpisach na facebookowym profilu jej niepełnosprawnej córki Gypsy. – Zabiłem tę s..ę – przeczytała, a w komentarzu pod tymi słowami: - Zarżnąłem tę tłustą świnię i zgwałciłem jej niewinną córeczkę. Tak głośno krzyczała.
Gdy policja przybyła do domu Dee Dee dzień później, znalazła jej ciało. Ale po Gypsy nie było śladu. Co się stało w lukrowo-różowym domu? Szybko się tego domyślimy. Samo morderstwo nie jest jednak najbardziej interesującą twórców serialu kwestią. Bardziej intryguje ich, jak do niego doszło. Cofają się o kilka lat, by prześledzić, jakie relacje łączyły Dee Dee z jej córką. To, co działo się w czterech ścianach różowego budynku, jest tak koszmarne, że trudno w to uwierzyć. A wydarzyło się naprawdę.
Różowy domek na przedmieściach
Dee Dee Blanchard przeniosła się z córką do Springfield w 2008 roku. Różowy domek został im przydzielony przez fundację Habitat for Humanity. Sąsiedzi uważali ją za wzorową matkę ciężko chorej córki. Według Dee Dee nastolatka miała cierpieć na białaczkę, astmę, dystrofię mięśniową, alergię na cukier i kilka innych chorób. Miała też być opóźniona umysłowo, a pokarm przyjmowała przez sondę.
Gypsy przyjmowała tony lekarstw każdego dnia, większość życia spędziła w szpitalu i u lekarzy. Poruszała się na wózku. Zdziwienie wszystkich było ogromne, gdy w dzień po odnalezieniu zwłok Dee Dee Gypsy została znaleziona przez policję cała i zdrowa, chodząca o własnych siłach i funkcjonująca bez leków. Okazało się bowiem, że jedyną chorą osobą w różowym domu była Dee Dee Blanchard.
PRZECZYTAJ TEŻ: Najokrutniejsza historia zemsty, jaka miała miejsce w Polsce. Rodzina zamordowana po pasterce
Kobieta najprawdopodobniej cierpiała na przeniesiony zespół Münchhausena, czyli zaburzenie występujące najczęściej u rodziców, która polega na wywoływaniu u dziecka objawów choroby po to, by wzbudzić współczucie i zainteresowanie otoczenia. Ale oprócz tego kobiety przez lata czerpały korzyści materialne z sytuacji, wykorzystując organizacje charytatywne i zasiłki.
Oszukana
Gypsy przez lata nie wiedziała, że jest oszukiwana przez matkę. W jednym z wywiadów mówiła o tym, że ufała jej bezgranicznie, a matka była dla niej dobra. Ale gdy zaczęła dorastać, pojawiły się między nimi spięcia. Dziewczyna odkryła, że może chodzić o własnych siłach i że może jeść normalnie. Problemy zaczęły się jednak dopiero, gdy próbowała się uniezależnić od matki. Każda ucieczka kończyła się fiaskiem i okrutną zemstą. Gypsy wspominała, że matka przywiązywała ją smyczą do łóżka i groziła zmiażdżeniem palców, jeśli będzie próbowała korzystać z internetu.
Dee Dee okłamywała córkę nie tylko w kwestii jej zdrowia, ale i wieku. By mieć nad dziewczyną pełną kontrolę, dokonywała zmian w jej akcie urodzenia. W momencie jej śmierci wszyscy myśleli, że Gypsy ma 19 lat. Tymczasem miała około 23.
Matkobójczyni
Gypsy długo planowała morderstwo swojej matki. Dokonała go przy pomocy swojego sekretnego chłopaka, którego poznała przez internet. To Nicholas Godejohn zadał Dee Dee śmiertelne ciosy nożem. Ale gdy policja znalazła ich następnego dnia, Gypsy nie próbowała uciec od odpowiedzialności i przyznała się do współudziału w zbrodni.
Morderstwo wstrząsnęło opinią publiczną. Ale gdy Gypsy opowiedziała swoją historię, wszyscy jej współczuli. Społeczeństwo ją zawiodło. Przez lata nikt nie zainteresował się jej sytuacją - ani sąsiedzi, ani organizacje charytatywne, które tak hojnie ją obdarowywały. Nawet lekarze, którzy mieli z nią bezpośredni kontakt, niczego nie zauważyli. Ze względu na okoliczności, dziewczyna dostała minimalny wymiar kary - 10 lat więzienia. W jednym z wywiadów powiedziała, że dopiero za kratami poczuła się wolna.