Steve Toussaint z "Rodu smoka" musiał czytać rasistowskie obelgi. Mówi, jak zareagował

Steve Toussaint w "Rodzie smoka" gra lorda Corlysa Velaryona, zasłużonego wojownika, zwanego również Wężem Morskim. Niestety radość aktora i fanów przyćmiły niektóre komentarze w sieci.

Steve Toussaint jako lord Corlys
Steve Toussaint jako lord Corlys
Źródło zdjęć: © HBO Max
Basia Żelazko

03.09.2022 16:03

Przed światową premierą wraz z dziennikarzami z innych krajów rozmawialiśmy ze Stevem Toussaintem o jego dołączeniu do świata ekranizacji prozy George'a R. R. Martina. W "Rodzie smoka", który jest prequelem "Gry o tron" gra członka rady królewskiej. Trudno w to uwierzyć, ale to pierwszy raz, gdy aktor czarnoskóry gra w tym uniwersum osobę szlachetnie urodzoną. Niestety Toussaint spotkał się z bardzo przykrymi uwagami, gdy ogłoszono jego udział w "Rodzie". Opowiada nam o swojej reakcji.

Byłeś fanem "Gry o tron"?

Steve Toussaint: Byłem, choć nie od razu, bo generalnie to nie jest mój ulubiony gatunek. Ktoś mi to bardzo polecał, więc przeszedłem drogę od "dobra, w porządku" do "mój Boże, to jest wspaniałe!", się gdy wciągnąłem. Obejrzałem wszystko do szóstego sezonu, potem już tego nie śledziłem.

A książki?

Nie czytałem. George Martin był tak miły, że podarował każdemu z nas podpisane egzemplarze. Ale postanowiłem, że nie przeczytam ich, tylko postawię na półce. Po pierwsze dlatego, że gram postać, którą wspólnie pod ten serial napisali George i Ryan (Martin i Condal - przyp. red.). Drugim powodem jest to, że książka ma narratora wszechwiedzącego, więc to jest jego wersja wydarzeń. Dlatego postanowiłem, że będę kierować się tylko scenariuszem.

Pamiętasz, co czułeś, gdy dostałeś zaproszenie na casting?

Nie miałem pojęcia, że to ma być do prequelu "Gry o tron". Wysłali mi scenę ze zmienionymi imionami. Potem dostałem wiadomość, że się spodobałem i przechodzę do kolejnego etapu. Tym razem to była scena z tego serialu, który wtedy nazywano jeszcze "Czerwonym smokiem". W którymś momencie poznałem producentów i wtedy zrozumiałem, o jaką produkcję chodzi. Początkowo po prostu cieszyłem się, że mam tę robotę. Świadomość tego, w czym biorę udział, nadeszła później.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Ponoć kiedyś brałeś już udział w castingu do "Gry o tron"?

Tak, zrobiłem to dokładnie raz. Jak widać – nie dostałem się. Potem spotkałem aktorkę, która była w pilocie tego spin-offu, którego nie wyemitowano (produkcja mająca opowiadać o wydarzeniach dziejących się 5 tys. lat przed "Grą o tron", ostatecznie nie spodobała się władzom HBO i nigdy nie została zrealizowana – przyp.red.). Powiedziała, że w tej serii będzie wiele świetnych ról, o które mogę się starać. Gdy dowiedziałem się, że odwołali zdjęcia, byłem tak rozczarowany. Sądziłem, że moja szansa na bycie w świecie "Gry o tron", przepadła. I... oto jestem!

Dzięki rodowi Velaryon wreszcie widzimy jakąś różnorodność w tym świecie.

Tak i oczywiście bardzo się z tego cieszę. Ale cieszyłbym się z tego nawet, gdybym w tym nie grał, bo tak jak każdy, chcę widzieć ludzi takich jak ja na ekranie. Tak jak ludzie o niskim wzroście cieszyli się, że w "Grze o tron" gra Peter Dinklage. To nie tak, że tu brakowało różnorodności: byli ludzie czarnoskórzy, tylko że wszyscy byli niewolnikami albo bandytami. Więc to, że gram szlachetnie urodzonego, jest świetne. W dodatku nieczęsto widzimy na ekranie dzieci z rodzin mieszanych, a tu są. Nie chodzi tylko o osoby czarnoskóre, tylko o każdą grupę, która nie jest wystarczająco reprezentowana w kulturze. Bardzo się cieszę, że jestem częścią tej zmiany.

