"Szpieg" od Netfliksa: Przykuwa do ekranu jak mało co [Recenzja]

Sacha Baron Cohen znów przyjął fałszywą tożsamość, ale tym razem nie na żarty. Komik wcielił się w jednego z najsłynniejszych izraelskich szpiegów. Z jakim skutkiem? Oceniamy z drobnymi spoilerami.

"Szpieg" od Netfliksa: Przykuwa do ekranu jak mało co [Recenzja]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Znacie go bez wątpienia jako Borata, Alego G, Brüna albo z wielu różnych wcieleń, jakie przybierał w "Who Is America?". Zapewne widzieliście też w musicalowym repertuarze w "Les Misérables" albo w "Sweeneyu Toddzie". Całkiem poważny Sacha Baron Cohen to jednak widok tak rzadki, że aż na swój sposób nienaturalny.

The Spy – kim naprawdę był Eli Cohen?

Więc gdy pojawiła się informacja, że zagra izraelskiego szpiega w serialu Netfliksa, coś tu nie pasowało. Nawet pomimo przypadkowej zbieżności nazwisk, bo brytyjski aktor wciela się w niejakiego Elego Cohena, agenta Mosadu, dzięki któremu w Syrii w latach 60. Izrael wszedł w posiadanie szeregu bezcennych informacji.

Kim naprawdę był i jak został szpiegiem, dowiemy się z serialu limitowanego "The Spy", którego twórcą i reżyserem jest Gideon Raff. A więc człowiek odpowiedzialny za "Hatufim", czyli izraelski pierwowzór "Homeland". Dodając do tego nieoczywisty wybór obsadowy, zapowiadało się zatem całkiem ciekawie. A jak wyszło?

Zobacz zwiastun:

Bez dwóch zdań co najmniej nieźle. A może i lepiej, co jednak zależy również od oczekiwań, z jakimi podejdziecie do seansu. Bo choć "The Spy" dziełem wybitnym nie jest, muszę przyznać, że dawno już żadna ekranowa opowieść nie wciągnęła mnie w takim stopniu. A gdy 6 godzinnych odcinków mija w mgnieniu oka, do tego zostawiając za sobą wyraźny emocjonalny ślad, zdecydowanie łatwiej jest wybaczyć choćby fakt, że oglądało się "tylko" zwykły thriller. O ile w kontekście tej historii w ogóle można mówić o czymkolwiek zwykłym.

Szpiegowska działalność Elego Cohena prezentuje się bowiem tak niesamowicie, że aż dziwne, iż do tej pory kino i telewizja nie zainteresowały się nią w większym stopniu (na jej bazie powstał tylko film telewizyjny "The Impossible Spy" z 1987 r.). Materiał to wszak szyty na miarę pod pełną napięcia fabułę, podlaną tropami politycznymi i urozmaiconą wątkami rodzinnymi. Wydaje się, że w tym przypadku twórcy nie musieli nawet wiele dodawać od siebie.

The Spy to historia izraelskiego szpiega w Syrii

Weryfikację faktów zostawiam jednak lepiej zorientowanym w temacie. Skupię się na naszym głównym bohaterze, którego poznajemy w dość dramatycznych okolicznościach, gdy serial na starcie wybiega w przyszłość. Nie zdradzę jaką, a jeśli sami nie znacie biografii Cohena, to polecam wytrwać w tej niewiedzy i unikać historycznych spoilerów. Bo choć "The Spy" wcale nie kładzie nacisku na ten aspekt scenariusza (wspomniana otwierająca scena jest najlepszym dowodem), to nie tak, że nieprzewidywalność nie gra tu żadnej roli. Przeciwnie, im mniej wiecie o Elim, tym lepiej dla was.

Dzięki temu dostaniecie okazję poznać go od podszewki, gdy już akcja cofnie się o kilka lat. A konkretnie do przełomu lat 50. i 60., kiedy to rozpoczęła się droga Elego Cohena od zwerbowanego przez Mosad urzędnika pracującego w domu towarowym w Tel Awiwie, do jednej z najistotniejszych postaci syryjskiej elity. Fabuła prowadzić was będzie bez dłuższych przystanków przez kolejne etapy jego nowego życia, pokazując, jak przyjął fałszywą tożsamość, przeniósł się do Damaszku, a w końcu wniknął w tamtejsze sfery wojskowo-polityczne, podając się za świetnie prosperującego biznesmena Kamela Amina Taabeta.

Obraz
© Materiały prasowe

Wszystko to śledzimy z odpowiedniej perspektywy, bo serial nigdy nie daje zapomnieć o podwójnej tożsamości swojego bohatera. Nawet gdy ten coraz lepiej odnajduje się we wrogim środowisku. Widzimy zatem, jak regularnie dostarcza do Izraela raporty, jak czasami szalenie ryzykuje, by uzyskać znaczące informacje, a wreszcie też, jaki wpływ ma sekretne życie na niego i jego bliskich. Bywa to niekiedy mocno uproszczone (wymóg krótkiego formatu), ale i tak trzeba przyznać, że twórcom udało się z większości sytuacji wyjść obronną ręką, czyli w tym przypadku po prostu przedstawić niezwykłą historię w wiarygodny sposób.

