Nazwała siebie "okrutnym demonem". Serial przypomni historię, która wciąż szokuje
Ta sprawa jest nietypowa nawet dla doświadczonych prawników. Monika A. razem z Grzegorzem R. została skazana za morderstwo starszego mężczyzny. Jego zwęglone zwłoki policja odnalazła dopiero półtora miesiąca później.
11.04.2018 | aktual.: 11.04.2018 12:36
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nowy odcinek serii dokumentalnej "Polskie zabójczynie" przypomni historię sprzed trzech lat. - W przypadku Moniki A. mamy do czynienia ze 100-procentowym zaburzeniem osobowości typu psychopatycznego. Jej sposób na życie polegał na żerowaniu na ludziach słabszych i wykorzystywaniu ich zaufania – mówi o skazanej na dożywocie psycholog kryminalny Jan Gołębiowski, ekspert programu.
Zobacz także
Kamera w pilocie od telewizora
- Ta sprawa, to sprawa rodem z mrocznego skandynawskiego kryminału albo rodem z filmu braci Coen. Ale zdarzenia, które odzwierciedlają akta sprawy, to nie jest fabuła wymyślona, tylko rzeczywistość, która zdarzyła się niespełna dwa lata temu niedaleko od miejsca, w którym się znajdujemy - mówił sędzia Michał Piotrowski w 2016 roku.
Monika A. inteligentna kobieta, po studiach. Skończyła zarządzanie przedsiębiorstwem zintegrowanej Europy. Była mamą 9-letniego chłopca. Przyjechała do Warszawy z niewielkiego Płońska w 2013 roku. Pracowała jako bibliotekarka, potem zatrudniła się w areszcie śledczym jako starszy strażnik działu ochrony. Została zmuszona do odejścia po tym jak odkryto, że miała romans z jednym z osadzonych oraz umożliwiała innym więźniom listowne kontaktowanie się z rodziną poza cenzurą.
W Warszawie udało jej się zdobyć pracę asystentki u starszego i zamożnego właściciela biura nieruchomości, Aleksandra P. Dość szybko doszła do wniosku, że zarabia za mało.
Zaczęła pisać ogłoszenia w sieci, że szuka kochanka-sponsora. Była bezpośrednia. Związała się z kilkoma mężczyznami, których potem szantażowała.
- Kupiła sobie mikrokamerę i umieściła ją w urządzeniu przypominającym pilot do telewizora. Używała jej do nagrywania różnych scenek z mężczyznami, z którymi sypiała za pieniądze – jak można się domyślić, bez ich wiedzy. Były tam sceny łóżkowe z panem, który miał się dla niej rozwieść, ale były tam również sceny z innymi mężczyznami – opowiada Jan Wiśniewski, policjant z Wydziału do walki z Terrorem i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji, ekspert programu "Polskie zabójczynie".
Monika czuła się coraz bardziej pewna. Manipulowała ludźmi, czuła, że ma nad nimi władzę. Chciała pozbyć się szefa i przejąć jego majątek. Ale do tego potrzebowała kogoś do pomocy. Kogoś, kto nie będzie zadawał pytań.
"Nie trzeba martwić się zwłokami"
Najlepszym kandydatem był Grzegorz R. – chłopak siostry jej dawnej przyjaciółki z rodzinnego miasta. Był od niej 11 lat młodszy. Podporządkował się Monice całkowicie. Od początku wiedział, na co się decyduje. Monika miała mu obiecać 150 tys. złotych. Dla młodego chłopaka, który dopiero wchodził w świat dorosłych i który wychował się w biednej rodzinie, to była ogromna suma.
Plan wydawał się więc prosty. 5 maja 2014 roku Grzegorz zwabił Aleksandra do mieszkania na warszawskiej Sadybie, które wynajmowała Monika. 86-latek miał oszacować wartość nieruchomości. Nie mógł się spodziewać, co się stanie, gdy tylko przekroczy próg mieszkania. Najpierw został ogłuszony, potem poderżnięto mu gardło.
Monika i Grzegorz ukryli ciało 86-latka w walizce, którą jeszcze tego samego dnia zakopali w lesie pod Płońskiem. Po trzech tygodniach – by zatrzeć ślady – wykopali ją, a zwłoki spalili.