Opowiedz nam o swojej postaci i sposobie, w jaki podszedłeś do procesu jej tworzenia.

Gdy pierwszy raz rozmawiałem z Rynem i Miguelem (Condalem i Sapochnikiem – twórcami przyp.red.) rozmawialiśmy o tym, że Sea Snake jest ojcem. Więc zrozumiałem, że poza tym, że jest wielkim zdobywcą mórz, jest także bardzo rodzinnym człowiekiem. Co rzadkie w tym świecie: bardzo kocha swoją żonę i chce tego, co najlepsze dla jego rodziny. Choć rzeczywiście nie zawsze z nimi to konsultuje. Jego wadą jest rozbuchana ambicja.

"Ród smoka"
"Ród smoka"© HBO Max

Pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy przymierzyłeś perukę z jasnymi włosami? To był jakiś przełom?

Szczerze mówiąc tak! Stały się dwie rzeczy. Po pierwsze polecono mi zapuszczenie brody. A to nie jest dla mnie łatwe, więc pomyślałem "o nie". Po drugie powiedziano, że będę miał perukę, kolejne "o nie!". Oczywiście to nie było tak naprawdę przeszkodą. Ale gdy nałożyłem perukę, nagle poczułem pewien majestat. To miało wpływ na to, jaką miałem postawę, jak się poruszałem. Nie mogę się ich nachwalić za to, że wymyślili tę perukę. Była nawet dość lekka, to wcale nie było takim piekłem. Jeden z reżyserów powiedział, że wyglądam jak gwiazda rocka!

Miałeś sceny walk?

O tak. Moja postać nie ma miecza, bo jestem twardzielem (śmiech). Mam za to niemal dwumetrowy kij. Na jednym końcu ma ostrze do przecinania ludzi na pół, po drugiej ciężką kulę do roztrzaskiwania czaszek. Przed nakręceniem pewnej sceny walki spotkaliśmy się z kaskaderami. Nakręcili takie próbki scen, które mieliśmy zrobić. Najpierw przyglądałem się, potem musiałem powoli powtórzyć każdy ruch, unik, cios. I pod koniec pomyślałem nawet "tak, wyszło całkiem sexy". A potem przyszedł dzień prawdziwych zdjęć. Wszędzie był dym i piasek i moi "przeciwnicy" nie napadali mnie jeden po drugim, tylko wszyscy na raz! Więc jeśli wyszedłem chociaż trochę porządnie, to zrobili fenomenalną robotę! (śmiech)

Steve Toussaint na premierze "Rodu smoka" w Amsterdamie
Steve Toussaint na premierze "Rodu smoka" w Amsterdamie© HBO Max | Bart van der Putten Fotografie

Kiedy ogłoszono, że zagrasz lorda Corlysa Velaryona, w social mediach pojawiły się głosy krytyczne. W jaki sposób to na ciebie wpływa?

Nie mogę powiedzieć, że to kompletnie zignorowałem. Bo byli ludzie, którzy posunęli się do tego, by swoje opinie kierować wprost do mnie. Więc nie miałem wyboru, widziałem rasistowskie obelgi. Nie zszokowało mnie to, że widzę rasizm. Zszokowało mnie to, że to było wymierzone wprost we mnie. Pomyślałem wtedy "aha, więc to jest to, z czym muszę się mierzyć".

Ale żyję już trochę na tym świecie i widziałem niejedno. Widziałem to, co działo się, gdy mój przyjaciel Idris Elba dołączył do Marvela, co stało się z Johnem Boyegą, gdy zagrał szturmowca w "Gwiezdnych wojnach", Nomą Dumezweni grającą na Broadway’u Hermionę w "Harrym Potterze". Leslie Jones z "Pogromców duchów 3" musiała na jakiś czas opuścić social media.

Gdy mówię swoim białym przyjaciołom o tym wszystkim, są zszokowani. Gdy mówię innym, to po prostu wzruszają ramionami, bo to jest coś, z czym mierzymy się tak często. Czy mnie to dotyka? Są dni, że tak. Ale przeważnie cieszę się, że tych komentujących to boli. Bo są filmy, których nie oglądam, ale nie mam potrzeby, by ogłaszać światu, że ich nie oglądam. Jeśli oni mają taką potrzebę z serialem ze mną, myślę, że czegoś brakuje w ich życiach i żal mi ich. Ale hej, oni są tam, a ja jestem tu (śmiech).

Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zobacz także
Komentarze (7)