Sacha Baron Cohen w wersji na poważnie

Jak łatwo się domyślić, olbrzymią rolę odegrał w tym Sacha Baron Cohen, który z jednej strony musiał kompletnie odrzucić swoje komediowe emploi, a z drugiej znów przyszło mu robić to, co potrafi najlepiej, czyli udawać. Jasne, odgrywanie Kamela to zabawa z gatunku grożących śmiercią przy najmniejszym potknięciu, ale ciągle da się w niej dostrzec swego rodzaju podobieństwa do karykaturalnych wcieleń aktora. Na czele ze wspomnianą wiarygodnością, bo przecież żeby przykrywka Elego zadziałała, inni musieli ją bez mrugnięcia okiem kupić.

Do tego celu trudno zaś wyobrazić sobie lepszego wykonawcę niż Cohen, co pokazuje, że casting to bardziej przemyślany, niż mogłoby się z pozoru wydawać (choć pewnie swoją rolę odegrał fakt, że aktor jest też współproducentem serialu). No i zwyczajnie trafiony, ponieważ główna kreacja to jeden z najmocniejszych punktów produkcji. Cohen zdołał znakomicie uchwycić charakter bohatera, nie robiąc z niego jednowymiarowej postaci, ale człowieka o różnych obliczach.

Mamy zatem Elego patriotę, który miłość do ojczyzny stawia ponad wszystko inne. Mamy mężczyznę bez wątpienia kochającego swoją żonę, Nadię (Hadar Ratzon-Rotem) i poczuwającego się do winy, że ta musi samotnie wychowywać ich córki. Mamy bardzo utalentowanego szpiega, którego zapał bywa jednak niekiedy niebezpieczny, bo zwraca na niego nadmierną uwagę ("To nie jest teatrzyk, a ty nie jesteś aktorem" – mówi mu jeden z przełożonych). Mamy wreszcie człowieka z ogromną potrzebą udowodnienia sobie i innym własnej wartości, ale też mającego jakieś granice psychicznej wytrzymałości.

The Spy – szpiegowski thriller i rodzinny dramat

Z tym ostatnim wiąże się z kolei mój podstawowy zarzut wobec "The Spy". Serialu znakomicie zrobionego, świetnie zagranego, trzymającego w napięciu i wciągającego jak diabli, ale nieco źle wyważonego. Na pierwszy rzut oka widać wszak w tej fabule potencjał nie tylko na kapitalną szpiegowską historię, ale też moralnie ambiwalentną i pełną odcieni szarości opowieść o człowieku, który dla wyższego celu poświęca wszystko co ma, nawet własną tożsamość. No przecież aż się prosi, żeby zgłębić ten temat i to nie tak, że twórcy całkiem o nim zapominają.

Problem w tym, że zdecydowanie za bardzo go marginalizują, stawiając na łatwiejsze w odbiorze środki. Akcja miesza się więc z odpowiednio uproszczoną polityką (zapomnijcie o drobiazgowym przedstawieniu sytuacji na Bliskim Wschodzie), efekciarskimi wstawkami (orgia zestawiona z krwawym przewrotem) albo drobnymi bzdurkami (na moment pojawia się pewien mały terrorysta), by efekt był jak najbardziej przystępny dla przeciętnego widza. Oczywiście to żaden grzech, zwłaszcza że tematyka serialu nie musi wszystkich pociągać, ale mimo wszystko sądzę, że twórcy mogli się bardziej postarać w poszukiwaniach złotego środka.

Obraz
© Materiały prasowe

Szczególnie że w serialu niekiedy widać, iż mieli ambicje, by zrobić nieco więcej. Nie mówię nawet o problemach, jakie po pewnym czasie zaczyna mieć Eli, lecz o postaci jego przełożonego z Mosadu, Dana Pelega (świetny Noah Emmerich). Doświadczonego agenta zajmującego się rekrutowaniem i szkoleniem izraelskich szpiegów, który swoje już widział, więc nowy rekrut od razu zapala mu w głowie lampkę ostrzegawczą. Co za tym idzie, jest całkiem nieźle rozwijane na przestrzeni sezonu, także w jego ciekawej relacji z żoną Elego. Niby nic wielkiego, poboczny wątek, ale nadaje całości mniej oczywistego znaczenia.

Szkoda więc, że podobnych pomysłów zabrakło gdzie indziej, bo wydaje się, że miejsca na nie wcale nie brakowało. Może jakieś wątpliwości Elego dotyczące jego misji? Wewnętrzny konflikt? Drobna rysa na charakterze? Wątpię, by serialowi to zaszkodziło, a mogłoby wyciągnąć go jeszcze poziom wyżej.

Muszę jednak zaznaczyć, że i bez tego "The Spy" wypada naprawdę dobrze, przykuwając do ekranu jak mało co, wywołując autentyczne emocje (szczególnie w bardzo mocnym ostatnim odcinku), a przy tym wyróżniając się pod względem wizualnym. Czy to kolorystyką, raz wpadającą w sepię, a kiedy indziej zamieniającą historię w czarno-biały film; czy klimatycznymi drobiazgami w stylu pojawiających się na ekranie zdań z wysyłanych przez bohaterów wiadomości. Może zmienia się to w jakiś trend, bo przypominam, że Netflix nie był pierwszy, jeśli chodzi o szpiegowskie produkcje z artystycznym sznytem. Jeśli w parze z tym pójdą historie takie jak tutaj, to nie miałbym nic przeciwko.

Źródło artykułu:Serialowa.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)