Zamordowany był osobą samotną, nikt nie zgłosił jego zaginięcia. Zbrodnia wyszła na jaw, gdy nieletnia dziewczyna Grzegorza – Ola - zaczęła opowiadać rodzinie i znajomym o spaleniu zwłok zamordowanego mężczyzny. Pośrednią drogą opowieść ta dotarła do miejscowego policjanta, który natychmiast zawiadomił o wszystkim prokuraturę w Nowym Dworze Mazowieckim. Półtora miesiąca po zbrodni odkryto szczątki, a sprawców zatrzymano dzień przed umówionym już spotkaniem z notariuszem w związku z planowanym przejęciem nieruchomości.
- A. robiła wrażenie osoby bardzo sympatycznie nastawionej do życia, żartobliwie i frywolnie można powiedzieć (...) zachowywała się spokojnie i normalnie - przytaczał sędzia zeznania świadków o zachowaniu oskarżonej w dniach po zabójstwie.
"Pistoletem jest lepiej"
Monika w sądzie płakała (prokurator Maciej Godzisz wspominał wtedy, że potrafi płakać na zawołanie), próbowała przekonać wszystkich, że jest niewinna, że to nie ona ostatecznie zabiła, a jedynie spanikowała. Oskarżonym została dość specyficzna, ale jedyna forma obrony – przerzucali winę na siebie. Grzegorz powtarzał, że to Monika wszystko zaplanowała. Monika, że przyszła do mieszkania po fakcie. Plątali się w zeznaniach do tego stopnia, że nie udało się ostatecznie ustalić, kto dokładnie zadał śmiertelny cios. Do tej pory nie wiadomo.
Ale tego dnia byli razem, razem dokonali zbrodni i razem musieli za nią odpowiedzieć. Sąd pierwszej instancji uznał, że Monika A. nie tylko zaplanowała morderstwo, ale też przygotowała się wcześniej do przejęcia majątku swojej ofiary. Tygodniami ćwiczyła podpis swojego szefa, szukała nawet notariusza, który pomógłby jej przepisać nieruchomości.
Zostali skazani na dożywocie. - Szok. Nawet nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. To dopiero po jakimś czasie do mnie dotarło. Nawet nie w sądzie, ale tutaj, w więzieniu – mówiła Monika reporterowi TVP w reportażu wyemitowanym w 2017 roku, czyli na kilka miesięcy przed decyzją Sądu Najwyższego.
Bo Monika i Grzegorz próbowali się jeszcze odwoływać od wyroku. Bez skutku. Sędzia przytoczył podczas rozprawy list, w którym Monika tak pisała o sobie: "Zła jestem głównie na siebie, bo pod postacią słodkiej dziewczyny i namiętnej kobiety zawsze krył się okrutny demon, który tylko czeka, aby zaatakować i wbić swoje kły w szyję potencjalnej ofiary".
Monika do dziś powtarza, że jest niewinna. W 2017 roku ją i Grzegorza odwiedzili w więzieniu dziennikarze. Osadzeni nie wstydzili się pokazać swoich twarzy, opowiadali o zbrodni, jakby stało się to kilka dni wcześniej. Grzegorz, sprawiający wrażenie ospałego i zrezygnowanego, przyznał dziennikarzowi, że to on zabił. - Monika A. nie miała nic wspólnego z tym zabójstwem. Ona tylko pomogła mi pozbyć się zwłok – mówił.
I próbował jeszcze raz opisać, co stało się tamtego dnia w mieszkaniu Moniki. - Pistoletem jest lepiej, bo nie trzeba się zwłokami martwić. (…) Stały dwie butelki. Uderzyłem go jedną. Nóż mu wypadł z ręki. Uderzyłem go drugą butelką. Jeszcze wcześniej psiknąłem mu gazem po oczach. No i potem raz podciąłem mu gardło i tyle – wspominał.
- Miałam do Grzegorza straszne pretensje o całe to zajście. Bo w sumie gdyby do tego nie doszło, nie znalazłabym się tu nigdy nie znalazła. Aleksander by żył – twierdziła z kolei Monika. - Życie w więzieniu nie jest łatwe, bo wiadomo – trafiają się różne osoby, różne charaktery. A mam rodzinę, syna, z którym chciałabym być, a nie mam takiej możliwości. Teraz z synem nie mam żadnych relacji. Były mąż pozbawił mnie praw rodzicielskich – opowiadała ze łzami w oczach.
Ojciec Moniki wciąż wierzy w niewinność córki. Codziennie przychodzi do więzienia. Grzegorz został sam.
Program "Polskie zabójczynie” jest emitowany na kanale Crime+Investigation Polsat w środy o godz. 22.