"Szogun". Takich remake'ów nam potrzeba. Recenzja serialu Disney+
Nowy "Szogun" od Disneya nie ma Richarda Chamberlaina i Toshiro Mifune, ale pod praktycznie każdym względem jest znakomitym widowiskiem. To nie tylko świetny remake kultowego serialu, ale produkcja, która ma własny charakter i wybija się na tle historycznych programów zalewających platformy streamingowe.
Nie ma chyba w Polsce osoby, która pamięta telewizję z lat 80. i nie oglądała lub choćby nie słyszała o "Szogunie". Głośnej ekranizacji powieści Jamesa Clavella, w której Richard Chamberlain stworzył niezapomniany duet z ikoną japońskiego kina – Toshiro Mifune. Amerykanie po raz pierwszy obejrzeli "Szoguna" w 1980 r. Polacy musieli czekać na premierę aż do 1985 r. Oglądanie "Szoguna" w czasach PRL to wydarzenie pokoleniowe. Millenialsi pamiętają liczne powtórki w telewizji, zaś dla kolejnych pokoleń ten serial może słusznie trącić myszką i raczej mało która "zetka" lub "alfa" będzie chciała poświęcić ponad 9 godz. na binge'owanie ulubionego serialu swoich dziadków.
Dzięki nowej wersji wcale nie musi, jeśli chce się przenieść do XVII-wiecznej Japonii i poznać historię Johna Blackthorne’a, dumnego lorda Toranagi, pięknej Mariko itd. Nie oznacza to jednak, że "Szogun", który 27 lutego zadebiutuje w Polsce na Disney+, to serial nakręcony głównie z myślą o młodym pokoleniu. Po przedpremierowym obejrzeniu ośmiu z dziesięciu odcinków mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że "Szogun" to nowoczesna produkcja atrakcyjna dla współczesnego widza z każdego pokolenia (z uwzględnieniem kategorii wiekowej).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale to już było?
"Szogun" to kolejne spotkanie z Johnem Blackthorne’em (Cosmo Jarvis), pilotem żaglowca Erasmus, który rozbija się u wybrzeży Japonii na początku XVII w. To czas, gdy cesarstwo utrzymuje przyjacielskie relacje prawie wyłącznie z portugalskimi przybyszami. Kupcami i jezuitami, dzięki którym chrześcijaństwo w katolickim wydaniu zaczęło już kiełkować w krainie wielu bogów. Blackthorne, Anglik i protestant, jest naturalnym wrogiem rezydentów z Portugalii. Jezuici próbują przekonać japońskich władców, że załoga Erasmusa to groźni heretycy. John nie traci jednak głowy, gdyż staje się obiektem zainteresowania jednego z najważniejszych ludzi w państwie - lorda Toranagi (Hiroyuki Sanada).
Blackthorne w towarzystwie nawróconej na chrześcijaństwo i znającej portugalski Mariko (Anna Sawai) zaczyna stopniowo poznawać bezwzględne i niezrozumiałe dla Europejczyka prawa, które rządzą w tej odległej krainie. "Szogun" nie jest jednak wyłącznie historią angielskiego rozbitka w innym świecie czy Toranagi, dążącego do zdobycia władzy jako tytułowy naczelny wódz. To wielowątkowa i zniuansowana opowieść, która może zawstydzić swoją wyjątkowością inne popularne seriale w historycznej stylistyce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
FX's Shōgun | Official Trailer | Disney+
Made in Japan
Już samo to, że "Szogun" jest w przeważającej większości zagrany po japońsku przez japońskich aktorów jest wartością samą w sobie. Co prawda John i Mariko tylko "udają", że rozmawiają po portugalsku i w ich scenach słychać angielskie dialogi. Jest to jednak zrozumiały zabieg (aż taki realizm mógłby być niestrawny dla Amerykanów) i nie psuje świetnego wrażenia całokształtu. Serial ma japońską duszę nie tylko ze względu na świetne scenografie, kostiumy i całą wizualną otoczkę. Twórcom udaje się przekonać widza, że śledzi losy Japończyków sprzed 400 lat, a nie postaci wymyślonych przez i dla Amerykanów. Co z pewnością jest sporą zasługą części reżyserów i scenarzystek o japońskim pochodzeniu/korzeniach.
Produkcja wyróżnia się przez to na tle europejskich/amerykańskich seriali historycznych. W "Szogunie" panuje zupełnie inny nastrój, styl zachowania, prowadzenia rozmów. Serial nie epatuje również tak bardzo przemocą i seksem jak popularne widowiska o wikingach czy średniowiecznych rycerzach. Sceny łóżkowe, ale nie wulgarne, przez osiem godzin można policzyć na palcach jednej ręki.
Co innego z brutalnością i przelewaniem krwi – pierwsza głowa zostaje ścięta niemal na samym początku (jak w "Szogunie" z 1980 r.!), a i później nie brakuje dosadnych ujęć. Niektóre bitwy i mniejsze starcia rozgrywają się jednak poza sceną (widzimy tylko leżące ofiary). Z jednej strony sprawia to wrażenie, że twórcy chcieli przyoszczędzić na drogich i skomplikowanych sekwencjach batalistycznych. Ale dzięki temu "Szogun" nie jest kolejnym widowiskiem hołdującym przekonaniu, że widz oczekuje "pornografii przemocy", której w ostatnich latach mamy w streamingu aż nadto.
Na taki remake warto było czekać
Po obejrzeniu ośmiu z dziesięciu odcinków jestem pod dużym wrażeniem "Szoguna". Zachwycił mnie styl i kierunek, w jakim poszli twórcy, którzy wycisnęli tyle japońskiej duszy, ile się dało z historii napisanej przez anglojęzycznego obcokrajowca. Warto przypomnieć, że "Szogun" z Chamberlainem i Mifune - uwielbiany na Zachodzie - był negatywnie odebrany w Japonii. Nie wiem, jak na nowego "Szoguna" spojrzą rodacy znanego z "Bullet Train" czy "John Wick 4" Hiroyukiego Sanady i reszty japońskiej obsady. W nowym serialu widać jednak zupełnie inny charakter i styl, darzący szacunkiem kulturę i dawne obyczaje. Pokazujący piękno, dumę, brutalność i bezwzględność tamtej Japonii.
Co znamienne, już w "Szogunie" z 1980 r. nie brakowało mocnych i kontrowersyjnych scen, np. z oddawaniem moczu na głowę krnąbrnego Johna. W nowej wersji scenarzyści mogli sobie pozwolić na dużo więcej, co słychać m.in. w dosadnych dialogach, które nie przeszłyby w telewizji 40 lat temu. Wielkim plusem jest również sam scenariusz. Niektóre sceny są niemal wiernym odwzorowaniem tego, co było w poprzednim serialu. Ale nie mamy tu do czynienia z kopią 1:1. Drugoplanowe postacie, kluczowe dla znanej opowieści, czasami bardzo szybko znikają ze sceny. Położono większy nacisk na inne wątki, rzucono nowe światło na pamiętnych bohaterów.
Wszystko to sprawia, że "Szogun" z Disney+ to serial nowej generacji - w najlepszym tego stwierdzenia znaczeniu.
Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o serialach, które "ubito" zdecydowanie za wcześnie oraz wymieniamy te, które powinny pożegnać się z widzami już kilka sezonów temu. Możecie nas słuchać na Spotify, Apple Podcasts, YouTube oraz w Audiotece i Open FM.