"Ród smoka" - recenzja nowego serialu ze świata "Gry o tron". Jest na co czekać

Finał "Gry o tron" z 2019 r. do dziś budzi kontrowersje. "Ród smoka", czyli oficjalny prequel hitu HBO, również wywoła skrajne emocje ze względu na formę adaptacji. Co nie zmienia faktu, że to pierwsza liga widowisk fantasy w telewizji i streamingu.

Milly Alcock jako młoda księżniczka Rhaenyra Targaryen
Milly Alcock jako młoda księżniczka Rhaenyra Targaryen
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

19.08.2022 | aktual.: 19.08.2022 09:19

Premiera pierwszego odcinka "Rodu smoka" ma się odbyć 22 sierpnia. Kilka dni przed tym wydarzeniem HBO udostępniło nam sześć z dziesięciu epizodów pierwszego sezonu. Gwoli ścisłości, był to materiał w wersji roboczej – gdzieniegdzie wyświetlał się komunikat, że w danej scenie przedstawione efekty wizualne (VFX) nie są końcowe, niektórych ujęć w ogóle nie było lub pojawiały się w bardzo surowej wersji (głównie z udziałem smoków) i wymagały pracy speców od CGI. Pomijając te drobne niedogodności, "Ród smoka" prezentował się znakomicie i pokazał, jak długą drogę przeszła "Gra o tron" - od serialu, w który "nikt" nie wierzył, a większość budżetu pierwszego sezonu wydano na nakręcenie pilota, do jednej z najdroższych produkcji w historii telewizji.

W "Rodzie smoka" od początku widać, że wytwórnia nie oszczędzała. Zjawiskowe scenerie, pieczołowicie zaprojektowane wnętrza i fantastyczne kostiumy to coś, czym serial HBO mógłby konkurować z hollywoodzkimi produkcjami. Pamiętacie wyśmiewane zbroje z "Wiedźmina" Netfliksa? Tutaj jest o kilka klas wyżej.

RÓD SMOKA │ rozszerzony zwiastun │ HBO Max

O efektach wizualnych i CGI nie mogę napisać zbyt wiele, poza tym, że w niektórych odcinkach będzie sporo "komputerowych" scen. Duża w tym zasługa smoków, które od samego początku są integralną częścią tej opowieści. Tym razem nie trzeba – tak jak w "Grze o tron" - czekać kilka lat na pierwszą pożogę wywołaną przez skrzydlatą bestię.

Ma to oczywiście związek z faktem, iż "Ród smoka" jest oficjalnym prequelem "Gry o tron", skupiającym się na historii rodu Targaryenów. Akcja nowego serialu rozpoczyna się 172 lata przed narodzinami Daenerys, gdy jej potomkowie dumnie władali zjednoczonymi Siedmioma Królestwami i dosiadali smoków wpisanych w ich herb. Wszystko to zostało przedstawione przez samego George’a R.R. Martina w krótkich opowiadaniach i książce "Ogień i krew". W Polsce ukazała się ona w dwóch tomach (wyd. Zysk i S-ka, 2018-2019) i w przeciwieństwie do powieści z cyklu "Pieśni lodu i ognia" została napisana w konwencji królewskiej kroniki.

Paddy Considine jako król Viserys
Paddy Considine jako król Viserys© Materiały prasowe

Pierwsze odcinki koncentrują się na królu Viserysie I (nie mylić z bratem Daenerys), który wyczekuje narodzin pierwszego syna. Jego jedyna córka, księżniczka Rhaenyra jest już nastolatką, ale w oczach ojca nie liczy się jako potencjalna następczyni tronu. Co innego Daemon Targaryen – brat króla, który jest jego totalnym przeciwieństwem. To urodzony wojownik i rozpustnik, nieznający strachu, gotowy rzucić się w pojedynkę w sam środek teoretycznie przegranej walki. Viserys z kolei to typ poczciwego władcy. Jest sprawiedliwy, ale także podatny na manipulacje i podszepty doradców.

W książce Martin przedstawił go jako otyłego wąsacza (pod koniec życia miał się nie mieścić w Żelaznym Tronie), wiecznie organizującego bale i turnieje. W serialu grający go Paddy Considine nie przystaje aparycją do pierwotnej wizji autora, ale doskonale odnajduje się w swojej roli. To samo tyczy się pozostałych gwiazd pierwszego planu. Matt Smith jako Daemon jest elektryzujący i bije od niego, nomen omen, demoniczna aura. Znakomicie wypadła również Milly Alcock w roli młodej księżniczki Rhaenyry. Młodej, gdyż jak było wiadomo od pierwszych zapowiedzi obsadowych, akcja serialu rozgrywa się na przestrzeni lat i niektórzy bohaterowie nie dorastają na oczach widzów jak Starkowie w "Grze o tron". A są po prostu zastępowani przez starszych aktorów.

To duża różnica, kiedy przypomnimy sobie ton i narrację poprzedniego serialu. "Ród smoka" ma wiele wspólnego z "Grą o tron", jeśli chodzi o nastrój i stylistykę, ale jednocześnie ma swój własny charakter. Tutaj Westeros nie jest jednym wielkim polem bitwy, choć scen akcji i krwawych walk nie brakuje. Podobnie jak scen seksu czy wręcz orgii, które już w pierwszym odcinku zdają się być dodane głównie po to, by rozbudzić ciekawość widzów. Spoiler: w kolejnych odcinkach takich "momentów" jest znacznie mniej albo nie ma ich wcale.

Steve Toussaint jako Corlys Velaryon
Steve Toussaint jako Corlys Velaryon© Materiały prasowe

"Ród smoka" jako telewizyjne/streamingowe widowisko fantasy zapowiada się znakomicie. Wciągający scenariusz, świetne aktorstwo, przekonujący świat - wszystko jest na swoim miejscu. I choć brakuje świeżości, którą cechowała "Gra o tron", to z wielką przyjemnością wracałem do dawnego Westeros z każdym kolejnym odcinkiem. Pytanie: czy inni fani cyklu Martina, zwłaszcza w książkowym wydaniu, będą równie zadowoleni? Jak w przypadku każdej ekranizacji i adaptacji bywa - odstępstwa od materiału źródłowego są i to często bardzo widoczne. Żeby tylko wspomnieć o czarnoskórym rodzie Valeryonów, potomkach Pierwszych Ludzi o srebrnych włosach. Co prawda sam Martin miał bronić wizji scenarzystów i nie uważa tego za odstępstwo od książek (de facto nie napisał, jakiego koloru mieli skórę). Ale można się spodziewać, że w sieci znowu wybuchnie niezdrowa dyskusja wokół tego tematu z powtarzaniem zarzutów o "poprawności politycznej".

Na takie głosy warto spuścić zasłonę milczenia i cieszyć się fantastycznym widowiskiem w fikcyjnym świecie pełnym smoków, rycerzy, zdrad i konspiracji. Tym razem zima nie nadchodzi, ale gra o tron jest równie ekscytująca.

Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Teleshow
Ród smokagra o tronhouse of the dragon
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)