Telewizyjne show już dawno sięgnęły dna. Teraz kopią nowy poziom żenady
"Lemoniada" wymiotuje na wizji i opowiada o tym, co zjadła. Inna pijana bohaterka show uderza obcasem w głowę kolegi. Leje się krew. Wszystko to ogląda kilkaset tysięcy widzów. Ciągnie nas do takich programów jak ćmy do światła.
09.05.2018 | aktual.: 09.05.2018 16:22
Nie policzymy, ile powstało w ostatnim czasie artykułów o awanturze w Warsaw Shore. Program, który budził kontrowersje od samego początku, dopiero teraz przekroczył granice zrozumienia internautów. Choć może nawet i nie internautów, a dziennikarzy.
W ostatnim odcinku reality-show doszło do brutalnej sytuacji. Jeden z uczestników trafił do szpitala. Sytuacja zaczęła robić się niebezpieczna już w momencie, kiedy ekipa wracała do domu po nocnej imprezie. „Bohaterowie” pokłócili się w autobusie i jeden z uczestników programu wypchnął z busa koleżankę, która upadła na plecy. Tylko dzięki interwencji ochroniarza dziewczyna nie uderzyła głową w chodnik. Ot, kolejna awantura w programie?
Tak więc akcja przeniosła się do domu uczestników. Pijana Jolanta zaczęła uderzać obcasem buta w głowę Marcina "Brzydala". Polała się krew. Uczestników musieli rozdzielać ochroniarze, a mężczyzna trafił do szpitala. – Nic k… bardziej mną w życiu nie wstrząsnęło jak to – komentowała Ania, jedna z uczestniczek.
Niedługo po emisji odcinka pojawiły się komentarze, że producenci przekroczyli granicę - i to bardzo. Pojawiło się nawet oświadczenie stacji, która podkreśla, że „zawsze była, jest i będzie przeciwnikiem wszelkiego rodzaju agresji”. Dalej jest tylko lepiej: „Niestety nie byliśmy w stanie przewidzieć, że sytuacje, które zostały pokazane w dzisiejszym odcinku, mogą mieć miejsce. Jednak stanowcza i natychmiastowa reakcja produkcji udowadnia, że potępiamy podobne zachowania. Jola i Jacek zostali natychmiastowo usunięci z programu, a współpraca z nimi została bezpowrotnie zakończona. Poszanowanie godności każdego człowieka oraz bezpieczeństwo uczestników programu jest dla MTV sprawą nadrzędną, a wszelkie przejawy agresji i braku szacunku są niedopuszczalne”.
Czytamy w komentarzach i kolejnych pojawiających się artykułach o awanturze, że to „koniec patologii”. Czyżby? Włodarze stacji zaznaczają, że nie wykluczają, że format „Warsaw Shore” będzie kontynuowany. Tym razem z innymi osobami. Oświadczenie stacji i cała ta burza, która rozpętała się po odcinku, jest co najmniej niepoważna. Program był nagrywany jesienią. Do momentu wyemitowania odcinka stacja nie zdążyła zauważyć, że jednak jest przeciwnikiem agresji. Więc tę agresję zobaczyło kilka tysięcy widzów. MTV pokazało przemoc, by jednocześnie ją potępić. Brawo.
Oglądasz na własną odpowiedzialność
Warsaw Shore to jeden z wielu programów, które wyparły z MTV muzykę. I przy okazji jakąkolwiek godność i szacunek dla widza. To dziewiąty sezon kontrowersyjnego formatu. Paradoksalnie więc awantura i krew płynąca po skroni uczestnika to sukces. Utrzymać uwagę widzów przez dziewięć sezonów to kaskaderska robota. Czymś trzeba ludzi przyciągnąć. Twórcy programów coraz częściej pokazują, że nie ma dla nich granic.
Tyle że i tak powinno nas przerażać, że właśnie taką rozrywkę muszą pokazywać nam producenci, żeby nas przyciągnąć. MTV mówiące o tym, że zawsze było przeciwko agresji, to czysty absurd. Przykładów można wyciągnąć przynajmniej kilka. Show o młodych ludziach, których głównymi zajęciami są picie alkoholu, imprezowanie i uprawianie seksu, pokazywało już np. historię życia na kacu niejakiej Lemoniady. Magda Pyznar „zasłynęła” wymiotowaniem przy sprzątaniu po imprezie. Uczestniczka, która mówiła o sobie: „indywidualistka, w łóżku współpracująca z grupą”, była zdecydowanie jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci show. Po słynnym w sieci „występie” komentowała złożoność swojego organizmu: - Zjadłam serek wiejski, więc rzyg… na biało. Jak wypiję sok pomidorowy, to rzyg.. na czerwono. Filmik z programu w ciągu kilku godzin był na 8. miejscu najczęściej oglądanych klipów na Youtube.
