Ta wojna nie ma końca. Mikołaj z "Love Island" wydał kolejne oświadczenie
Czy pamiętacie, że tych dwoje z "Love Island" kiedyś się kochało i świata poza sobą nie widziało? My też nie. Dziś zamiast miłosnymi wyznaniami byli kochankowie obsypują się kolejnymi oskarżeniami. Z każdym dniem konflikt przybiera na sile. Teraz Mikołaj podzielił się z fanami pewną historią.
A miało być tak pięknie. Sylwia Madeńska i Mikołaj Jędruszczak poznali się na planie 1. polskiej edycji "Love Island". Choć nie od razu między nimi zaiskrzyło, wygrali program i zyskali status "ulubionej pary telewidzów". Później historia tych dwojga potoczyła się lawinowo. Wspólne wywiady o wielkiej miłości, pląsy w "Dancing with the Stars. Taniec z Gwiazdami", aż wreszcie... huczne rozstanie. I gdy fani pogodzili się z tym, że Sysia i Miki (jak nazywano ich w "Love Island") żyją osobno, oni w tajemnicy przed wszystkimi znów zostali parą. Aby jeszcze bardziej scementować swój związek, zakochani kupili psa. I to właśnie owy czworonóg, po kolejnym rozstaniu kochanków, stał się powodem do awantury, która trwa do dziś.
Byli partnerzy nie są w stanie dojść do porozumienia w kwestii opieki nad psiakiem o wdzięcznym imieniu Oreo. Oboje przerzucają się kolejnymi oświadczeniami, w których szczegółowo przedstawiają to, w jaki sposób doszło do "uprowadzenia" psa przez Mikołaja. Oczywiście zarówno Madeńska, jak i Jędruszczak nie zapominają o wbijaniu sobie szpil.
Oliwy do ognia dolał fakt, że ostatnio Sylwia złożyła pozew przeciwko byłemu partnerowi. On nie pozostał jej dłużny i opublikował na Instagramie kolejne obszerne oświadczenie.
"Wyobraź sobie taką sytuację... para po przejściach, która bądź co bądź się kocha, kupuje sobie pieska, który jest ich ogromną miłością. Traktują go jak swoje dziecko, dbają o niego, jest ich oczkiem w głowie, kochają go, chcą dla niego wszystkiego, co najlepsze. Jednak między nimi jest mnóstwo wzlotów i upadków, ale ciągle żyją nadzieją, że uda im się wypracować porozumienie. Piesek pomimo sinusoidy emocji między partnerami jest cały czas dla obojga najważniejszy (...). Pewnego razu trzeba było się rozstać, definitywnie, tak w życiu bywa. Odrzucona kobieta w przypływie emocji zabiera pupila ze sobą, komunikując, że jej były partner nie będzie miał już żadnego kontaktu z ich ukochanym psem. Mężczyzna próbuje się kontaktować, wiele razy, niestety bezskutecznie. Po miesiącu mężczyzna decyduje się na próbę kontaktu osobistego. Udaje się wypracować mikro kompromis odnośnie opieki i kontaktów z ich kochanym czworonogiem" - pisze Mikołaj.
"Mężczyzna bierze psa pod opiekę, miał się pojawić kolejnego dnia o 14:00 razem z ich maluszkiem. Tego samego wieczoru dostał telefon, w którym jego eks partnerka prowadząc krzykliwy monolog, powiedziała mu, że to ostatni raz kiedy mógł się widzieć z psem i rzuciła słuchawką. Ten oddzwaniał, oddzwaniał wiele razy - bezskutecznie. Pojawił się u niej tego samego dnia, chcąc wyjaśnić zaistniałą sytuację, ustalić zasady opieki nad ich pieskiem. Dziewczyna kwituje "rozmowę" stwierdzeniem, że jak jutro zwróci jej psa, to nigdy więcej go nie ujrzy. Nie był w stanie sobie wyobrazić funkcjonowania bez kontaktów z ich pupilem. Dalszy ciąg historii pewnie wszyscy znacie..." - czytamy dalej.
"Czy nie warto po prostu się dogadać, tak aby obie strony, a przede wszystkim piesek były zadowolone? Łatwo jest oskarżać, wyzywać, czy chociażby oceniać. Spróbujcie się wczuć w sytuację. Powinien walczyć o kontakt z ukochanym czworonogiem? Przecież pies jest jedyną istotą na ziemi, która kocha Cię bardziej niż samego siebie... dlatego winny mu jestem to, aby walczyć o miłość do niej" - podsumował.
Co sądzicie o tej aferze? Kto powinien odpuścić?