Świat według seriali: czy telenowele mają wpływ na nasze życie?

Czy telenowele mają wpływ na nasze życie, czy też są tylko odzwierciedleniem przemian zachodzących w społeczeństwie?

Całkiem niedawno nagłówki portali internetowych alarmowały: „href="http://teleshow.wp.pl/m-jak-milosc-6033491950142593c">'M jak miłość''M jak miłość' traci widzów”. Po takim sformułowaniu tematu można było się spodziewać, że oglądalność tego serialu jest teraz liczona w tysiącach głów.

Świat według seriali: czy telenowele mają wpływ na nasze życie?
Źródło zdjęć: © MTL Maxfilm, Bartłomiej Zaranek

12.06.2009 11:06

Tymczasem z badań przygotowanych przez AGB Nielsen Media Research wynika, że odcinki emitowane od 1 stycznia do 7 kwietnia br. oglądało średnio… 8,44 mln telewidzów! A o spadku popularności można mówić dlatego, że w analogicznym okresie 2005 roku oglądalność wynosiła 11,38 mln. Z czego wynika, że przed telewizorem dzieje rodziny Mostowiaków śledził wówczas co trzeci Polak!

*Serialowa propaganda * Te dane uczą pokory. Jeśli bowiem cieszymy się z sukcesu „Gościa Niedzielnego”, który jako drugi tygodnik opinii w Polsce osiąga sprzedaż 146 tysięcy egzemplarzy, to trzeba sobie uświadomić, że miłośników popularnej telenoweli jest prawie 60 razy więcej! Aż strach pomyśleć, jak wielka może być siła oddziaływania seriali goszczących na naszych ekranach.

Z tej siły zdają sobie doskonale sprawę twórcy telewizyjnych tasiemców. Wiedzą, że mogą być one tubą propagandową dla różnego rodzaju akcji, idei czy nawet poglądów politycznych. Oczywiście, nie można tego stosować zbyt nachalnie – w końcu ludzie oczekują od seriali przede wszystkim rozrywki, a nie pouczania – jednak dyskretne przemycanie podobnych treści jest na porządku dziennym. Zazwyczaj są to zresztą treści pozytywne. Kiedy kilka lat temu w przeddzień Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w „Klanie” pojawił się Jerzy Owsiak, nie budziło to sprzeciwu widzów, bo większość społeczeństwa uznaje tę akcję za szlachetną. Podobnie jak nie razi delikatna „edukacja prozdrowotna” w serialu „Na dobre i na złe”. Nawet jeśli trudno uniknąć wrażenia, że pewne wątki powstały na życzenie środowisk lekarskich.

Odcinki często uświadamiają potrzebę profilaktyki jakiejś choroby albo informują o możliwościach jej leczenia. I bardzo dobrze. Problem zaczyna się wtedy, gdy miejsce tej informacji zajmuje ideologia. Kiedy bohaterka „Na dobre i na złe” mówi, że wstydzi się za słuchaczy audycji radiowej, którzy okazali się przeciwnikami in vitro, nie poznajemy argumentów owych słuchaczy. Wystarczy, że wybrzmi z ekranu jeden pogląd, politycznie poprawny.

Dobry gej * Duch politycznej poprawności najlepiej widoczny jest w postaciach „dobrych gejów”, którzy pojawiają się w kilku serialach. Schemat jest zawsze ten sam: osoba o odmiennej orientacji, nastawiona pokojowo, spotyka się, jeśli nie z prześladowaniem, to przynajmniej z nieuzasadnioną nieufnością otoczenia. „Chcą go wyrzucić ze szkoły, tylko dlatego, że jest gejem” – rozmawiają zaniepokojeni uczniowie o swoim nauczycielu w serialu „Na Wspólnej”. Ostatecznie 253 podpisy pod protestem zainicjowanym przez uczniów ratują posadę wuefiście. „Homofobiczny” dyrektor musi ulec. Z podobnymi wątkami mieliśmy do czynienia w *„Klanie”, „Barwach szczęścia” czy „Magdzie M.”, która została nawet nagrodzona przez Fundację Równości nagrodą Hiacynt 2007 za „pierwszą postać geja w polskim serialu, który nie jest czarnym charakterem”. Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie w polskim serialu żadnego geja, który byłby czarnym charakterem. Ale spróbujmy sobie taką
postać wyobrazić. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby okazało się, że sympatyczny pan Zbyszek rzeczywiście molestował swoich uczniów. Obawiam się, że „Na Wspólnej” szybko zniknęłoby z anteny.