Pierwszy sezon zaczął się symulacją stosunku jednego z uczestników z figurą prosiaka. Jeszcze w tym samym odcinku para bohaterów już nie symulowała, a poszła ze sobą do łóżka pod czujnym okiem kamer. Innym razem Stifler (kolejny uczestnik-erudyta) zdradzał tajniki masturbacji i podrywu kobiet, zaciągał dziewczyny do swojego łóżka. To też był „hit” internetu. Filmik, na którym widać, jak Stifler zabiera uczestniczkę do sypialni i pokazuje jej penisa, odtworzono ponad pół miliona razy na Youtube.
Warto zaznaczyć, że kiedy MTV startowało z show, zapowiadali, że zobaczymy "młodych, otwartych Polaków, którzy nie boją się mocnych wrażeń, silnych uczuć oraz imprez do białego rana". W rzeczywistości przez 9 sezonów pokazywana jest grupka wyuzdanych, prymitywnych ludzi z różnych części kraju, pozbawionych jakichkolwiek zahamowań. Sumienie czyste, bo w końcu na samym początku pojawia się komunikat: „Oglądasz na własną odpowiedzialność”.
Tak, tak MTV. Wszyscy wiemy, że nie promujecie agresji.
Guilty pleasure
W listopadzie 2011 roku pisaliśmy, że bohaterowie "Warsaw shore" wyznaczyli nowy poziom polskiej telewizji, który dzięki nim, najdobitniej mówiąc, sięgnął dna. Program nie zapoczątkował w polskiej telewizji ery patologii. Ona rozwijała się już dużo wcześniej. Ale dziś ekscesy Frytki i Kena z „Big Brothera” nikogo by nie szokowały. Bo weszliśmy już w tę patologię głębiej.
Warsaw Shore utrzymało przez te kilka sezonów wysoki poziom oglądalności. Dziś równie dobrze sprzedaje się „Zamiana żon” na TTV. Tam też ostatni odcinek skończył się w szpitalu. Bo żeby zainteresować formatem znanym od lat, trzeba było zestawić ze sobą dwa tak różne światy, że tragedia była do przewidzenia. Ultraprawicowa katoliczka w ciąży miała dogadać się z lewicowym pisarzem erotyków. Były sugestie gwałtu, były wyzwiska, prawie doszło do poronienia. Tworzenie patologicznych sytuacji przed kamerą – przykład modelowy. Bo co jeszcze mogło się stać? Kobieta mogła jeszcze tylko stracić dziecko.
Stężenie patologii pewnie mniejsze niż w Warsaw Shore, ale wyniki oglądalności równie imponujące. Bo nam się wydaje, że to moralne dno, ale i tak oglądamy. „Zamianę żon” ogląda średnio… 368 tys. widzów, jak podają Wirtualne Media. Co więcej, nawet powtórki ogląda ponad 230 tys. widzów. Biorąc pod uwagę to, że schemat programu znany jest nie od dziś, i że nie jest emitowany w dużej stacji typu TVN czy Polsat, można mówić o jakimś fenomenie.
Ciągnie nas do takich programów jak ćmy do światła. „Projekt Lady” to program z tej samej półki. Tylko tam patologię próbuje się leczyć, wręczając uczestniczkom perły i ubierając je w mundurki. Drugi sezon zapowiada kolejne telewizyjne dramaty. Bo już po krótkim promocyjnym klipie wiemy, że producenci będą raczyć nas zapachami wydalanymi przez jedną z bohaterek, uczyć nas jak się „fryzuruje” i jak można siebie nienawidzić. Wszystko to pod hasłem niesienia pomocy nastolatkom zagubionym w świecie.
- Ucieleśnienie słowa „kretyznim” do entej potęgi i największa od czasów „Baru” i „Big Brothera” mentalna kupa w polskich mediach – komentowała swojego czasu Karolina Korwin-Piotrowska Warsaw Shore. Dostajemy pod nos cyrk. Za darmo. W wygodnym fotelu, w dresie i w kapciach oglądamy sobie kolejne patologiczne programy, które już powoli nie są dla nas nawet patologią, a codziennością. Z czego to się bierze? Nie da się na to odpowiedzieć. Potrzebujemy rozrywki, tylko twórcy kolejnych programów mają nas za wariatów, których interesuje tylko sięganie dna. I dużo w tym niestety prawdy.
Słyszymy na około, że takie programy jak „Warsaw Shore” powstają, bo ludzie potrzebują czegoś nowego i cały czas im mało. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi ogląda, choć przecież jeśli jest tak źle, mogłoby wyrobić sobie opinię po 15 minutach i wyłączyć program. Nic nie sprzedaje się w telewizji tak jak „patokontent”. Warsaw Shore, Zamiana żon - to wszystko kosztem ludzi, obliczone na show. A my nie przełączamy na inny kanał, bo lubimy na to patrzeć.