Singlom jest łatwiej * Jako plus większości produkcji serialowych można zapisać fakt, że perypetie bohaterów rozgrywają się najczęściej w rodzinach. Dotyczy to zwłaszcza tych seriali, które od lat goszczą w telewizji, jak „Klan”, *„Złotopolscy” czy „M jak miłość”. Choć niektóre postaci czasami „skaczą w bok” (w końcu na czymś trzeba oprzeć intrygę kolejnych odsłon niekończącej się telenoweli), to w trudnych chwilach zawsze mogą liczyć na wsparcie rodziny. Zwłaszcza pokolenie dziadków jest ostoją tradycyjnych wartości. Bohaterowie w średnim wieku i młodsi do kościoła zaglądają głównie z okazji ślubu, pogrzebu czy świąt Bożego Narodzenia. Wyjątek stanowią tu „Złotopolscy” i „Plebania”, gdzie katolicyzm stanowi istotny element przedstawianego świata.

Zupełnie inaczej jest w nowszych serialach, takich jak „Teraz albo nigdy” czy „Magda M.”. Tu kościoły zdają się nie istnieć, a bohaterowie większość czasu spędzają w ekskluzywnych klubach. Nie do końca wiemy, skąd mają pieniądze, żeby nieustannie oddawać się rozrywce. Ale być może losy tych postaci są ucieleśnieniem marzeń o innym, „lepszym” świecie, w którym wszystko przychodzi łatwo. W takim świecie dobrze jest być singlem, bo to daje większą swobodę w korzystaniu z uroków życia. W razie czego zawsze można się rozstać i spróbować czegoś nowego.

*Zachód źle skopiowany * Czy telenowele mają wpływ na nasze życie, czy też – na odwrót – są tylko odzwierciedleniem przemian zachodzących w społeczeństwie? Wydaje się, że i jedno, i drugie. Nie da się ukryć, że konsumpcyjny styl życia w coraz większym stopniu staje się rzeczywistością, także w naszym kraju. Dużą rolę w kształtowaniu takich postaw odegrała telewizja, kopiująca – często bezkrytycznie – zachodnie wzorce. Ten trend trafił również do seriali, które próbują, nie zawsze udolnie, przenieść obce modele zachowań w polskie realia. Ludzie tęsknią za wygodniejszym życiem, więc to kupują, ale tylko do pewnego stopnia. Wyczuwają, kiedy reżyser w portretowaniu współczesności posunął się za daleko.

Bo seriale jednak dość mocno przerysowują sytuację. Może gdzieś w stolicy istnieją ludzie, którzy żyją od bankietu do bankietu, ale i tu chyba nie ma ich zbyt wielu. Trudno się więc dziwić, że większą popularnością cieszą się te produkcje, które aż tak bardzo nie odstają od realiów życia przeciętnego Polaka. Mimo wszystko „M jak miłość”, „Klan” czy „Na dobre i na złe” bliższe są rzeczywistości niż „Magda M.” albo „39 i pół”. A telewidzowie chętniej śledzą zwyczajne losy Mostowiaków, Lubiczów i Złotopolskich niż wizyty w fitness klubach i przygody podstarzałego punkowca.

Szymon Babuchowski

Komentarze (0)